Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2012, 11:40   #3
Imoshi
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Muzyka.




To działo się tak szybko. Ludzie uciekali, rozpaczliwie próbując ratować życie. Chowali się wszędzie tam, gdzie się dało. Bowiem MROK nadchodził. Ciemne chmury zasłoniły światło dziennej gwiazdy, zwiastując śmierć. Mieszkańcy wiedzieli już, że nadchodzi coś, co ich zdziesiątkuje. Jednak, wbrew temu co można by było sądzić, sam powód ich paniki zebrałby znacznie mniejsze żniwo od potężnych instynktów przetrwania - bratobójczych walk. Nieliczne straże tej marnej wioski nie miały najmniejszych szans na utrzymanie tego wszystkiego w ryzach. Słaba i tak obrona upadnie przed nadejściem prawdziwego wroga. A wsparcie nie nadejdzie. Z nikąd. Jedyną nadzieją dla krainy tych niedoskonałych stworzeń były uczone elfy z południa, desperacko poszukujące rozwiązania w swoich księgach i magii. Ale ktoś inny znał już rozwiązanie...

Ów jegomość stał teraz na dachu najwyższego budynku osady, w ciemnym płaszczu z kapturem, z szyderczym uśmiechem przyglądając się wydarzeniom. Gdyby wartownicy nie byli na tyle zajęci oszalałymi mieszczanami, zauważyliby iż ów tajemniczy jegomość odznacza się zawieszonym na plecach ogromnym mieczem, co zresztą poważnie naruszało zasady panujące w tym miejscu. Ale nikt teraz nie zwracał na to uwagi. Poważny błąd. Gdyby to małe miasteczko posiadało prawdziwych wojowników, zamiast tych głupców, którzy nie wiedzą z której strony trzyma się miecz, zapewne zostałby zatrzymany. A wraz z nim zwoje, które mogłyby zakończyć rozlew krwi.
- Co Ty tu robisz!? - z zadumy wyrwał go jakiś żołnierz, który jako jeden z nielicznych nie poddał się strachowi. Jednak zdecydowanie za późno. Zanim zdążył cokolwiek dopowiedzieć, MROK uciszył go. Na zawsze. Setki czarnych błyskawic spadały na osadę, trafiając przypadkowych mieszkańców pogrążonych w panice. Jedna z nich trafiła wysokiego mężczyznę, który jeszcze przed sekundą krzyczał w stronę zagadkowego mężczyzny z zainteresowaniem przyglądającemu się widowisku. To był jednak dopiero początek...

Po chwili, trafione trupy miały bowiem powstać, by dalej szerzyć rzeź. I tak też się stało. Martwe ciała uniosły się, by rozszerzać tą śmiertelną zarazę. Żywe trupy, których nie można w żaden sposób pokonać. Po chwili, uśmiechnięty nadal mężczyzna zauważył już swoimi widzącymi w ciemności oczyma jak pierwsze stwory wgryzają się w 'zdrowych' jeszcze ludzi. Usłyszał krzyki, które były muzyką dla jego uszu. Jednak to nie on odpowiedzialny był za tą katastrofę. Prawdziwy winowajca tego ataku jednak również zbliżył się, by nacieszyć swój wzrok widokiem krwi, i swoje uszy krzykami bólu ofiar. Z chmur zstąpił czarny dym, przybierający ludzką formę. Leciał z ogromną prędkością w dół, prosto na wioskę, aby w ostatniej chwili zwolnić, i wylądować spokojnie na dachu, obok stojącego tam już od dłuższego czasu wojownika.
- Witaj, mój sługo... - rzekł.
- Witaj, Panie. - pospiesznie odpowiedział mu towarzysz. Nie dawał tego po sobie poznać, jednak coraz bardziej obawiał się swojego władcy. Nie był mu już do niczego potrzebny.
- To tylko kwestia czasu, aż w końcu zdecyduje, by się mnie pozbyć... - myślał. Coraz poważniej rozważał możliwość użycia magicznych zwojów, które ukradł swojemu stwórcy, by zapieczętować tą straszliwą istotę. Jednak sam nie przetrwa w odrodzonym świecie...

Po krótkiej chwili, Mrok, bo istotnie, tak go nazywano, mimo iż nigdy tak naprawdę się nie przedstawiał, ponownie się odezwał:
- Ach, Maendirze, jesteś moim najlepszym wojownikiem... muszę więc zapytać. Dlaczego? Dlaczego mnie zdradziłeś? - ostatnie słowo wywołało w wojowniku wielkie zdziwienie.
- Skąd Ty... - wykrzyknął odwracając się. Nie zdążył jednak zakończyć swej wypowiedzi przez atak czarnego dymu, który wypchnął go z dachu. Następnie krótki lot z wysokości kilkunastu jardów* zakończył się pięknym lądowaniem na nogach. Pobliski żywy trup rzucił się na wojownika próbując go gryźć. W zęby wziął jedynie kawałek płaszcza, następnie został odepchnięty przez dłoń mężczyzny. Trzymane w kłach okrycie zostało odepchnięte wraz z ciałem, odsłaniając Maendira, bo istotnie, tak ów jegomość z mieczem się nazywał. Wojownika okrywał jeszcze ciężki pancerz. Jednak nie na długo...

- Stworzyłem Cię jako pierwszego i najpotężniejszego sługę... - rzekła wciąż stojąca na dachu istota - Dałem Ci, umierającemu złodziejowi ciało najsilniejszego wojownika, oczy najcelniejszego łucznika, umysł najmądrzejszego z uczonych i umiejętności najwspanialszych magów. Obdarowałem Cię cząstką swojej mocy, nieśmiertelnością, a Ty odwdzięczasz mi się próbując zastawić na mnie pułapkę i zapieczętować? - Maendira zaczęła opuszczać czarna energia jego stwórcy w postaci dymu.
- Zasługujesz tylko na śmierć... -

Z jego palców wyłoniły się niewielkie strumienie energii. Małe, lecz zabójcze. W jednej z dłoni mężczyzny pojawił się dwuręczny miecz, którym posługiwał się równie dobrze w jednej dłoni. W drugiej zaświeciło granatowe światło. Zaklęcie ochronne. Po chwili wokół zdrajcy pojawiła się bariera ochronna. Pierwszy pocisk... przyjęty. Czar jednak został osłabiony. Drugi atak. Ochrona pękła. Nadchodzi trzeci. Odskok. Maendir uniósł się na wysokość kilku jardów*, uniknął strumienia energii, który wbił się w pobliski budynek, tworząc silną eksplozję. Nie dosięgnęła ona jednak celu. Następna, prosto w wnoszącą się postać. Miecz. Ostatnia szansa. Co jednak mogło się stać, jeśli w skoncentrowaną energię magiczną trafił stalowy oręż? Eksplozja, która odepchnęła wojownika z powrotem w kierunku ziemi. Wbił się w nią, wznosząc tumany kurzu. Broń gdzieś zniknęła. Została najpewniej zniszczona. I ostatni pocisk. Trafił.

Wybuch na chwilę przesłonił trafioną istotę, jednak efekt ataku nie był wystarczająco silny. Górna część pancerza, poza lewą rękawicą i naszyjnikiem została zniszczona, odsłaniając pełne szwów, wyjątkowo umięśnione ciało. Na lewym ramieniu wciąż miał część czerwonego ubioru, prawy karwasz również ocalał. Jednakże szanse na zwycięstwo się zmniejszały. Maendirowi został już tylko jeden pomysł - ucieczka. W dłoniach wojownika pojawiło się czerwone światło. Jakby... płomienie. Jednak nie było to zaklęcie ofensywne - zostało wysłanę w ziemię, gdzie utworzyło ogromną zasłonę dymną. Bieg. Szybki. Byle dalej do przodu. Żywe trupy nie odznaczały się wystarczającą szybkością, by dogonić Maendira, ani wystarczającą siłą, by go powstrzymać. Zapomniał jednak, że "Przed Mrokiem się nie ucieknie". Szybki schowanie się za budynkiem. Zdjęcie zwojów. To jedyny sposób. Zapieczętować go. Raz na zawsze. Obejrzał się jeszcze za róg...




- Chciałbyś to cofnąć, czyż nie? - doszedł go głos. Przed nim stał już Mrok z wycelowaną w wojownika kulą czarnej energii...






*Jard - ok.0,9144 m
 
Imoshi jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem