Wątek: Pianino
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2012, 17:39   #3
Weree
 
Weree's Avatar
 
Reputacja: 1 Weree nie jest za bardzo znanyWeree nie jest za bardzo znanyWeree nie jest za bardzo znany
O godzinie szóstej postanowiła wziąć prysznic. Weszła do kabiny i odkręciła kurek z wodą. Pierwsza kropla spadła na jej wyciągniętą dłoń i Marta jakby w zwolnionym tempie ujrzała, jak rozbija się o jej skórę w tysiące kryształków, które podróżują w
czasoprzestrzeni i są niewidoczne gołym okiem. Zabawne, pomyślała. Czy to nie jest świetne zoobrazowanie sytuacji mojej rodziny? Moja ciocia ginie, chwilę potem zostaję zgwałcona... Jedna kropla, która rozbija się na tysiące cząsteczek... Jeden problem, który zamienia się w istny boluward problemów...
I nagle to poczuła. Poczuła że koniecznie musi odwiedzić dom swojej cioci. Może to dziwne, groteksowe i śmieszne, ale w pewnym stopniu czuła się teraz z nią związana, wciągnięta w wir jej problemów. Bardziej współczuła swojej cioci śmierci. Mimo iż brzmi to głupio i przypomina oksymoron, to właśnie odczuwała. Rozumiała że być może i została brutalnie pozbawiona własnej godności, ale wciąż żyje, może jeść, pić i cieszyć się rzeczami cielesnymi. Jej cioci nikt nigdy nie zgwałcił. Co z tego jednak? Co jej z tego przyszło? Nie ma jej, nie istnieje, ulotniła się w powietrze. A ona, Marta, jest. I będzie, jeszcze wiele długich lat. Co jednak ma sens, a co nie ma? Jedna kropla i miliony kropli. Deszcz kropli, deszcz. Jeśli wszystko na tym świecie ma sens, to co on oznacza? Że coś jej umyka? Że coś, jakiś przysłowiowy robak ryje sobie drogę w materii drzewa, próbując się dostać do życiodajnych warstw kory? Cofnęła rękę i wyszła z kabiny. Coś zaskoczyło jej w głowie. Szczęknęło, jak zamknięte na klucz drzwi. Złapała swoją kurtkę, nałożyła czapkę i zamówiła telefonicznie taksówkę.
Jeśli się nie myliła, to nie ona miała zostać złapana przez bandytów.
Jeśli się nie myliła...
Pianino będzie grało aż do końca moich dni.
Te słowa, te zdanie, wypowiedziała ciocia Elena, gdy obchodziła swoje szećdziesiąte urodziny. Marta myślała że to kiepski żart - ciocia dała wtedy koncert dla gości, grając kilka pięknych utworów na tym wspaniałym, zdobionym instrumencie. Wstając i odbierając gratulację, stwierdziła że pianino będzie grało aż do końca jej życia. Jej dni.
Marta jechała. Z policzkiem przylepionym do szyby mijała kolejne budynki, latarnie, samochody. Dochodziła siódma, i słońce nieśmiało obierało władzę nad niebem.
Wyjechali z miasta, krętymi ulicami prowadzącymi między złotymi polami, dostali się do wioski, a potem na wzgórze, do willi Eleny Liebenstein.
Kiedy wysiadała z samochodu, miała do pokonania jeszcze kilkadziesiąt kroków do drzwi frontowych. Było to niemożliwe, lecz słyszała wyraźnie dźwięk pianina. Ono znów grało, rozbrzmiewało tysiącem dźwięków, wibrujących, potężnych, pięknych. Marta nakazała taksówkarzowi czekać, a sama - sadząc po kilka metrów jelenimi wręcz skokami - dotarła do drewnianej werandy. Pianino buczało. Była to najagresywniejsza pieśń jaką Marta kiedykolwiek słyszała. Istna kakofonia wszelakiego brzmienia. Otworzyła drzwi, które nie były nawet zamknięte, i wpadła do salonu.
Trwały urodziny.
Perłowobiałe postaci. Kot. Salonik pełen był dźwięków i kolorów. Paliły się łojowe świece, ludzie wirowali w tańcach. Marta widziała samą siebie, gratulującą cioci występu...
Na podłodze leżała karta, która musiała wypaść spomiędzy klawiszów pianina. Była świeża, w kratkę. Marta schyliła się błyskawicznie podnosząc ją, próbując odczytać napisane roztrzęsionym pismem zdanie.
"Póki pianino gra, będę żyć"
Nie.
Marylo?
Nie, nie, nie, nie?
Marylo, Marylo, Marylo!
I Marta zrozumiała. Stojąc tak, w tym pustym i zatęchłym salonie, dotarło do niej co się stało. Pianino buczało.
- CMENTARZ, TRZECIA BRAMA! - wrzasnęła taksówkarzowi do ucha, wskakując niemalże na miejsce pasażerskie.
- Robi się, spokojnie - odparł spokojnie mężczyzna, poprawiając krawat. - Spokojnie...
Łatwo było mu mówić. Marta niesamowicie się wierciła, świadoma, że jeśli ma rację, dzisiejszego dnia być może odwróci bieg losu.

- Pan nie rozumie, musi pan rozkopać ten grób!
- Czy pani doszczętnie oszalała!?
- Posłuchaj mnie, kretynie. Zapłacę ci. Sto złotych!... Co ja, kurde mówię, zapłacę ci tysiąc, jeśli tylko wyświadczysz mi tą cholerną przysługę!
- Proszę wyjść, bo... - grabarz stojący przy chatce położonej przy trzeciej bramie cmentarnej zamyślił się na chwilę, szukając najwyraźniej odpowiednich słów - Bo zadzwonię na policję.
Marta jęknęła z rezygnacją i przyjrzała się okolicy chatki. Natychmiast wpadł jej w oko drewniany schowek, położony w taki sposób, że jednym bokiem niemal dotykał chatki grabarza. Schowek. Najpewniej na narzędzia.
Chwilę potem przemierzała już drogę cmentarną z ostrym szpadlem w dłoni, mijając kolejne marmurowe nagrobki. Gdzieniegdzie migały jej groby ziemiste, czyli świeże, bądź sponsorowane przez ubogie rodziny. Miejsce spoczynku jej cioci, było
z tych świeżych. Stały na nim wczorajsze róże i wciąż płonęła świetlistym ogarkiem świeczka zamknięta w farbowanym szkle. Marta skopała ją razem z kwiatami i z szewską wręcz pasją zaczęła rozkopywać grób.
Dzień był niezwykle szary; z nieba zaczęło kropić. Plamy ziemi znaczyły ubranie dziewczyny, ubrudziła się też na twarzy odgarniając ze spoconego czoła kosmyki włosów. Nie przestawała kopać ani na chwilę. Obok niej zaczęła rosnąć pokaźna
kupa ziemi. Rozpadało się na dobre. Marta nie mogła tego usłyszeć, ale wiele kilometrów dalej, pianino cioci Eleny przestało grać i w tym samym momencie, kość słoniowa popękała na całej długości i klawisze, jakgdyby wyrywane na siłę, wytrysnęły ze swoich miejsc rozbijając się w drobny mak na podłodze. Zamiauczał kot, świece zgasły.
Szpadel uderzył o drewnianą pokrywę trumny. Deszcz lał.
Marta wskoczyła do wykopanej przez siebie dziury i chwyciła wieko, z całej siły odginając się do tyłu aby otworzyć pudło. Po kilku ciężkich minutach udało jej się to.
Zajrzała do środka.
Odskoczyła, jakby kopnięta przez prąd, zakrzyczała cienko usiłując wspiąć się po ścianie dołu, czując jak ziemia ucieka jej spod stóp. Po dłuższej chwili walki wydostała się z niej, odczołgała się kilka metrów dalej i zwymiotowała obficie na czyiś grób. Wciąż chwytana przez torsje, podniosła się na kolana a potem do pozycji wyprostowanej, i raz jeszcze spojrzała do trumny. I to był już ostatni raz w jej życiu, kiedy widziała czyjkolwiek grób.
Jej ciocia zamarła, leżąc na boku z szeroko otwartymi oczyma i strużką śliny zastygłą na podbródku. Buty były zdjęte, razem ze skarpetami a odświętna koszula poluźniona.
Żyła, gdy ją zakopywano.
Marylo! Marylo, to nie powinno być tak, to nie powinno być tak!
Los jest jak kropla wody, Eleno. Wiedział to twój kot, którego zostawiłaś na dworze, kiedy padało... Kropla spada i rozbija się na tysiące kryształków. Nigdy nie wiesz co się może stać; wydaje ci się że kropelka jest jedna. Ale z chwilą rozbicia, tworzy się ich o wiele więcej. Siatka wydarzeń, które wydają się nam wydawać losowe, są tak naprawdę misterną konstrukcją, o której budowie decydujemy jedynie my.
Sami jesteśmy kowalami swego losu.
Tylko nie zawsze mamy młot.

Dowiedziała się o tym Elena Liebenstein. Dowiedział się jej biedny, mokry kot. Dowiedziała się Marta, trzy miesiące później, gdy trzymając specjalne urządzenie w strudze moczu przez piętnaście sekund, modliła się zażarcie do Boga, choć w niego nie wierzyła. Dowiedział się jej chłopak, wchodząc do niej do mieszkania, dzień później i zastając ją w wannie pełnej rozwodnionej krwi, z żyletkami pływającymi leniwie między jej udami. Dowiedział się dryblas od którego zionęło zgnilizną, leżąc w jakimś ciemnym zaułku i czując jak życie wartko ucieka mu spomiędzy palców zaciśniętych na jego rozciętym czyimś nożem brzuchu.
Dlaczego?
Dlaczego tak się musiało stać?
Czy nic nie można było zrobić?
Ciąży nie usuwa się po trzech miesiącach, to już praktycznie morderstwo... - mówi przyjaciółka.
Czemu więc zabijać je i siebie za jednym razem? - mówi głos
Niezbadane są tory lotu kropli
I ilość kryształków z których się ona składa. A ty wiesz?
Nie mam pojęcia. I tego się nie dowiemy.
Myślę, że na pewno nie.

Koniec.
 
__________________
Metafory, metafory;
To taka sztuka zestawiania słów
Nie mieścisz człowiek krowy w głowie,
No to daruj sobie i już
Weree jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem