Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2012, 00:28   #1
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację


Śmierć na rzece Reik

Gabinet przewodniczącego Rady Miejskiej Bogenhafen był przestronny i pyszny nawet jak na gusta bogatych mieszczan. Dwie karmazynowe sofy sprowadzone z któregoś z księstw granicznych, popielate kotary w takim samym stylu, barek i trzy stoliki z drzewa varenkijskiej wiśni. Nie sposób było też nie zwrócić uwagi na dwa arabskie kobierce po obu stronach gabinetu ułożone w taki sposób, żeby petent w żadnym razie nie musiał brudzić ich swoimi butami, oraz tapiserie zakrywające zimne ratuszowe mury. Hyeronimus Ruggbroder zapamiętał ten pokój zdecydowanie innym. Nie sądził jednak by miał się starać przywrócić mu jego dawny wygląd. Oparł się wygodnie o wysokie krzesło i spojrzał na czekającą jego odpowiedzi dziewczynę. Młoda Steinhagerówna nadal nosiła kilka widocznych opatrunków spod których wyzierały rany po oparzeniach, ale w jej spojrzeniu nie było już ani szoku, ani czegokolwiek co mogłoby wskazywać na jakąkolwiek niedyspozycję umysłową.
- Ta decyzja postawi panienkę w.... hmmm... niezręcznej sytuacji z pani wujem i bratem. W żaden sposób nie zabezpieczy też panienki przyszłości.
- Nic mnie to nie obchodzi. Zdania nie zmienię. Bez testamentu wuj niczego nie może, bo nie chcę go na opiekuna. A brat niech ze swoją połową robi co uważa za stosowne.

Ruggbroder nadął policzki i po chwili wypuścił z nich powietrze.
- Nie wyobraża sobie panienka jak bardzo to co panienka pragnie uczynić jest korzystne dla mnie z punktu widzenia handlarza. Zmuszony jestem niemniej podkreślić to jeszcze raz. Rodzina Steinhagerów przestanie się liczyć w Bogenhafen jeśli sprzeda pani swoją część majątku... panienki ojca - Nie wspomniał, że po wykryciu konszachtów Haagenów i Teugena z chaosem, Steinhagerowie pozostawali ostatnim z bardziej liczących się rodów kupieckich. Poza Ruggbroderami oczywiście - Nawet za taką cenę. Nie mówię, że zrujnuje panienka brata i wuja, ale z pewnością znacząco obniży ich stan życia.
Róża tym razem nie odpowiedziała. Właściwie nie oczekiwał, że odpowie. Już wystarczająco razy to podkreślała.
- Tak prędko jak uzyska panienka zgodę... babki, tak? Tak prędko będę w stanie dopomóc we wszelkich formalnościach.
Skinęła głową. Bez oznak ulgi. Spokojnie.
- Bardzo panu dziękuję panie Ruggbroder. A jeszcze w sprawie tej siwowłosej...
- Wszystko już załatwione. Włącznie z tym kuriozalnym honorowym obywatelstwem.
- Między nami wobec tego sprawa jest załatwiona panie Ruggbroder. Jak tylko otrzymam pismo, wrócę z nim do pana. Tymczasem do widzenia.
- Do widzenia panienko Steinhager.

Patrzył jak dziewczyna wstaje, odwraca się i wychodzi. Nie mógł oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że bardzo się zmieniła od swojego uprowadzenia. Oczywiście nie należało się spodziewać, że z dnia na dzień znów będzie potulną cichą myszą z nowobogackiego domu. Wydarzenia wszak, których była świadkiem i dorosłemu chłopu by zjeżyły włosy na karku. U shallyitek zaś przyznali, że stupor może się objawiać na wiele sposobów, a że dziewczyna zdrowa i silna, nie ma się czym martwić. Co go więc trapiło?

***

Uporanie się ze szkodnikiem Rageraua nie było specjalnie trudne. Żałosna istota, która wykradała zwłoki i ich fragmenty ze cmentarza okazała się szalonym nieszczęśnikiem o jeszcze niedawno ludzkich rysach twarzy. Nowy tryb życia jednak zdążył już wywrzeć na nim swój potworny wpływ. Jego skóra nabrała zgniłozielonkawego odcienia, a w matowych oczach poza głodem czaiła się już tylko tępota. Gomrund z Dietrichem przez chwilę przyglądali się jak stwór przeciska się przez uszkodzony płot i pokracznym krokiem kieruje do jednej z krypt. Słabujący nadal na boku krasnolud obszedł cmentarz do miejsca, którym wdarł się ghoul i przygotował topór. Ochroniarz bezbłędnie wypłoszył potwora prosto pod krasnoludzkie ostrze, które ukróciło nieszczęsny żywot. Hubert Ragerau z przyjemnością wypłacił im dziesięć frantzów i wyraził skromne podziękowanie od Morra za pozbycie się z Bogenhaffen zwyrodnialców dopuszczających się bezczeszczenia zwłok. Potem wrócili do Ciepłej Przystani gdzie ratusz zapłacił karczmarzowi Todo za ich wikt i opierunek przez jeden pełen tydzień. W sumie mogli się teraz uważać, za całkiem bogatych. Poza trzystoma koronami uzyskanymi od Steinhagerówny, rada miejska po zlikwidowaniu wszelkich wzbudzających podejrzenia aktywów Ordo Septenarius wypłaciła im dodatkowe pięćset koron, a Erich ponadto uzyskał od Harkbokki zapewnienie, że choć świątynia nie dysponuje kapitałem, który miałby posłużyć jako nagroda, ma do dyspozycji pokaźny zestaw ksiąg przepisanych przez vereńskich nowicjuszy. Pomijając już fakt, że księgi same w sobie tanie nie były, zawierały sporo wiedzy, z której mógłby skorzystać ktoś komu sztuka czytania i pisania obca nie jest. Obiecała też porozmawiać z nowym kapitanem straży nocnej Gustavem Erdmanem aby udostępnił im plac do ćwiczeń jaki znajdował się w koszarach.

Co do dalszych kroków jakie mogliby poczynić, sprawa klarowała się bardzo powoli. Dietrich nie wyjawił powodów dla których nagle zapragnął odwiedzić Nuln, ale i nikt go specjalnie mocno o to nie wypytywał jeszcze. Wszyscy natomiast zgodnie stwierdzili, że kierunek ten brzmi niczego sobie i cokolwiek Dietrich zamierza nikt go z tym samego nie zostawi. Plany te pokrzyżowało dopiero pojawienie się w Bogenhafen, czwartego dnia po incydencie w magazynie, gościa z krasnoludzkiej gildii górniczej. A konkretnie z jej placówki w Altdorfie. Mrug Balthas był sędziwym już krasnoludem, którego starość jednak zdawała się być naturalną zbroją. Pomarszczona i zorana bliznami skóra sprawiała wrażenie skamieniałej, a ciężkie ruchy przywodziły na myśl skałę, w której tkwiło stare i uparte życie. Mrug nie był wyższy do Gomrunda, ale w barach jakoś specjalnie mu nie ustępował. Pod jego długą splecioną w liczne siwe warkocze brodą połyskiwały pierścienie krasnoludzkiej kolczugi. Nie ukrywał, że do Bogenhafen przybył z trzema zamiarami Pierwszym było Helmgart - faktyczny cel jego podróży. Pozostałe dwa zależały od tego co zastanie w kupieckim mieście. Albo poświadczy w imieniu gildii górniczej za Gomrunda w tutejszym sądzie, albo (, a przyznał to zupełnie otwarcie) pomści jego śmierć. Ponieważ jednak, dwa ostatnie nie były już aktualne, przekazał Norsmenowi, że ten ma się rychło stawić w Altdorfie i następnego dnia wyruszył w stronę Helmgartu. Tutaj też pojawił się problem co czynić dalej. Rozwiązanie podsunął Konrad. Rzeka. Odległość między Bogenhafen, a Altdorfem pokonali już raz szybko, sprawnie i do tego wygodnie. Nie trzeba było obijać sobie dupska o siodło, czy kozła, ani tym bardziej drałować wcale niemały dystans na nogach. Tym samym też stolica znalazła się po drodze do Nuln.

Erich i Konrad jeszcze rankiem udali się do bosmanatu portowego i załatwili dwie trzyosobowe kajuty na należącym do Ruggbroderów jednomasztowym holku rzecznym. Dzięki nadal gorącej sławie i zadeklarowanych umiejętnościach młodego Sparrena, nawet nie musieli za nie płacić. Dopiero w Altdorfie trzeba będzie przenieść się na inną jednostkę płynącą do Nuln.

***

- Mówiłeś, że znasz jego ojca - Powiedziała gdy przystanęli - Dlaczego go jeszcze nie widziałam?
Podczas spaceru po nabrzeżu minęli jeden z zakładów szkutnickich. Sylwia nie mogła powiedzieć, że dobrze zna Baumana. Wszak zdarzyło jej się podejrzewać go udział w spisku. Ale wiedziała, że nieprzypadkowo tam się właśnie znaleźli. Franz przyglądał się jak mały Will biega od majstra do szafy z narzędziami co chwila coś mu przynosząc.
- Uczy się czytać - powiedział nie odwracając wzroku,a po chwili zaśmiał się - Ja nie umiem.
Nie odpowiedziała. Choć uśmiech samoistnie pojawił się na jej twarzy.
- Gdybyś chciała, mogłabyś tu zostać, wiesz?
- Wiem.

Bauman odwrócił spojrzenie od niewidzącego ich chłopaka i skierował je na złodziejkę. Tak jak za pierwszym razem gdy go spotkała zobaczyła w jego oczach błyski naturalnej wesołości.
- Ale nie zostaniesz - stwierdził oczywistość i sięgnął ręką po coś schowanego pod połami kurtki. Po chwili trzymał w dłoni bransoletę z oksydowanego srebra - Nawet nie próbuj odmówić, bo i tak Ci ją wrzucę do bagażu gdy będziecie odpływać.
Rozpiął ją i coś zaczął przy niej majstrować. Nie do końca się zorientowała jak to zrobił, ale po chwili trzymał już w dłoni nie kawałek biżuterii, a... wytrych.
- Kiedyś zdarzyło mi się w Tilei zwinąć schemat czegoś takiego. Długo się zastanawiałem, czy będzie działać, ale jakoś hmm... forma mnie nie przekonywała.
Potem znów poprzestawiał kilka nieoczywistych zapięć i podniósł jej dłoń. Z głuchym kliknięciem zapiął na niej bransoletę.
Cisza która zapadła była bardzo niepowtarzalna i trwała bardzo krótko.
- Wróć jeszcze kiedyś Sylwio.

***

Już gdy wsiadali na pokład Erich poczuł się nieswojo. Jednym z pasażerów Krańca Cierpliwości był przygarbiony mężczyzna o rzadkich tłustych włosach i jakby przylepionym do twarzy nienaturalnie dobrotliwym uśmiechem. Co chwila przecierał czerwone spocone czoło chustką do nosa, lub też smarkał ten nos. Wszystko tą samą chustką. A co gorsza, Erich miał ciągłe wrażenie, że mężczyzna gapi się na niego. Wozak wpierw nieco się wystraszył, bo może znów zostanie pomylony z tym Lieberungiem czy-jak-mu-tam. W miarę jednak jak czas do odpłynięcia mijał, strach ustępował miejsca złości. Typ nie wyglądał jakby płynął z kimś jeszcze, a Erich w końcu miał czwórkę kompanów, w tym Sylwię, która zapewne gdyby chciała z łatwością przekonała by załogę jakąś ciekawą przemową ze szczytu masztu do linczu na podejrzanym jegomościu. Nim jednak zaczął zastanawiać się w jaki sposób najlepiej wyciągnąć z typa o co mu się rozchodzi, ten sam zaczął iść po pokładzie w jego kierunku, a serce Ericha na moment zamarło.
- Naprawdę bardzo pana przepraszam - rzekł jegomość nieco jąkliwym głosem i zdjął z oka monokl - Nie mogłem jednak nie zauważyć pana ubytków w kośćcu czaszki...
- Co? -
tylko takie pytanie zdołał sklecić zaskoczony wozak.
- Jestem medykiem. Nazywam się Peter Zahnschluss. Gdzieś tu mam papier... - to rzekłszy zaczął czegoś szukać w połach swojej czarno-purpurowej ferezji. Erich wykorzystał ten moment by wzrokiem odnaleźć resztę kompanów. Na nabrzeżu nadal stali rozmawiający o czymś Sylwia i Dietricha, a Konrad z pomocą kapitana zapoznawał się z łodzią. Krasnoluda jednak, którego widok najbardziej poprawił by mu humor, nie dostrzegł - Oooo tu.
To rzekłszy wyciągnął przed nos Ericha jakiś pergamin, którego wozak oczywiście nie mógł przeczytać. Zwrócił jednak uwagę na pieczęć z wężem wzorowaną na godle Imperium.
- Imperialna szkoła medyczna - powiedział z dumą Zahnschluss po czym jego ton na powrót nabrał swojej jąkliwości - Po prostu nie chciałbym by mnie pan wziął za jakiegoś oszusta.
- Taak... Jak mogę panu pomóc panie... Zahnschluss?
- A no właśnie. Bo ja tak się składa jestem w trakcie prowadzenia studium medycznego na temat protetyki szczęki...


***

Kraniec Cierpliwości zgodnie z planem wypłynął z Bogenhafen w samo południe.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 07-06-2012 o 00:38.
Marrrt jest offline