Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2012, 17:17   #8
Ryder
 
Ryder's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputacjęRyder ma wspaniałą reputację
- Panie, jesteś tego pewien? - rzekł najwyższy z pozostałych Łowców, jeden z tych, co rozkuli czwórkę więźniów.
- Przecież możemy ich wytropić jeszcze raz, po co mieszać w to zwykłych ludzi? - dodał trzeci, z gęstą siwą brodą i zmarszczył czoło.
- Słyszeliście pana Hansa - odrzekł Gerhard, po czym skierował się ku Falgrimowi i odrzucił w khazalidzie - jak wy to krasnoludy mawiacie, 'jakie wiązanki takie ramię'! Podobasz mi się! - na koniec podszedł do skołowanego zupełnie Otta - Przepraszam, panie, za zamieszanie, ale czas najwyższy, abyś przysłużył się Imperium. Od lat cię obserwowaliśmy, jak sam wiesz. Nie znamy konkretnego powodu, ale jesteśmy pewni, że dla naszej operacji jest pan niezbędny, panie Reifsneider. Proszę mi zaufać, ci ludzie pana ochronią, wystarczy sama pańska obecność. Wszelkimi innymi sprawami odnośnie pańskiego życia w Nuln już się zająłem.
- Zająłeś, hmm? Mam nadzieję że nie permanentnie? Miałbym nadzieję kiedyś wrócić do tego miasta. - Otto zawahał się przez moment - I co czyni was pewnymi że jestem niezbędny? Jeśli nie znacie powodu, to dlaczego jesteście przekonani iż jestem niezbędny? - Rzucił okiem w kierunku człowieka o nieznanym imieniu, zastanawiając się jednocześnie jak może on być tak spokojny z rozległymi poparzenia dłoni - Inne pytania mogą zaczekać. Na razie.
Hans popatrzył na Otta. Widać chłopak był nieco zakłopotany.
- Przecież chyba nie macie nic do ukrycia przed panami z oficjum - powiedział klepiąc go po ramieniu.
- Toż jesteście prawymi obywatelami naszego kraju, a tacy z pewnością ofiarują swoje skromne usługi ku chwale i potędze naszego wspólnego dobra, jakim jest oczywiście Imperium. Czyż nie? - Hans starał się tak skonstruować pytanie, aby Otto nie mógł mu opowiedzieć “nie” w obecności inkwizycji, albo chociaż po takiej odpowiedzi wyszedł na totalnego idiotę.
Otto popatrzył przez moment w kierunku Hansa. W końcu odezwał się nieco niepewnym tonem.
- Nie bardzo rozumiem. Jest oczywistością samą w sobie, iż pomogę. Nie mogę mieć również nic do ukrycia przed inkwizycją, gdyż łowcy czarownic odwiedzali mnie przeciętnie raz w tygodniu przez całe moje dorosłe życie. Po prostu nie rozumiem, dlaczego ja? Co czyni mnie tak specjalnym?
Na to pytanie Łowcy tylko spojrzeli po sobie, ale nic nie powiedzieli.
- Nie to nie czyni Cię nikim specjalnym! Jednak wiedz, że święte oficjum wybiera zawsze odpowiednich ludzi. A to, to już jest coś! Jeszcze nie jesteś nikim specjalnym, jednak w czasie tego zadania możesz się stać jakąś ważną personą!
Otto wymamrotał pod nosem słowo brzmiące podejrzanie blisko do “Imbecyl”, głośno zaś powiedział.
- Próbujesz przekonać mnie, czy siebie? Widzę że najwyraźniej logika stała się zapomnianą sztuką w krótkim czasie mojego życia. - Otto nie mógł nie uśmiechnąć się pod nosem. Ten człowiek zastawił sam na siebie perfekcyjną pułapkę. - Więc z tego co mówisz wynika iż nie jestem specjalny w żaden sposób, hmm? Sugerujesz zatem iż święte oficjum marnowało swój czas i surowce obserwując osobę mającą zerowe znaczenie w wielkim schemacie rzeczy, czy też że mimo twoich własnych słów popełnili błąd w osądzie? - Uśmiech zniknął z jego twarzy. - Albo jestem w jakiś sposób specjalny, i rzeczy które są przede mną w tej chwili ukryte mają wpływ na całą sprawę, lub jest tak jak ty mówisz i święte oficjum popełniło błąd obserwujący przez 6 lat człowieka bez żadnego znaczenia i przydatności dla misji. Jak sądzisz, która opcja jest bardziej prawdopodobna?
- A może po prostu nas uwolnicie?... Skoro zaszła pomyłka...- odparł Darian naiwnie sam w to nie wierząc.
- Ależ oczywiście, już jesteście wolni - powiedział spokojnie Gerhard - Pytanie tylko, co teraz zrobicie... Widzisz, kultyści was wybrali, winniście teraz być nie bardziej żywi niż ci naokoło. Oni są tego zabójczo świadomi. Ściany mają ich oczy i uszy. Nie sądzę, że pozostalibyście długo przy życiu, gdybyście tak po prostu wyszli stąd i kontynuowali coście zostawili, nie - pokręcił głową - To by było zbyt proste...
Słysząc ostatnie zdanie Lex, Arnold i Tanis głupkawo zarechotali, ale po chwili się opanowali. Jeden z nich rzucił słowo wyjaśnienia:
- Arcyłowca uwielbia to sformułowanie.
- Przykro mi to mówić - kontynuował Gerhard - ale podjęcie się tej misji to wasza jedyna szansa na przeżycie. Macie prosty wybór; zwierzyna, albo myśliwy.
Zabójca słysząc słowa Gerarda wybuchnął śmiechem - Jestem zabójcą człeczyno, jeśli chcą ze mną walczyć, to z radością dam im to czego szukają i to z nawiązką, nie tacy próbowali już swoich sił.
- Cóż za to ja jestem zwykłym żakiem... ale jeśli, cóż...- Darian zamilkł zrezygnowany. Czuł, że wpadł w bagno.

***

Upłynęło jeszcze parę chwil. Uzyskawszy wstępną zgodę, Białowłosy zdawał się czekać aż zebrani nieco ochłoną, wyglądał na człowieka, którego nic nie jest i nigdy nie było w stanie zaskoczyć. Gdy atmosfera osiągnęła punkt, gdzie po chwili relasku poczyna rosnąć napięcie oczekiwania, przemówił pewnie:
- A zatem postanowione. Jutro z samego rana wyruszycie do Roche. Otrzymacie wóz z końmi, racje na dwa tygodnie oraz mapę Imperium ze wskazówkami, jak dostrzeć w każde miejsce. Wasze rzeczy otrzymacie niebawem, a ładunek pana Hansa i pana Otta będą czekać załadowane. Zadanie jest oczywiste. Musicie wykryć i zlikwidować przywódcę kultu, tak, by jak najmniej było z tego powodu szumu. Jako dowód potrzebuję jego ceremonialnego artefaktu, będziecie wiedzieli co to jest, gdy będzie to miało znaczenie. Nie możecie pozwolić, by o operacji dowiedział się którykolwiek z pozostałych siedlisk spaczenia, w przeciwnym razie, wasze szanse powodzenia ulegną drastycznemu pogorszeniu. Jedno jest pewne, by to zrobić, musicie baczyć na język oraz mieć swe oczy i uszy szeroko otwarte. Po wszystkim przynieście mi artefakt, wtedy ustalimy dalszy plan działania i otrzymacie rekompensatę za wasze wysiłki, wszak nie jesteście niewolnikami. Miejmy nadzieję, że wam się powiedzie - westchnął ciężko i opadł na siedzenie. W tej chwili zdawał się być tylko starym, zmęczonym życiem człowiekiem...

Posiedział tak przez moment, w końcu machnął ręką na Łowców, a ci wyprowadzili ich z pomieszczenia. Przeszli kawałek mrocznym korytarzem, skręcając raz to w prawo, raz w lewo, doszli do ciężkich czarnych drzwi. Za nimi zmęczonym oczom wybrańców ukazało się małe pomieszczenie, którego większą część zajmował duży rzeźbiony stół zapełniony różnymi mapami i zapiskami. Przeciwległą ścianę pokrywał regał zapełniony grubymi zakurzonymi księgami, a po bokach stały liczne skrzynie i skrzynki. Jeden z templariuszy przebrnął przez gąszcz papierów, znalazł odpowiedni dokument i wręczył go Hansowi. Była to mapa, o której wspomniał Gerhard, z zaznaczonymi na czarno glównymi miastami i drogami Imperium oraz czerwonymi adnotacjami w niektórych miejscach. Pozostali wyjęli ze skrzyń ekwipunek byłych jeńców i oddali, co do kogo należało, przepraszając raz jeszcze za wszystko. Na koniec sprawdzili oględnie każdy kąt w poszukiwaniu nie-wiadomo-czego i wyprowadzili drużynę na mroźne nocne powietrze.
- Do świtu jeszcze jest trochę czasu - rzekł Arnold, najmłodszy z tej trójki, sredniego wzrostu blondyn, który mimo młodego wieku posiadł już stalowe spojrzenie inkwizytora - Niedaleko jest karczma, zabawa pewnie jeszcze trwa, możecie przespać się parę godzin.

Tak też się stało. Nie był to lokal przedniej jakości, jednak łóżka mieli całkiem wygodne, a krępy karczmarz nie zadawał zbędnych pytań. Ostatnie godziny nocne odeszły i zaczynało jaśnieć. Gospodarz osobiście zadbał o to, by goście nie spóźnili się na śniadanie i wyprawił im dobrą ucztę, jak na warunki wiejskie przynajmniej. Za oknami mżyło, zapowiadał się ciężki dzień. Po solidnym posiłku, o jakim co niektórzy marzyli od dawna, zostali odprowadzeni do stajni, gdzie ich oczom ukazał się wóz. Duży, zadaszony, cały czarnego dębu. Falgrim po chwili zastanowienia stwierdził niepewnie, że to dobra konstrukcja, a łowcy potaknęli zdecydowanie. Konie, jak to konie, wyglądały na dobrze utrzymane, obydwa kare ogiery miały zaplecione grzywy i parskały cicho, jakby nie mogły się doczekać wyprawy.
- Do Roche najlepiej traficie przez Altdorf. Jeźcie wzdłuż rzeki Reki na północ, a z Altdorfu już powinniście dać radę - rzucił na odchodne gromkim głosem Tanis, najniższy, ale krzepą dorównujący niejednemu krasnoludowi.

Po krótkim sporze okazało się, że nikt z wybrańców nie jest zbyt dobrym woźnicą, drużyna ustaliła, że Jurgen spisze się najlepiej na koźle. Wyruszyli. Pogoda była okrutnie nieciekawa, zimny wiatr chłostał twarz szczęśliwca a paskudna mżawka nie pomagała. Reszta schroniła się zadaszonej części, która okazała się dość przestronna. Jechali spokojnie średnio uczęśczaną drogą, po lewej stronie mając rzekę, po prawej pola, które za pierwszym miastem, które minęli przerodziły się w gęsty las, mieniący się wszystkimi kolorami jesieni.

Nastał wieczór, deszcz ustał, niebo się wypogodziło. Należało rozbić obóz. Nietrudno było znaleźć trochę wolnego miejsca na skraju lasu, na tyle daleko, by rzeczne insekty nie były uciążliwe, jak to mają w zwyczaju. Nie minęło wiele czasu od rozpalenia ogniska, kiedy dał się słyszeć tętent kopyt. Dwoje galopujących jeźdźców, jeden na postawnym gniadoszu, wierzchowiec drugiego dużo smuklejszy, biały jak śnieg. W czasie jazdy mówili coś do siebie, gdy zbliżyli się na tyle, że można było ich usłyszeć, uszu towarzyszy dobiegł czysty śpiewny kobiecy śmiech, któremu po chwili zawtórował męski baryton. Gibko zeskoczyli z wierzchów tuż obok obozowiska i zbliżyli się do obozujących, odrzucając ciemne peleryny. Byli to nieziemsko piękna ruda kobieta o dużych ciemnych oczach i szerokim uśmiechu oraz średniej postury krótko ścięty mężczyzna o ciemnych włosach, kilkudniowym zaroście i połączonych krzaczastych brwiach. Sprawiali wrażenie dobrze dobranej pary. On przemówił pierwszy:
- Witajcie, zacni podróżnicy! To jest Arkadia - wskazał na towarzyszkę - a jam jest Sander. Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności! Myśleliśmy, że przyjdzie nam podróżować jeszcze trochę w tę zimną noc, ale jeśli można to bardzo chętnie byśmy spędzili ją tu, przy waszym ogniu, jeśli nie macie nic przeciwko.
 

Ostatnio edytowane przez Ryder : 15-04-2012 o 18:55.
Ryder jest offline