Gislan nie ukrywał, że najlepiej czuł się w towarzystwie Bruna i Mierzwy, nie to że innych nie lubił, po prostu wiedział że ci dwaj ulepieni są z podobnej gliny co on. Tym razem ten młody krasnolud z gęstą i postrzępioną brązowo-rudą brodą, zmienił swoje podstawowe uzbrojenie. Ostatnie wydarzenia dowodziły, że walka w krótkim dystansie była jego prawdziwą domeną. Tak więc, topór wymienił z jednym mieszkańcem Ostermak na krótki miecz o szerokim ostrzu, zapewne była własność jakiegoś barbarzyńcy z północy. Resztę bojowego ekwipunku dopełnił w zamku von Antary i były to trzy wyważone noże, prosty sztylet, puklerz i nabijana ćwiekami skórznia. Tak w mordę jeża, wreszcie prezentował się jak zawodowiec, a nie kawał obszarpańca. Zresztą robota była wreszcie tym do czego przywykł, czyli ochranianie dupska jakiegoś "maślaka". Jedyne co go niepokoiło to to, że ostatnio jak ochraniał czarodzieja, to o mało co nie skończyło się to nadzianiem na szpaler wideł.
Przeczucie go zresztą nie myliło, gdy wreszcie namierzyli karawanę, którą mieli ochraniać, okazało się że jest w poważnych tarapatach. Gdyby wozy zaatakowali zwykli zbóje sytuacja byłaby jasna, ale to był łowca czarownic z pomagierami i sprawa się skomplikowała.
"Gówno" - Gislan zaklął w duchu. Wiedział że w tej sytuacji zginąć musi i łowca czarownic i jego ludzie.
Krasnolud zarzucił puklerz na rękę i dobył noża do rzucania, miał zamiar dobiec do wozów i korzystając z ich osłony, zranić nożem konia łowcy.
Biegnąc w stronę pierwszego zaprzęgu, zaczął też krzyczeć - von Antara! von Antara! - nie miał zamiaru by ludzie z karawany wzięli ich za wrogów. |