Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2012, 02:58   #1
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
[Gasnące Słońca] Czas Zemsty - sesja (behemot)



Czas Zemsty
Muzyka

Criticorum, to zaledwie skok z Byzantium Secundus, tak blisko stolicy Cesarstwa, niemal w centrum wydarzeń, a jednocześnie bez ciężaru wytężanej uwagi służb bezpieczeństwa, planeta z więlką przeszłością, przez pewien czas uznawana za stolicę Drugiej Republiki, obecnie rządzona przez gościnnych Al-Malików, znanych nie tylko z kwiecistej mowy ale i liberalnego podejścia do niektórych zasad. Planeta przyciągała kupców, przemysłowców, artystów, a także awanturników i spiskowców.

W ostatnich tygodniach uwagę w wyższych kręgach przyciągała aukcja ogłoszona przez księcia Sindbada. Który mimo młodego wieku zdołał już zasłużyć na reputację wiernego syna swego rodu, jako mecenas artystów, podróżnik, łowca zwierząt z światów o których mało kto słyszał. Gromadząc kolekcję niezwykłych pamiątek z całych Znanych Światów i nie tylko. I ta kolekcja miała iść na sprzedaż. Powody tej decyzji pozostawały tajemnicą. Szeptano o romancie z dekadoska księżniczka Aleksandrą, której potrzeby przekraczały możliwości nawet trudniącego się handlem rodu, inni chcąc dodać sobie splendoru opowiadali o niezwykle wystawnych przyjęciach organizowanych przez księcia na których oczywiście byli częstym bywalcem, snuto opowieści o wielkim statku zamówionym u przewoźników, który miał zabrać Al-Malika poza ostatnie wrota, tam gdzie nie dotarł żaden człowiek. Wreszcie wspominano o najbardziej ponurych opowieściach, w których nad księciem wisiała klątwa, a sam szlachcic podejmował ostatnie dramatyczne próby by uniknąć szponów śmierci. Sam książę jak i jego dwór unikali odpowiedzi.
Niezależnie od powodów goście zainteresowani aukcją ściągali licznie, co jeszcze bardziej ożywiło agorę planety - Acheon.

Ale to nie w stolicy miała się odbyć aukcja, wybór księcia padł na znacznie spokojniejsze miasto na dalekim południu planety - Malik Mohatza - skalne miasto wiecznie pogrążone w śniegu, będące cieniem swych lepszych dni.


Pozostał tydzień do aukcji gdy z rezydencji rodowej wyruszył piaskowy galeon Muad-Dib, w którego ładowniach spoczywały relikwie z skarbca al-Malików, by w ciągu kilkudniowego rejsu poprzez pustynię Ahmar dowieźć je bezpiecznie do celu. Sam piaskowy galeon był to potężny okręt unoszący się kilka metrów nad ziemią za sprawą baterii turbin i napędzany głównie siłą wiatru dymiącego w rozłożyste żagle, grube podszycie chroniło pojazd przed przypadkową kolizją z szczególnie wysoką wydmą. Galeon był na tyle pojemny, by prócz ładunku, ludzi księcia oraz drobnej obstawy gwardzistów zapewnić transport również gościom księcia, którzy chcieli dotrzeć do Mohatzy odpowiednio wcieśnie. Sam książe pozostał jeszcze w Achelonie, choć miał przybyć na południe lada dzień.

Sama podróż była dość malownicza, pustynia choć surowa i pozornie pozbawiona życia cechowała się bogactwem form, skał rzeźbionych przez pył niesiony wiatrem, wyschniętych rzecznych koryt, i niekończących się piasków. Sam galeon zapewniał komfort podróży, kilka metrów nad poziomem piasku nie było już tak upalnie, pęd zapewniał niosący ulgę powiew, a wielkie żagle rzucały zbawczy cień na pokład. Część z gości spędzała więc czas na pokładzie podziwiając widoki, lub też oddając się popisom szermierczym, czy też rozmowie.

Evros stał na dziobie okrętu, stąd był najlepszy widok a jednocześnie było najciszej, z dala od silników i gwaru gali jaką co dzień organizowano na środkowym pokładzie, z wyjątkiem dni gdy przechodziła burza piaskowa. Mógł w spokoju podziwiać konstrukcję okrętu i jego walory bojowe, pancerz był dość gruby, radził sobie z hałdami piasku i kule broni automatycznej, lub wiązki energii również nie były dla niego zagrożeniem, wzdłuż burt były dyskretnie rozstawione gniazda karabinów maszynowych, miały specjalnie wydzielone kosze co sugerowało że było pierwotny projekt statku. Dziwił brak cięższych dział, choć jeśli się dobrze przyjrzeć elementy wystające z śródpokłady mogły być pozostałością po dawnej wieżycy. Jednostka musiała kiedyś pełnić funkcję czysto bojowe, z czasem przystosowana do potrzeb reprezentacyjnych. Niepokoić mogła dość szkieletowa obstawa gwardzistów, nie więcej niż dwa tuziny ludzi pod wodzą niezbyt ogarniętego Mata. Książe mógł nie docenić determinacji piratów, o ile któryś z nich usłyszałby odpowiednio wcześnie o transporcie.


Prócz Evrosa na dziobie było jeszcze dwóch mężczyzn, docierały do niego strzępki ich dość żarliwej dysputy. Jeden z nich był dobrze zbudowanym mnichem wojennego bractwa, drugi wywodził się z LiHalan. Stanowili dość ciekawy kontrast niemal pod każdym względem, habit mnicha był jednobarwny, szaty szlachcica we wszystkich kolorach ułożonych w geometryczny ornament, mnich był łysy choć nosił bujną rudą brodę, zaś lihalan twarz miał gładką za to włosy czarne i długie w tej chwili spięte w kok. Ich poglądy również musiały się różnić. Z tego co rozumiał kłócili się o jeden z mitów dotyczących Lexiusa Apostoła, konkretnie przypowieść o spotkaniu z bestią i niuanse tłumaczenia, które mogło oznaczać Lexiusa pogromce, lub też smokobójce. Która to kwestia mogła rozstrzygnąć czy celem świętej wojny jest anihilacja wroga, czy też jedynie zażegnanie zagrożenia. Zahaczyli też o kwestię samego istnienia smoka, i jaka jest była rola bestii w planie Wszechstwórcy.

Ale coś jeszcze przyciągnęło jego uwagę, na horyzoncie wznosiła się chmura kurzu. Czyżby zbliżała się burza? Lepiej było się schować, piaskowe burze rozbijały się o ciężki kadłub okrętu, ale sam piasek wchodził dosłownie wszędzie. Z drugiej strony zbliżali się do kanionu pośród skał, który mógł stanowić ochronę przed wiatrem, piaskiem i słońcem.

Liwia stałą oparta o balustradę, na śródokręciu trwał właśnie koncert harfistki, która radziła sobie nawet dobrze. Można było powiedzieć, że atmosfera w czasie rejsu była wręcz sielankowa. Czuła, że w najbliższym czasie może ją czekać wiele obowiązków reprezentacyjnych. Ponoć przed samą aukcją miał się odbyć bal dla wszystkich gości. Minął zaledwie tydzień odkąd skontaktowała się z nią Proxy, tylko albo aż. Bo jak dotąd nic nie wskazywało, żeby ich misja zmierzała do celu. Owszem potrzebowali ludzi, Proxy zapewniła, że Vladimir wszedł niejednemu w drogę i część z nich będzie skłonna odpłacić mu, a jednocześnie będzie godna minimum zaufania. Dlatego też sama miała dolecieć do Mohatza w innym czasie, tak samo jak i Vladimir. Do tego wyczuwała w powietrzu lekkie zdenerwowanie i niepokój, rozchodzące się od górującego nad pokładem mostka.

Isa siedziała na rufię pożerając wzrokiem Ornitopter. Zwinna maszyna każdego ranka odlatywała z tylnego pokłądu na zwiad, by sprawdzić drogę przez powolnym behemotem. Niestety piloci nie mieli w zwyczaju zapraszać pasażerów na pokazowe loty. W tej chwili technicy kończyli zdanie maszyny po porannym locie. Poza tym wtopienie się w społeczność statku było kłopotliwe, większość osób odnosiło się do niej z rezerwą, nawet nie zawsze ukrywaną. Nie wszyscy oczywiście, małżeństwo Juandastaas było najwyraźniej zainteresowane jej osobą, choć ich fascynacja była wręcz niepokojąca. Gdzieś na horyzoncie pojawiła się burzowa chmura. Może niekoniecznie burzowa, słyszała o wielkich zwierzętach, żyjących na pustyni jak i pod jej powierzchnią, ponoć niektóre z nich w czasie ruchu wzbijały kłęby pyłu. Przybliżyła obraz, niewiele to dało, pył przesłaniał wszystko, mimo to miała wrażenie, że dojrzała coś jak język ognia.

Zbliżali się do skalnego kanionu gdy usłyszeli przeciągły świst, a następnie huk eksplozji gdy pierwsza rakieta rozbiła się o kadłub. Drugi pocisk uderzył w nasadę masztu przewalając go. To spotęgowało chaos, spadający takielunek roztrzaskał harfę, omal nie zabijając przy tym samej harfiarki. Długowłosy LiHalan został przygnieciony przez reje. Kilku innych próbowało wydostać się spod żagli, cześć z gości biegło by schronić się pod pokładem, co nie ułatwiało zadania próbującym dostać się do gniazd karabinów gwardzistom. Statek przechylił wykonując relatywnie nagły skręt, pośredniczka która ledwo co wygramoliła się spod żagla straciła równowagę i przekoziołkowała przez pokład w ostatniej chwili łapiąc się relingu i panicznie próbowała wspiąć się z powrotem na pokład. Dopiero po chwili dotarło do nich co tak właściwie się stało, od strony kanionu nadciągała sfora małych śmigaczy wiozących groźnie wyglądających ludzi. Skuterów było kilkanaście, a samych napastników musiało być co najmniej czterdziestu. Co jakiś czas oddawano z strony śmigaczy strzały z wyrzutni bezodrzutowych, ale większość pocisków chybiała. Gdy pierwsze skutery zrównały się z galeonem wzbiły się w powietrze tak, że były teraz nad pokładem statku, skąd mogły prowadzić równą walkę z załogą.

Pierwsze sekundy były nadzwyczaj pomyślne dla rabusiów, zabłąkany oszczep trafił w szyję Mata dowodzącego gwardzistami, długa seria z broni automatycznej położyła pilotów ornitoptera próbujących dostać sie do maszyny. Ale i ze strony okrętu padały strzały i pierwszy ze skuterów rozbił się o piach w fontannie ognia. Wynik starcia jeszcze nie był przesądzony.
 

Ostatnio edytowane przez behemot : 28-05-2012 o 03:00.
behemot jest offline