Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2012, 17:16   #21
Gettor
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Pierwszy dzień wyprawy już niemal dobiegł końca, kiedy drużyna po serii niespodzianek na niepozornej polanie zaczynała się znów zbierać. Podczas gdy Mirith oporządzała ustrzelonego dzika, czemu towarzyszył niemiły zapach zwierzęcych wnętrzności i chciwe pomruki Kriega, który najwyraźniej miał wielką ochotę na dziczyznę mimo niedawnego posiłku.
Nieco później, kiedy rozpalone już zostało ognisko, do drużyny dołączył Mezzo ze swoim tygrysim towarzyszem i wieściami na temat jaskini, oraz wojskowego obozu. Zaraz po nim z lasu wypadł nie kto inny, jak znienawidzony już przez bohaterów półelfi bard Mazarith.

- Ratunku, jest tuż za mną! Chce mnie zabić! - krzyczał wniebogłosy wbiegając na polanę i kryjąc się za największym z towarzyszy, Siegfriedem. Drużyna, jak na zaprawionych w boju wojaków przystało, przygotowała się do przywitania agresora.


Ciemna postać wynurzyła się z lasu i tropicielka, która już miała w ręku łuk, wystrzeliła z niego. Nie trafiła przybysza, jednak wywołała jego reakcję w formie oburzenia i zaskoczenia, że jego własna kompania tak go wita. Stało się wtedy jasne, że półelfka strzeliła do Arizaira, elfiego wojownika który należał przecież do ich drużyny.
- Na co czekacie?! - oburzył się bard, kiedy wszyscy spojrzeli na niego. - Chciał mnie z łuku ustrzelić! O, tyle brakowało, ledwo z życiem uszedłem! On... - wywód trwałby dłużej, gdyby nie tropicielka, która zdzieliła barda swoim łukiem po łbie. Wtedy półelf zaczął marudzić na to, że od własnej siostry obrywa po głowie bez powodu... co skutkowało kolejnym ciosem. Dopiero wtedy się uciszył.

Najważniejsze jednak było to, że prawie cała drużyna była już w komplecie - brakowało jedynie sztukmistrza, który na początku przedstawił się jako Leo.
Późny wieczór spędzony przy ognisku i przy pieczonej dziczyźnie był bardzo przyjemny. Wydawało się, że nawet Mazarith nie miał już ochoty psuć innym nastroju, bo siedział tylko przy ognisku i grał na swoim flecie, co było pierwszą pozytywną rzeczą, jaką bard zrobił w drużynie.
Rhoudana martwił nieco fakt, że mała Matylda wciąż się nie budziła - wystraszyła się Siegfriedowego smoka prawie na śmierć i od tamtego czasu była nieprzytomna.

Tropicielka podjęła się wziąć drugą wartę, zaś wszyscy się zgodzili, że Arizair, jako jedyny prawdziwy elf w drużynie który nie potrzebuje pełnego, ośmiogodzinnego snu, zastąpi ją po odbyciu swojego transu. Poza tym był jeszcze Krieg i Goran, którzy mogli z łatwością robić za skutecznych wartowników.
Drużyna udała się więc na spoczynek. Nie wszyscy jednak wypoczęli tej nocy tak, jakby tego chcieli.

Rhoudan, obudziwszy się, był z powrotem na Planie Cienia. Jednak już nie w lesie, a na bezdrożach, zaś nigdzie na horyzoncie nie było widać żadnej zmiany krajobrazu.
W czasie kiedy kapłan się rozglądał dookoła, obok niego pojawiła się mała Matylda - dziewczynka siedziała na ziemi płacząc z niewiadomego powodu. Rhoudan chciał się jej zapytać co się stało, lecz nie mógł - usta nie chciały mu się otworzyć. Chciał do niej podejść i ją pocieszyć, lecz nie mógł - jego nogi wrosły w ziemię i za nic nie chciały się ruszyć. Sfrustrowany kapłan mógł tylko patrzeć, jak dziecko płacze. Po chwili jednak obok Matyldy pojawiła się... druga Matylda, która również płakała. A potem trzecia, czwarta...
W bardzo krótkim czasie dookoła Rhoudana był już cały zastęp małych dziewczynek, których płacz i jęki rozrywały uszy kapłana - dosłownie.
Nie mogąc dłużej tego znieść, Rhoudan... obudził się. Tym razem naprawdę.

Siegfried tymczasem stał na jakimś bardzo wysokim wzgórzu - widział z niego las i góry dookoła w całej okazałości. Nic niezwykłego, nieraz już miał takie widoki z grzbietu Kriega. Po chwili poczuł, że wzgórze, na którym stoi jest miękkie i ciepłe, a do tego rusza się!
Krótkie oględziny okolicy powiedziały rycerzowi, że nie stoi na żadnym wzgórzu, a na dłoni gigantycznej czarodziejki Seseny.
Nagle zorientował się, że nie ma na sobie swojej pełnej zbroi, a co gorsza nigdzie nie widział Kriega. Kobieta ruszała lekko dłonią, przez co rycerz chwiał się co chwilę. W końcu nie udało mu się odzyskać równowagi i upadł na zadek.
Sesena posłała mu drapieżne spojrzenie, oblizała wargi i podrzuciła Siegfrieda do góry! Bezradny mężczyzna mógł jedynie wymachiwać rękami i nogami w powietrzu, jednak z jakiegoś powodu nie czuł żadnego strachu w związku ze swoim "lotem".
Po chwili jednak poczuł głęboki niepokój, gdy ujrzał cel swojego upadku - szeroko otwarte usta czarodziejki, czekające aż przekąska z rycerza w nich wyląduje, żeby można było go połknąć.


Jednak w momencie, kiedy Siegfried już niemal w nich wylądował, już prawie czuł na sobie język czarodziejki... obudził się.

Wszystko to działo się, kiedy na straży w obozie był Arizair. Mimo, iż drużyna spała możliwie jak najdalej od nieprzyjaznej, szarej dziury w ziemi, elf widział jak pojedyncze smugi kierują się ku nim - najpierw powoli i ospale, rychło jednak wystrzeliwały ku poszczególnym członkom drużyny niczym bicze. Za każdym razem jednak zanim elf zdołał zareagować, członek drużyny uderzony taką smugą budził się nagle. Dotyczyło to każdego z nich, oprócz niziołka Mezzo - Arizair dostrzegł, że cienista smuga również próbowała dosięgnąć małego druida, jednak odbiła się od... czegoś. Zaklęcie jakieś ochronne, czy co?
Na szczęście taki "atak" nie dosięgnął nikogo więcej niż raz i reszta nocy przebiegła spokojnie.

Ranek przywitał ich miły i pogodny. Matylda wreszcie się obudziła i to wcześniej niż inni. W dziewczynce nie było śladu po strachu, czy paranoi z dnia poprzedniego. Przeciwnie, tryskała radością i energią do życia, czym zbudziła wszystkich innych. Od Kriega wciąż stroniła i trzymała się blisko Rhoudana, jednak było widać dużą poprawę.
W okolicach śniadania, do drużyny przyszli goście. Opancerzony i uzbrojony po zęby oddział żołnierzy, których słychać było co najmniej na pół mili, wizyta więc nie była aż takim zaskoczeniem.
Kiedy wojskowi weszli na polanę, Mezzo momentalnie rozpoznał ich jako żołnierzy z obozu który nawiedził poprzedniego dnia... i z wzajemnością, bo wojacy natychmiast wskazali na druida i ruszyli w jego stronę.
- Jesteś druidem, z którym nasz dowódca opuścił wczoraj obóz! - zaczął bezceremonialnie masywny półork, którego Mezzo również rozpoznał, jako tego który mierzył doń z kuszy. Druid doświadczał właśnie deja vu, gdyż półork znowu to robił. Pozostali żołnierze również wyciągnęli swoje najróżniejsze bronie. - Gdzie on teraz jest?! Coście z nim i z naszym czarodziejem zrobili, czarty jedne?!

Dzień zaczynał się niewątpliwie przyjemnie.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 04-07-2012 o 16:50.
Gettor jest offline