Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2012, 17:46   #582
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Roger, Teu, Kastus i magini zebrawszy swoje klamoty pod wodzą mniszki przemierzali kolejne korytarze wież.
Caelyn prowadziła ich pewnym, krokiem co chwile jednak się rozglądając. Bo choć na dziedzińcu wrzała walka to nie oznaczało, że mieli tracić czujność. Nikt też nie skusił się na propozycję Rogera. Wszak mieli misję i uważali się za profesjonalistów. Morgan co prawda też się za takiego uważał, ale... ostatnio jego wyliczenia pozwalały mu stwierdzić, że na tej misji poniósł więcej strat niż zysków.
Póki co jednak szybko wracali z powrotem do stajni, w których czekała kapłanka, Vraidem i przywołana przez gnomkę Asura. Jedyny jej ochroniarze.
I wtedy zza zaułka wyszła


kapłanka Azutha, Azara.
-Cześć wam bohaterowie.- rzekła ironicznym tonem głosu.-Macie ochotę na kielich wina?
A widząc, że drużyna szykuje się do walki, rzekła.- Możemy innym razem się poprztykamy. Teraz mi się nie chce, a i wam tracenie czasu na walkę nie jest potrzebne. Proponuję rozejm i układ. Ja nie będę się wam wtrącała w wasze działania i przymknę oko na to spotkanie, a wy... nie będziecie się wtrącać w to co się wydarzy.
Westchnęła i dodała.- Widzicie. Mój Eaerlraun i wasz Harvek są ze sobą w sporze. I jak wszyscy twardogłowi bohaterowie mogą to rozstrzygnąć tylko w jeden sposób. Poprzez walkę na śmierć i życie. Wiedziałam, że tak się stanie. Przewidziałam to w porannej wizji. Ten dzień tak musi się zakończyć.
Skłoniła się i dodała.- Dlatego pokornie was proszę o nie wtrącanie się w ten bój. To ich walka i ich chwila. I ich losów rozstrzygniecie.
Wskazała dłonią na pobliskie okna.- Ale jeśli macie ochotę, możecie sobie popatrzeć.

Pośród szalejącej nawałnicy czarów, walczących ze sobą sylwetek, pośród wybuchów ognia. Dwie postacie ruszały w swym kierunku. Jedną z nich był Harvek, który po drodze zdołał się wyposażyć w nieco lepszy oręż. Drugą zaś Eaerlraun.
Dwóch przyjaciół. Dwóch towarzyszy broni. Obecnie, dwóch zaciekłych wrogów.

Dwie błyskawice pędzące na siebie nawzajem. Ostrza się zderzyły.


Rozpoczął się bój. Obaj przeciwnicy zwinnie unikali ciosów i równie szybko wyprowadzali kontrataki.
Krążyli wokół siebie jak dwa wilki wyczekujący okazji do ataku, szukający nawzajem luk w obronie przeciwnika. Nie padło żadne słowo z ich ust. Bowiem słowa utraciły swe znaczenie. Liczyły się czyny.
Obaj rzucili się na siebie jednocześnie. Dwa miecze półelfa, przeciw jednemu mieczowi Harveka.
Mimo to Harfiarz, zdołał wybić na boki tory obu ostrzy mieczów zmierzających ku swemu ciału i zadać cios.
Półelf tanecznym krokiem zszedł z linii pchnięcia, doznając jedynie niegroźnego draśnięcia szyi i ciął z boku. Harvek nie zdołał całkiem sparować tego pchnięcia. I choć ich miecze się spotkały, to i tak końcówka broni Eaerlrauna, dosięgła boku, wbijając się nieco pod żebra Harfiarza.
Harvek uskoczył unikając w ten sposób śmiercionośnego pchnięcia. Przetoczył się po ziemi i pochwyciwszy leżący na ziemi sztylet, cisnął nim w półelfa. Trafił w bark, tuż przy szyi. Ból i zaskoczenie pojawiły się na obliczu władcy twierdzy. I owo zaskoczenie wykorzystał Harvek, błyskawicznie zrywając się z ziemi i wykonawszy szybkie pchnięcie. Eaerlraun spróbował jej zablokować, ale mieczowi Harveka udało się przeniknąć przez tą paradę. Ostrze wbiło się w serce półelfa. I upadł on na ziemię z grymasem bólu i rozczarowania na twarzy.
Harvek także nie wydawał się radosny z tego powodu, spoglądał na leżącego u jego stóp martwego półelfa.
I zamarł w milczeniu przeżywając tą śmierć.
Zaś Azara wyskoczyła nagle przez okno zupełnie nie przejmując się wysokością. Wylądowała jednak na ziemi bez szwanku. Ruszyła pewnym krokiem do Eaerlrauna i Harveka. Wyjęła miecz z piersi półelfa. I objąwszy ramieniem zwłoki przytuliła je do siebie. Po czym wypowiedziała słowa modlitwy zmieniając siebie i ciało półefla w mglisty opar. Po czym ulotniła się z pola walki. I to dosłownie.

Dalszą rozróbę przerwało wkroczenie wojsk Srebrnych Marchii pod wodzą Magnusa i z Sabrie u boku.
Jak się bowiem okazało, nikt w tym całym chaosie nie miał czasu by podnieść most zwodzony lub opuścić kratę.
Śmierć Eaerlrauna i ucieczka kapłanki kompletnie rozbiły i tak już kiepskie morale. Wieża została opanowana w kilka chwil. Żołnierze się poddali, a wieża przeszła pod kontrolę Magnusa i Harveka.
Reszta nocy upłynęła na rozmowach i wyjaśnieniach, zakończonych decyzjami.
Panem wieży został Harvek, który już zaczął pisać raport o zdradzie dla władz Harfiarzy w Berdusk.
Obdarował też każdego z członków drużyny przedmiotem magicznym pochodzącym ze skarbca Wieży księżycowej Poświaty. Rogerowi został podarowany pierścień, Teu otrzymał kamień Ioun jasnolawendowe jajo, magini poręczną laskę a Sabrie kamień przynoszący szczęście, podobne drobiazgi otrzymała także Dru i Kastus. Była to rekompensata nieprzyjemnych zdarzeń jakie spotkały ich w tym miejscu.
Magnus natomiast, przydzielił Sabrie do pomocy, czterech swoich najlepszych ludzi. Więcej, jak tłumaczył, nie mógł. Gdyby chciał wysłać z nimi choćby mały oddział, to musiał by się w tym celu porozumieć z tutejszymi władzami. A to oznaczałoby co najmniej dzień jeśli nie więcej negocjacji.
A czasu nie mieli już zbyt wiele.

12 Flamerule 1372 RD Roku Dzikiej Magii, 34 dzień podróży




Pięciu doświadczonych wojowników, oraz przywołana przez Drucillę Asura. Takie było wsparcie Przesyłki na ostatnim odcinku podróży. Wyruszyli z rana, zmęczeni po nieprzespanej nocy, podczas której wpierw walczyli, a potem rozmawiali i debatowali. Zaś gnomka dokonywała pospiesznych i prowizorycznych napraw wozu. Oby dotrwały do Silverymoon, wszak miasto było już tak blisko nich.
Wyruszyli z porannymi mgłami, nie niepokojeni przez nikogo. Magnus o to już zadbał.
Co ich czekało? Jakież to zagrożenia? Tylu już pułapkom udało im się wymknąć po drodze, tyle zasadzek uniknęli. W tylu bojach walczyli przelewając krew i tracąc towarzyszy.
I brnąc dalej, na przekór piętrzącym się trudnościom, zdradom i własnym słabościom.
Co wynieśli z tej podróży, oprócz materialnych bogactw i przelanej krwi?
Na to pytanie każde z nich musiało odpowiedzieć sobie w samotności.
Kolejne biwaki pod gołym niebem i w przydrożnych karczmach, nie przynosiły zapowiedzi kłopotów. Ale też nie tracili czujności. Ileż to razy pozory ukrywały prawdę. Ileż to niebezpieczeństw skrywały uśmiechy na obliczach napotykanych osób?

W końcu dotarli...

Dzień przed końcem terminu, dojrzeli mury miasta. I z każdym krokiem zbliżali do nich.
Silverymoon, Klejnot Północy. Miasto magii, miasto cudów, miasto harmonii z naturą. Miasto w którym wiele ras żyło ze sobą w niewidzialnej od dawna harmonii.


Miasto świetlanej przyszłości i nadziei. Miasto zagrożone tak jak i całe Srebrne Marchie. Czy to co wieźli ze sobą było antidotum na zagrożenie jakim był najazd orków ?
Czy jeden wynalazek może odmienić przyszłość? Czy Czarnokij i Księżycowe Gwiazdy miały rację? Czy sprowadzili ratunek dla Marchi, za cenę zagłady całego świata? A czemu Silvanus popierał ich działania?
Bo że popierał, to tego Teu był pewien.

W Silverymoon nie bawiono się w uroczystości, czy bankiety z okazji ich przybycia. Misja była tajna na początku i została tajną do końca. Taern Ostroróg podziękował wylewnie każdemu członkowi ochrony i nadszedł czas zapłaty...

Roger mógł nacieszyć się pękatym kuferkiem zawierającym sporą ilość złota, srebra i klejnotów.
Tak suta zapłata pozwoliłaby mu założyć własną karczmę i to całkiem sporą, albo kupić ziemię i zostać rycerzem.. albo kupcem, albo wydać ją na przeżycie dwóch lub trzech następnych lat w komfortowych warunkach. Miał w kuferku szansę na nowe życie, lub na przyjemne kontynuowanie starego.
Tak czy siak... samotne życie. Bo czyż jego zapłatą za ten cały trud nie było tylko złoto?
I nic poza nim? Bo choć mając takie bogactwo mógł czuć się szczęśliwy, to jednak nie mógł podzielić się tym szczęściem.

A Sylphia? Magia i bogactwo, było jej nagrodą. Potężne czary i drogie błyskotki. I przygoda w której brała udział. W której miała chwile radości, gniewu, bólu, strachu, namiętności. W których nawiązała znajomości z różnymi osobami. I spojrzała w lustro swej duszy.
Co jeszcze zyskała oprócz magii. Z czym opuściła Silverymoon? Za czym będzie tęsknić? Lub... Za kim będzie tęsknić?

Sabrie zaś walczyła ani o złoto, ani o nagrody magiczne.
Walczyła o uznanie. Walczyło o swoją ojczyznę.


Tego dnia i w tym miejscu, Sabrie otrzymała zaszczytny tytuł Błędnego Rycerza z Silverymoon, dołączając w ten sposób do grona ludzi takich jak ona. Patriotów przemierzających Marchie, walczących ze złem i niesprawiedliwością. Ale mających coś więcej niż tylko miecz w ręku. Mianowicie mających za sobą powagę i wsparcie całych Srebrnych Marchii. Do tego otrzymała wynagrodzenie za swe trudy i pomoc dla sierocińca. Czyż mogła chcieć więcej?
Zapewne tak. A czy chciała? To już inna historia.

Największe piętno podróż wycisnęła na Teu, i na jego duszy. Elf został odmieniony, zarówno jego spojrzenie na świat, jak i na własną moc uległo przemianie.
Także i jego cele się zmieniły. I Teu mógł zacząć wykładać magię na uniwersytecie w Silverymoon, przekazując swoją wiedzę i spojrzenie na świat kolejnym pokoleniom.
Powiadają, że jest to sposób na osiągnięcie nieśmiertelności. Jeden z najszlachetniejszych sposobów.

Zdobyczna kostka Mystryl została ukryta w tajnym skarbcu pod świeżo budowaną świątynią ku czci Gonda w centrum Silverymoon. Świątynią której arcykapłanem został Kastus, bowiem Drucilla miała zbyt wiele spraw na głowie by się nią zajmować. Gnomka jednak zadbała, by nikt nie mógł wedrzeć się tak łatwo do środka. Pułapki mechaniczne i magiczne, podstępne labirynty i różne sztuczki miały zapobiec kradzieży. Podobnie jak ściany pokryte ołowiem i runami naznaczonymi krwią gorgony.
Nikt więc nie mógł wejść do środka. I kostka Mystryl mogła w nim spokojnie czekać, aż nadejdzie czas, gdy będzie potrzebna.

Zaś sama Dru miała inne rzeczy na głowie. Armata była dopiero początkiem, w kuźniach miasta powstawały już kolejne egzemplarze jej Pysia, oraz muszkiety i hakownice. Ktoś musiał tym wszystkim się zająć, podobnie jak wyszkoleniem żołnierzy w ich użyciu.


Siedząc przy oknie Erynia o skrzydłach barwy krwi przyglądała się formującym się w krasnoludzkiej twierdzy wojskom. Uśmiechała się wsłuchując w głos kochanka. Głupca, który uwierzył jej czułym słówkom. Była wolna, ale też pragnęła zemsty.

Głowa maga o biały włosach tkwiła nabita na włócznię, gdzieś na bezdrożach Faeurunu. Wyłupione oczy, usta rozwarte w przerażeniu odsłaniały brak języka. Zapewne wyrwanego w którejś z godzin tortur.
Bractwo Tajemnic z Luskan nie toleruje porażek.

Gdzieś w otchłani rozlegały się ryki wściekłości. Demogorgon, pan i władca setek legionów demonów był niezadowolony. Sześć rybek umknęło z jego misternie zastawionej sieci. To było... niebywałe.
To niespotykane. To niemożliwe.
Czuł, że za tym kryje się ingerencja któregoś z bogów, a może któryś władców niebian.
Mylił się w obu przypadkach. I jednocześnie był bliski prawdy.
Lecz co ważniejsze, pragnął odzyskania tego co do niego należało. Kilku śmiertelnych dusz. Nikt bowiem nie okrada bezkarnie władcy demonów z jego zdobyczy. NIKT.

Następnego roku, orki zeszły z gór. Potężna horda na równinach zetknęła się z dwukrotnie mniej licznym wojskiem. Ale za to w szeregu stało kilka dużych żeliwnych luf.
A żołnierze ustawieni w dwuszeregu wycelowali w orczą nawałnicę dziesiątki długich. Jednoczesny huk z nich wszystkich załamał linię wroga, zmasakrował oddziały i wywołał panikę wśród zielonoskórych wojaków.
Na nic się zdał manewr oskrzydlający sprytnie zastosowany przez orczego władcę Oboulda. Orki przegrały tą bitwę, a impet najazdu który miał zmieść Srebrne Marchie został roztrzaskany już na samym początku.

Poprzez magiczne kule i kryształy, wiele oczu przyglądało się tej wojnie. W tym i oczy pewnego orczego szamana, który ze swej kryjówki w Wysokim Lesie przyglądał się tej sytuacji. I cieszył się.
Bowiem długie zmagania Srebrnych Marchii z Oboludem były mu na rękę. Potrzebował czasu, by jego mała organizacja urosła w potęgę. Potrzebował czasu i spokoju. I oczu zwróconych na Srebrne Marchie. A z dala od Wysokiego Lasu.

A Tausersis ?

Kronikarz powoli pisał kolejne słowa. Stawiał kolejne litery na welinowym papierze. Litera za literą.
“Opowieść o kłopotliwej przesyłce i bohaterach z nią się zmagających.”
Preludium tego co miało nadejść? Czy też zamknięta opowieść?
Czasami to drobne gesty mają ważniejsze znaczenie, niż to co z pozoru ważne.
-Długo tak będziesz gryzmolił? Pamiętasz o obietnicy jaką złożyłeś ? Ja swojej dotrzymałam.-Ciemnowłosa kobieta poprawiła opadający na twarz kosmyk włosów. Biały kosmyk. Jedyny pośród czerni włosów.
-Już, już...ostatni akapit.- po tych słowach kronikarz zamknął księgę.


-Więc czekam, na twą odpowiedź. Wygrałam ją uczciwie.
- rzekła kobieta. Po czym spytała żartobliwym tonem -Kim jesteś, twórcą czy obserwatorem historii?
Czerwonowłosy gnom zaśmiał się głośno.-Trudne pytanie...Otóż jestem...


Tau przybyła do Silverymoon kilka dni po przesyłce. Spędziła lato negocjując zwaśnione strony z powodu kryzysu w świątyni pana poranka. Bezskutecznie. Niekiedy nawet najlepszy negocjator może zawieść.
Tausersis wyruszyła potem w dalszą drogę. Nie była bowiem kobietą stworzoną do wiecznego siedzenia w jednym miejscu.

A reszta?
A reszta jest milczeniem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 01-04-2012 o 20:27. Powód: poprawki
abishai jest offline