Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2012, 18:26   #5
Imoshi
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Czy taki będzie mój koniec? Zabity przez demona, któremu służyłem przez większość swojego istnienia? Nie... to nie może się tak skończyć. Nie mogę na to pozwolić. Nigdy... - takie myśli kołatały się w głowie Maendira, przed którym stała śmierć. Nie w postaci czarnego płaszcza z kosą, jak to sobie wyobrażali poeci tego okrutnego świata, tylko w postaci potężnej magii. Na tyle silnej, by posłać go prosto do boga Indera*...

Jednak, istotnie, to wciąż nie był koniec. Mimo, iż dla potężnego wojownika myśli nie przekonywały nawet jego samego, ratunek wciąż się zbliżał. W postaci jednego, niepozornego łucznika, który, gdyby zaatakował frontalnie, wzbudził by pewnie śmiech w zastępach nieumarłych, które coraz bardziej się zbliżały...

Musiał wystarczyć. I tak też się stało. Przez nikogo nie zauważony, wszedł na idealną pozycję do strzału. Potem tylko wycelowanie i puszczenie cięciwy, prosto w kierunku Mroka... Trafiła. Jakże jednak marna, ludzka broń mogłaby powstrzymać tak potężnego demona? Jednak to nie była zwyczajna broń. Tylko zaklęta i to wyjątkowo potężną magią. Trafiony w szyję Mrok natychmiast przybrał formę czarnego dymu. Strzała natomiast eksplodowała, zalewając cały teren potężnym światłem. To powstrzyma na chwilę "tych złych". Maendir natomiast widział w tym blasku swoje wspomnienia. Te, których do teraz sam nie pamiętał...

- Gildia złodziei jest zła, Maendirze! To nie jest miejsce dla Ciebie! - krzyczał na chłopca, liczącego 17 wiosen jego własny ojciec, Vargen. Odwrócony od syna plecami, wpatrywał się w okno z wspaniałym widokiem wielkiego miasta.
- Nie odejdę od nich! Są dla mnie jak rodzina! Nie to co Ty, głupcze! Myślisz tylko o sobie i tych swoich głupkach w zbrojach!
- Jak śmiesz?! Wszystko co robię, robię dla Was! - odkrzyknął Vargen, jeden z najbardziej wpływowych ludzi w całej Equbrii** i lider gildii wojowników w tym kraju, odwracając się pospiesznie. Młody złodziej jednak już wyszedł z tego wspaniałego pomieszczenia, zdobionego na wiele wymyślnych sposobów. Gdyby tylko Maendir wiedział, komu zamierza pomagać...

Kilkadziesiąt minut później, młody, jednak doskonale wyszkolony mistrz opróżniania kieszeni innych stał przed celem swojego zadania. Wielka świątynia, jakiegoś boga, którego nawet nie znał. Miał wziąć z niej 'czarny kamień wielkości ludzkiej dłoni'. A przynajmniej tak został opisany przedmiot. 'Łatwa misja' - mówili jego przełożeni. Został okłamany. Ta niepozorna skała skrywała potężną moc. A tak wielka potęga przyciągała różne istoty, chcące położyć na niej swe łapy. Rzadko w dobrym celu...

Droga przez budynek była prosta, pozbawiona skrętów. Jednak wykazywała zadziwiającą... dziwność. Symbole w nieznanym złodziejowi języku, namalowane czymś czerwonym wydawały się pulsować. Jakby nadal tkwiła w nich jakaś magia. Przebycie tych kilkuset metrów wydawało się dla Maendira wielogodzinną podróżą. W rzeczywistości zajęła około dwóch minut. Chłopak dopiero teraz zrozumiał, dlaczego większość mieszkańców unika tego miejsca. Niektórzy twierdzili, że jest nawiedzone. Nieumarłych co nie zauważono, ale bez wątpienia świątynia ta była przerażająca. Co najdziwniejsze, z głównego pomieszczenia dochodziło dziwne światło...

Dopiero po dotarciu do głównego pomieszczenia świątyni, Maendir spostrzegł brak dachu. Pochmurne niebo wróżyło deszcz. Spośród chmur wydobywało się jednak światło. Nie należało ono jednak do dziennej gwiazdy. Było wynikiem magii. I padało prosto na świątynie, na właśnie przywoływaną istotę. Dopiero po kilku sekundach, młody złodziej zauważył, obecność paru innych osób. Z jego prawej stał mężczyzna w podeszłym już wieku, ubrany w niebieską szatę. Jego świecące od zaklęcia dłoni złożyły się w trójkąt, w którego środku lewitowała ta istota w świetle. Z trzy jardy przed nim leżało dwóch innych mężczyzn, młodszych, w takich samych szatach. Byli martwi. Mimo, iż na ich ciałach nie znaleziono ani kropli krwi. Z drugiej czekał na efekt zaklęcia starca, znacznie młodszy człowiek. Jakaś czarna energia zasłaniała niemal całe jego ciało. Maendir widział jedynie sporej wielkości czarny dym, w postaci człowieka. Dopiero po krótkiej chwili, przywołaną postać przestało okrywać to mocne światło...




Muzyczka

Wojownik nie posiadał nóg, jedynie ciało od pasa w górę. Nie przeszkadzało mu to jednak w poruszaniu się - zwyczajnie lewitował. Część jego ciała świeciła niebieską energią, tworzącą na rękach pazury. Jego twarz przypominała niedźwiedzia. Zwierzołak, bo, istotnie, przywołana postać przypominała nieco zwierzołaka, rzuciła się na przeciwnika w czerni. Ten nawet nie próbował się bronić. Otrzymał kilkanaście wyjątkowo szybkich cięć w różne miejsca ciała. Na tyle szybkich, że nawet doskonałe oczy Maendira nie zdążyły ani ich zliczyć, ani stwierdzić w jakie miejsca zostały one uderzone. Po swoim ataku, wojownik odskoczył, a raczej odleciał parę metrów o tyłu. Ofiara wydawała się nie zauważać ciosów. Po chwili, niebieskie pazury niedźwiedzia zaczęły pękać. Kilka sekund później rozproszyły się na setki małych kawałków i zniknęły.
- To wszystko, co potrafisz, starcze? - zapytała postać w czerni. Podniósł prawą dłoń, odsłaniając ją z ochrony pancerzu stworzonego z tego czarnego gazu. Ukazała czarny kamień, wielkości dłoni.
- Z tym artefaktem jestem nie do pokonania. Zaakceptuj swoją porażkę. -
- Nigdy! - odwarknął starzec. Istota okryta cieniem nagle zniknęła. Dopiero sekundę potem Maendir zauważył, że człowiek w cieniu stał z wyciągniętą dłonią tuż przed swoim przeciwnikiem. Chwilę potem, czarodziej padł na kolana.
- Za wszystko przyjdzie Ci zapłacić... - jęknął - W swoim czasie... - i upadł na podłogę, zamykając oczy. Na zawsze...

Jednak to nie był koniec. Wręcz przeciwnie. Prawdziwie Czarna Godzina dopiero się zbliżała. Zwyciężca walki ponownie zniknął z pola widzenia złodzieja. Sekundę potem stał już za Maendirem.
- A co Ty to robisz? - zapytał spokojnie zaskoczonego do granic możliwości chłopca. Zapewne, gdyby nie ratunek, Maendir nie wyszedłby z tej świątyni żywy. Na jego szczęście, Vargen śledził go od samego początku. I akurat w tym momencie wchodził do głównego pomieszczenia tego budynku. Natychmiast, potężnym susem doskoczył do okrytej cieniem postaci, krzycząc:
- Zostaw mojego syna! - uderzając go z całej siły pięścią. Normalny człowiek zapewne nie ruszyłby tej postaci, jednak lider gildii wojowników do "normalnych ludzi" się nie zaliczał. Okryty cieniem przeciwnik odleciał w górę kilkadziesiąt jardów, za nim wziósł się ojciec Maendira. Kolejny cios. I kolejny. Jednak ich celem nie było zwyciężenie wroga, a jedynie zmienienie terenu walki. Dla bezpieczeństwa młodego złodzieja...

Maendir jednak tego nie zrozumiał. Wybiegł ze świątyni zwykłą drogą, i pospiesznie udał się w kierunku miejsca przyszłej walki, z nadzieją na pomoc ojcu. Z kolei istota w czerni po kilku ciosach, jak najszybciej poleciała w dół. Wylądowała na cmentarzu, zaraz obok niej pojawił się Vargen. Jego przeciwnik zaczął się śmiać. Jednak nienormalnie. Szaleńczo, powiedzieliby niektórzy. Lider Gildii Wojowników wiedział, że to nie śmiech człowieka. Tylko demona.
- MUAHAHAHAHAHHAHAAHAHAHHAHAHAHAHHAHAHAAH... - Czarny dym, który do tego czasu służył za pancerz, wzleciał po części w niebo. Cóż za potężna energia. Z nieba zaczęły spadać krople wody. Deszcz, lub, jak mówią niektórzy 'płacz nieba'. To zresztą pasuje, nawet najpotężniejsi bogowie, jak bóg nieba nie posiadali mocy zdolnej do powstrzymana demona, który właśnie przybył. Demona Mroku, którego wszyscy nazywali po prostu Mrokiem. Ojciec Maendira wiedział, że jego szanse na zwycięstwo są mizerne. Ale musiał walczyć. Musiał stawiać opór. I nie miał prawa przegrać.
- Niechaj przodkowie mi pomogą w tej strasznej bitwie... - szepnął sam do siebie. W jego dłoniach pojawiła się energia magiczna, a on sam rzucił się na swojego przeciwnika...


* bóg piekielnych otchłani.
**kraj, będący ojczyzną Maendira.
 

Ostatnio edytowane przez Imoshi : 16-04-2012 o 21:40.
Imoshi jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem