Wiele działo się w umyśle Knuta od czasu wyruszenia na szlak. Po sukcesie w Taugegebergu wypełniała go euforia i poczucie siły. Z poczucia siły wykluła się pycha i pogarda dla słabszych, w efekcie których chłopak stracił stanowisko dziesiętnika milicji. A potem nadeszła misja Konrada, a z nią zimny prysznic, gdy Szłomnik okazał się za cienki w uszach, by rozwiązać zagadkę i powstrzymać katastrofę. Frustracja i zniechęcenie po nieudanym śledztwie szybko jednak ustąpiły. Raz jeszcze dał się poznać chłopski upór Knuta, który kazał mu iść do przodu i nie poddawać się wątpliwościom. Szłomnik miał długi czas na przemyślenia, gdy prowadził wóz szlakiem biegnącym do Nuln. Musi być skuteczniejszy - stwierdził - bardziej zdyscyplinowany, skoncentrowany i praktyczny. Ta decyzja poprawiła mu humor.
Czuł się dobrze. Dostrzegał, jak ostatnimi czasy rozwinęły się jego umiejętności. Był silniejszy i bardziej sprawny, niż gdy wyruszał z rodzinnej wioski kilka miesięcy temu. W trakcie treningów jeszcze zręczniej posługiwał się orężem, a coraz ciaśniej opinająca barki kurtka świadczyła, że mięśni tylko mu przybywa. Nie był już wioskowym ochotnikiem - był fachowym żołnierzem. Coraz częściej dumał o przyszłości. Mógłby wrócić do Stirlandu i zakręcić się wokół kariery sierżanta w oddziałach lokalnego wielmoży. Tylko czy naprawdę tego chciał? Dowodzenia ludźmi, walki z ich gnuśnością i niezgulstwem, odpowiedzialności za tych, którzy sami za siebie nie odpowiadają? Może wolał zostać samotnym wojownikiem, mistrzem miecza - żyć szałem walki i pragnieniem krwi, samemu wyrąbać sobie drogę do sukcesu? Zaiste, Knut zwany Szłomnikiem dużo w tych czasach myślał o przyszłości. Ale był już wszak mężczyzną dwudziestoletnim, czyli w kwiecie wieku i był to najwyższy czas, by swą przyszłość sprecyzował.
A póki co znalazł się w Nuln. Zaraz po przybyciu, onieśmielony nieco wielkością miasta, wybrał się na przechadzkę handlowymi uliczkami. Podziwiał wystawione w zakładach rusznikarskich garłacze i samopały - w życiu nie miał takiej broni w rękach, a tu było jej mnóstwo. U płatnerza spędził długie chwile oglądając pięknej roboty napierśniki, lecz ich ceny - co za drożyzna! - zaczynały się od siediemdziesięciu sztuk złota. W końcu zakupił tylko pikowane nogawice do swej przeszywanicy i kilka drobiazgów. Był gotów do dalszych przygód.
Nowe zadanie wydawało się skomplikowane, lecz żołnierz nie podupadał na duchu. Ich grupa rozrosła się i pozostawało mieć nadzieje, że ludzie różnego pochodzenia i profesji sprawdzą się w skomplikowanej misji. Bo, gdy przyjdzie do rąbanki, Knut wiedział, że nie zawiedzie. Na razie jednak przedstawił się. - Knut. Szłomnik. - Skinął głową. To było powitanie wojownika, powitanie bez wielkich słów. Z resztą Stirlandczyk nigdy nie lubił odzywać się pierwszy.
Nowi towarzysze mieli przed sobą młodego chłopaka o muskularnej budowie. Z jego niedokładnie ogolonej twarzy biła prostota i opanowanie. Za ubranie służył Szłomnikowi prosty, zielony mundur stirlandzkiej piechoty, głowę chronił świetnej roboty kapalin, zaś w ekwipunku wojownika znajdowała się pokaźna kolekcja uzbrojenia - na czele z wielkim berdyszem.
__________________ Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań. |