Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2012, 21:57   #7
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Droga była całkiem przyjemna. Słońce zbytnio nie przypiekało, droga była równa, a i tempo umiarkowane. Tu zresztą cała kompania nie miała wyboru - i tak musieli się dostosować do tempa marszu Rhoudana, Siegfrieda i Leo, chyba że mieli ochotę powalczyć ze smokiem bez nich. Ale jak na razie nikt nie był aż takim zapaleńcem. Jedynym mankamentem całej wędrówki był bard, który swoim głośnym marudzeniem zagłuszał wszystkie inne odgłosy, skutecznie (acz w nieprzyjemny sposób) konkurując ze śpiewem ptaków.
Raczej trudno by było zatkać sobie uszy (człowiek nawet by nie usłyszał ostrzeżenia kompana, że za twymi plecami pojawił się zły nosorożec), ale zawsze można się było trzymać od barda z daleka. Problem polegał jednak na tym, że półgłówek uznawał takie zachowanie za brak szacunku i usiłował wpoić ów szacunek za pomocą fikuśnego bacika.
Rhoudan słyszał, że niektórzy klienci burdeli lubili takie zabawy z panienkami (będąc stroną czynną lub bierną), ale on sam nie miał do takich igraszek przekonania i nie bardzo pasował mu taki właśnie sposób okazywania zainteresowania. Prawdę mówiąc to przez zbroję i tak tego nie można było poczuć, ale zasada jest zasadą. Raz pozwolisz głupkowi na głupie zachowania i od razu pomyśli, że mu wszystko wolno.
- Jak się nie uspokoisz - powiedział Rhoudan, gdy Mazarith znalazł się obok niego - to ci zabiorę tę zabawkę i połamię.
Bynajmniej nie żartował, ale półelf najwyraźniej nie potraktował groźby poważnie. Co więcej - poczuł się wielce obrażony.
- Jak śmiesz mi rozkazywać! - wrzasnął. Powiedzmy - zapewne uważał, że to wrzask. - Co ty sobie myślisz, że kim jesteś! Ja tu jestem ważną osobą i masz się mnie słuchać! Trzask! Trzask! Trzask!
Już przy drugim uderzeniu bacika Rhoudan chwycił barda za rękę i nie zważając na stawiany opór przyciągnął nieco do siebie, a gdy szczęka półelfa znalazła się w odpowiedniej odległości dał mu w zęby.
Cios, niewiele silniejszy od klepnięcia, był wyjątkowo celny i zadziwiająco efektownie się skończył. Kiedy metalowa pięść spotkała się z delikatnym policzkiem barda coś głośno chrupnęło, a sam półelf aż spadł z konia. I zaczął płakać.
Mirith przystanęła na swoim wierzchowcu obok Rhoudana, lecz nic nie zrobiła. Potrząsnęła tylko głową i westchnęła.
- Przepraszam - mruknął Rhoudan. - Zapomniałem, że niektórzy mają delikatne kości.
Półelf wstał z jękiem i bez słowa wsiadł z powrotem na swojego wierzchowca. Unikał kontaktu wzrokowego z Rhoudanem i odjechał kawałek do tyłu łkając cicho.
Tropicielka widząc to jedynie prychnęła pogardliwie.
- Czy to naprawdę twój brat? - spytał Rhoudan. - Zamienił go ktoś w kołysce, czy też klątwę na niego rzucono?
- A skąd ja mam wiedzieć. Zawsze był słaby. - rzuciła krótko.
- Musiałaś się nim opiekować? - spytał zaciekawiony kapłan. Mazarith wyglądał na młodszego od swej siostry, ale kto mógł wiedzieć, jak było w rzeczywistości.
Półelfka spojrzała na kapłana swoim jedynym, lewym okiem.
- A co ci do tego? - spytała zamiast odpowiedzieć.
- Bo się zastanawiam, jak wygląda życie z młodszym rodzeństwem - odparł Rhoudan. - To nie ma związku akurat z waszą dwójką.
- To może powinieneś pytać kogoś, kto miał normalne życie - powiedziała cicho.
Oczywiście Rhoudan z przyjemnością by się dowiedział, co nietypowego było w życiu tamtej dwójki, ale wypytywanie postanowił odłożyć na inną okazję.
- Przepraszam - odparł Rhoudan. - Nie powinienem pchać się z butami w twoje rodzinne życie. Nie nabyłem za młodu odpowiedniej ogłady - dodał.
Półelfka otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, jednak szybko się rozmyśliła i jedynie westchnęła. Ciężko było zgadnąć jak zareagowała na ostatnie stwierdzenie Rhoudana. Zapewne chciała przytaknąć jego słowom. A może rzucić kolejną uszczypliwą uwagę.
- Nie krępuj się - mruknął Rhoudan. Zbytnie duszenie w sobie emocji nie prowadziło nigdy do niczego dobrego.
Zmierzyła kapłana wzrokiem unosząc przy tym znacząco brew.
- Tak, nie powinieneś się pchać z butami w cudze życie. - powiedziała. - Zwłaszcza rodzinne.
- Już nie będę. - Rhuodan rozłożył ręce składając obietnicę. Przynajmniej jeśli chodzi o ciebie, dorzucił w myślach. - Zwłaszcza rodzinne - dodał. - Masz rację. - Był wyjątkowo ugodowy.
- Cieszę się, że sobie to wyjaśniliśmy. - powiedziała patrząc już przed siebie.
Ten gest sugerował raczej chęć zakończenia rozmowy.
Rhoudan zwolnił nieco, czekając aż dogoni go 'ofiara brutalnej przemocy'.Półelf akurat masował swoją szczękę, jęcząc przy tym żałośnie. Rzucił też na siebie jakieś zaklęcie leczące dzięki czemu szczęka zaczęła wyglądać normalnie. Kiedy zorientował się, że Rhoudan próbuje się z nim zrównać, skręcił w lewo i przyspieszył, wymijając kapłana.
Widząc manewr Mazaritha Rhoudan wzruszył ramionami. Najwyraźniej bard czuł się na tyle dobrze, że nie potrzebował pomocy (której wypadałoby mu udzielić), a Rhoudan nie miał nic przeciwko oszczędzaniu własnych zaklęć. Do rozmowy z bardem również nie tęsknił, miał raczej nadzieję, że tamten będzie się od niego trzymać z daleka i daruje sobie zabawy z batem. A bez narzekań, płynących z ust barda mógł śmiało żyć.
Co prawda półelf nie przestał się wywnętrzać, ale trzymał się z dala od Rhoudana, dzięki czemu ‘działalność’ barda nie była już uciążliwa.
***
To było nieco... przytłaczające. Co prawda powiadają, że od przybytku głowa nie boli, ale Rhoudan nie sądził, by ktokolwiek z tych, co szermują tym powiedzeniem mieli ochotę na taki nadmiar dobrobytu. Śpiąca na polanie niewiasta była duża. Wielka. Ogromna. Prawdopodobnie gdyby wstała, miałaby głowę znacznie powyżej najwyższych sosen. I ciekawe, czy by ich w ogóle zauważyła, czy też rozdepnęłaby ich przez przypadek. Dobrze że nie chrapała, bo by zapewne pogłuchli. A i tak od samego jej oddechu liście i gałęzie drżały niczym podczas solidnej wichury.
Wniosek był oczywisty - polanka nie nadawała się na nocleg i lepiej było stąd odejść, zanim kobieta się obudzi i zareaguje na ich obecność wrzaskiem w stylu “Mysz! Mysz!” Ciekawe na co by wskoczyła...
Wizja była całkiem interesująca, ale Rhoudan nie miał zamiaru przekonywać się w praktyce, jak by to wyglądało. Z drugiej strony, jako pomoc w polowaniu na smoka byłaby co najmniej przydatna. Zapewne zdołałaby gołymi rękami skręcić gadzinie łeb. Dostałaby skrzydła jako kolczyki...
Rhoudan nie zdołał dokończyć swej myśli, gdy mocne pchnięcie w plecy sprawiło, że znalazł się na polanie. Może nie do końca na polanie... Dziury, która się przed nim nagle otworzyła ominąć nie zdołał. Co gorsza, pociągnął za sobą Leo.
We dwóch będzie raźniej, skonstatował.
***
Rozczarował się jednak. Gdy po trwającym nie wiadomo jak długo locie znalazł się na twardym gruncie zaklinacza obok niego nie było.
Trzeba było go trzymać, pomyślał po niewczasie.
Za to, zapewne w ramach rekompensaty, bogowie sprezentowali mu kolejnego towarzysza. Nieco rozmyty był co prawda, ale lepszy taki, niż żaden. Prawda?
- Dzień dobry. Labas rytas. Selamat pagi - powiedział, we wszystkich znanych sobie językach. Zbyt wiele ich nie było, więc dużo czasu mu to nie zajęło. Równocześnie usiłował się zorientować, co za stwór usiłuje nawiązać z nim kontakt.
Stwór przekręcił swoją niematerialną głowę zaciekawiony słowami Rhoudana. Znów powiedział coś w tym samym języku co poprzednio. Zdawał się raczej lewitować nad ziemią niż po niej stąpać, ale to akurat nie było zaskoczeniem dla mężczyzny. Wtedy też kapłan zorientował się z czym ma do czynienia - cień. Paskudny rodzaj nieumarłych, którzy swoim dotykiem wysączają siłę z żywych. Wielu wojowników poległo w walce z nimi, ponieważ nawet najlepsza stal nic przeciw nim nie zdziała.
Jedynym zaskoczeniem dla Rhoudana było to, że stwór w ogóle mówi - nie sądził, że cienie znają jakiekolwiek języki.
Na wszelki wypadek spojrzał na siebie by sprawdzić, czy sam czasem nie stał się cieniem w tym dziwnym świecie, a potem szybko zrobił przegląd czarów, z których mógłby skorzystać, gdyby cień miał nieprzyjazny charakter, co było wielce prawdopodobne.
Nieumarły jednak wciąż stał w miejscu i powtórzył to samo zdanie co przed chwilą. Najwyraźniej było to dla niego ważne pytanie na które chciał uzyskać odpowiedź.
- Kalbos supratimas - powiedział Rhoudan, wyciągając z sakwy szczyptę sadzy i parę grudek soli. Miał nadzieję, że czar jest na tyle uniwersalny, że pozwoli mu zrozumieć to ‘coś’.
Kiedy kapłan rzucał zaklęcie, stwór przed nim warknął głośno zdecydowanie nie aprobując takich zachowań w swojej obecności. Rhoudanowi zadzwoniło w uszach, jednak czar się powiódł. Po chwili nieumarły znów się odezwał. I... nic. Kapłan wciąż nic nie rozumiał.
- Skoro się nie dogadamy, to nie mamy co przebywać koło siebie - stwierdził na głos Rhoudan. Skinąwszy tamtemu głową ruszył - nie tyle przed siebie, co w kierunku, który pozwoliłby mu się oddalić od cienia, przy równoczesnym nietraceniu go z oczu. Zatrzymał się jednak po zrobieniu dwóch kroków. Teraz dopiero przypomniał sobie, że powinien stwora dotknąć. Kto jednak chciałby pchać się w objęcia cienia? Czy warto było ryzykować?
Cień - niczym cień - ruszył w tym samym kierunku, co kapłan, stale utrzymując ten sam dystans. Rhoudan przez moment patrzył na cienia, potem zrobił trzy kroki w jego stronę.
Cień - już nie niczym cień - rozejrzał się nerwowo dookoła i warknął na kapłana ostrzegawczo wystawiając przy okazji swoją wielką łapę w łatwo zrozumiałym geście oznaczającym “Stój!”.
Rhoudan nie warczał, ale również rozejrzał się dokoła. Nie widząc jednak nic ciekawego machnął ręką w stronę cienia, by ten zechciał się nieco przybliżyć. Następnie wskazał na siebie i powiedział:
- Rhoudan.
Potem oczyścił kawałek ziemi i patykiem napisał swoje imię. Może obędzie się bez bliskich kontaktów z cieniem...
Cień pochylił się do przodu, żeby widzieć napis, po czym go przeczytał:
- Na..ru..ny..wa..ry. - Zdecydowanie nie takie było znaczenie liter napisanych przez kapłana.
- Narunywary - powtórzył cień z większym przekonaniem.
Nie do końca o to Rhoudanowi chodziło... oczyścił następny kawałek ziemi, pokazał na siebie, powtórzył swoje imię, a potem położył patyk na kawałku przeznaczonym do pisania i gestem zachęcił cienia do spróbowania swoich sił w trudnej sztuce stawiania liter.
Nieumarły patrzył się przez chwilę na kapłana, po czym powtórzył jego imię. Dość zniekształcone, ale zawsze. Rzucony mu na ziemię patyk spróbował podnieść, jednak cień - jak to cień - nie mógł podnosić materialnych rzeczy i nic z tego nie wyszło.
Rhoudan skrzywił się. Skoro cień nie potrafił chwycić zwykłego kijka, to nawet napisanie przez niego, cienia, paru słów na czymś niematerialnym skończyłoby się tak samo - Rhoudan zapewne nie zdołałby dotknąć napisu. Poza tym i tak nie był w stanie wymyślić żadnego sposobu pisania, który sprawdziłby się w przypadku cienia.
- Daj rękę - powiedział, wyciągając równocześnie swoją. Co nas nie zabije... Jeśli nie zabije, oczywiście.
Nieumarły spojrzał na Rhoudana, potem na wyciągniętą rękę, by w końcu mamrocząc coś pod nosem wyciągnąć i swoją. Cienista kończyna przeszła przez metalową pięść mężczyzny i Rhoudan momentalnie poczuł przeszywającą go negatywną energię, która wysączała z niego siły. Jego zbroja stała się nagle wyjątkowo ciężka, w oczach mu pociemniało.
- ... czemu miałby to robić. - kapłan zrozumiał końcówkę zdania wymówioną przez cienia.
- Co to za miejsce? - spytał, popierając pytanie odpowiednim gestem - ruchem ręki obejmując całą okolicę.
- Co, widzisz coś? - spytał nieumarły również się rozglądając. Trwało to dłuższą chwilę, jednak wreszcie Rhoudanowi udało się wygestykulować pytanie.
- Co to za miejsce? - cień powtórzył pytanie, na co kapłan zareagował entuzjastycznym skinieniem głową. - Wy, cielesne, ciepłokrwiste, kolorowe istoty nazywacie to miejsce planem cienia.
Wiadomość była mniej więcej taka, jakiej można się było spodziewać, wnioskując na podstawie roztaczającego się dokoła krajobrazu. Problem za to polegał na tym, że Rhoudan nie bardzo wiedział, w jaki sposób się z tego planu przenieść na swój. Przynajmniej w tym momencie. W końcu wyruszyli, by walczyć ze smokiem, a nie wędrować po różnych planach.
- Gdzie tu jest jakieś wyjście? Jak się stąd wydostać - spytał, do pytania dorzucając rysunek drzwi i pokazując, że on chciałby się za takimi drzwiami znaleźć.
Cień zmrużył oczy, stając się na chwilę w całości masą ciemności.
- Pokażę ci wyjście. - powiedział po chwili. - Nie jesteś pierwszym i pewnie nie ostatnim, który tu trafił i chce się wydostać. Ale musisz coś dla mnie zrobić. Niedawno trafiła tu istota podobna do ciebie, tylko mniejsza i o piskliwym głosie. I ciągle hałasuje. Pokażę ci wyjście pod warunkiem, że zabierzesz ją stąd.
Można było próbować wydostać się stąd o własnych siłach, można było spróbować zawierzyć cieniowi. Istotą podobną do Rhoudana mógł być zaklinacz. Może Leo zdążył przybyć tu wcześniej, chociaż obaj wyruszyli w tę niechcianą podróż równocześnie. Nie byłoby złą rzeczą wydostać go z tego miejsca.
- Tak - powiedział Rhoudan i skinął głową.
Cień wydał z siebie niski pomruk.
- Chodź za mną - powiedział i zaczął sunąć w głąb lasu bez obracania się. Wciąż patrzył na Rhoudana, co z punktu widzenia kapłana było co najmniej niekomfortowe.
 
Kerm jest offline