Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-06-2012, 21:46   #3
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Gomrund podobnież jak Dietrich trochę pomajstrował przy swojej zbroi bo była dość okrutnie sfatygowana. Cudów płatnerskich rzecz jasna tam nie dokonał ale co nieco połatał, że na upartego to i można by było nawet w niej do jakiejś potyczki stanąć. Oczywista, nie do jakiejś takiej poważnej z trollem ale już z czarnym orkiem czemuż nie. Niemniej jednak Płomienny zdecydował, że nie ma co dłużej zwlekać z zakupem nowego opancerzenia – nie mógł przecież ciągle na szwank wystawiać swojego zdrowia. Tym bardziej, że walki na arenie nie prędko planował popełniać. Teraz bliżej mu był do najemnika niż gladiatora… a plany zarobkowe też to sugerowały. Bogenhafen po festynie było na tyle dobrze zaopatrzonym miastem, że co nieco można było tutaj kupić… nie bez znaczenia była też fama samego Ghartssona. W końcu ich ekipę nazwano Bandą Płomiennego, nomen omen błędnie… Ale z przyjemnością z tego trzeba by odciąć kupony. Nie tylko pijąc za darmo. Udał się w stronę przedmieść gdzie swoje kuźnie mieli płatnerze, kowale czy inni rzemieślnicy których działalność mogła grozić spaleniem połowy miasta. Długo się przechadzał przeglądając zgromadzone dobra, szukając czegoś godnego uwagi i w miejscowych wyrobach… i w importowanym towarze. Szukał aż znalazł coś odpowiedniego, bądź co bądź na jego spore nawet jak na krasnoluda rozmiary. Plan był prosty jak ukatrupienie orka – wymienić stary sprzęt i złoto na coś nowego i lepszego. Upatrzona kolczuga i półpancerz pasowały jakby były zrobione na miarę… jednak jakby nie liczył to nie było go na to stać. Chodził cmokał i smarkał aż zdecydował się pchnąć swoją koszulkę kolczą… ale to i tak było mało. Po kwadransie targów z czeladnikiem kazał wołać właściciela bo i transakcja miała opiewać na niemałą kwotę. W końcu nie miał zamiaru kupować skórzanego czepca... Hans, bo tak się zwał mistrz tego przybytku podszedł do interesu od lepszej strony… a może miało na to wpływ to, że akuratnie skończył pracować młotem nad napierśnikiem i musiał odpocząć przy kufelku pienistego. Gomrund wyłożył mu w czym rzecz… nim skończył ten dzięki bogom go rozpoznał… a nie było to bez znaczenia. – Ano wiem, że sfatygowana mistrzu Hansie ale słuchajcie mnie… mało tego, że rozpowiem gdzie się w zbroję zaopatrzyłem to nie byle jaką wam oddaję. Po pierwsze zrobiona przez znamienitych płatnerzy ze Sjoktraken, wskazał tutaj dwa cechowe znaki. – To jeszcze stal jest przednia. Po drugie o jej zacności świadczy…

- Panie Gomrud co mi tu pierdolicie. Przecież tu dziura na dziurze jeno drutem połatana. Odpowiedział mu bystrze rzemieślnik.

- Ano połatana… a wy możecie ją naprawić znacznie lepiej. A to tutaj to dziura po rogu demona z jakim się zmagałem w kanałach. To rozerwanie to jest wyrwa po zębiskach na siedem cali jakie miała bestia przyzwana w magazynie Teugena… to tutaj to tfu kusza jedno, a to toporzysko ale sami powiedźcie czy to nie zacna zbroja.

- Zacna nie zacna… ale na co mi ona.

- Ej panie Hans, płatnerz z was przedni ale myślcie o interesie. Macie zbroje, którą ciężko wam bez przerabiania sprzedać będzie… a możecie dostać coś o czym całe Bogenhafen gadać będzie. Zbroję obrońcy miasta, tępiciela chaosu – Gomrunda Płomiennego Łba. Pancerz, który ochronił go przed szponami demonów! No sami powiedźcie że to nie byle co…
Jednak Hans jakoś tego nie widział i bohater Bogenhafen odszedł z kwitkiem… Los jednak włożył w tego płatnerza dość refleksyjną duszę i koniec końców doszło do porozumienia. Dnia następnego. Krasnolud miał swoją zbroję – kaftan kolczy z rękawami, napierśnik i naramienniki płytowe. Naplecznikiem też by nie wzgardził… ale już kasy nie stykało. Oddać musiał jednak swoją starą zbroję i rogaty hełm… no i zachwalać tą kuźnię w mieście i poza nim. No i rzecz jasna musiał dopłacić jeszcze sto osiemdziesiąt złotych koron. Teraz nawet ze swoim skrzydlatym hełmem prezentował się dość godnie! Do tego jeszcze sprawił sobie nowe ubrania i nawet czerwoną tunikę.


Gomrund był dumny z siebie jak paw… do czasu aż nie dowiedział się, będą płynąć rzeką… a jak wiadomo w takiej ilości stali bardzo łatwo jest znaleźć śmierć w rzece Reik.

[***

Na prośby Ericha i Konrada przystał… jednak cholera go strzeliła prędzej niż myślał. Już po pierwszej godzinie nie umiał patrzeć na tych tępaków, te osły nic nie rozumiała, te bezmózgi składać głosek nie potrafiły, te głupki liter kreślić nie umiały. A może jaki nauczyciel tacy uczniowie… Płomiennemu zdecydowanie brakowało cierpliwości na bycie belfrem! Furia go brała raz za razem aż w końcu stwierdził, że póki są w Bogenhafen to niech Verenitki korzystając z jakiś elementarzy ich uczą – doradził zresztą im zakup egzemplarza tej księgi i jakiś glinianych tabliczek i kredy. Brodacz wziął na siebie drugi etap kiedy już kapłanki nie będą mogły dawać im lekcji. Zresztą zapał Ericha był znacznie mniejszy niż by się mogło na początku zdawać – jak wpadł w cug to chlał na umór… dzień za dniem.

Sam Gomrund u kapłanek Vereny też się pojawił kilka razy, podziękował bogini i Ricie… wybrał też dla siebie książkę. Zdecydował się na wyszperaną gdzieś księgę na temat leczenia ran… już na pierwszy rzut oka księga była raczej z tych mało mająca wspólnego z „nowoczesnym” nurtem leczenia, a co za tym idzie była z tych bezpieczniejszych. Spisał ją lieutenant cesarskiego regimentu niejaki Otto von Herstant. Z doświadczenia wiedział, że taka wiedza przy ich trybie zdobywania pieniędzy powinna się przydać. Krasnolud do podróży solidnie tomisko zabezpieczył w impregnowany pokrowiec ze skóry.



Zagadnięty sędziwy brodacz o powody zaproszenia go przez starszego gildii wzruszył tylko ramionami i odpowiedział zagadkowo – Jak zwykle albo to za sprawą długów albo obowiązków. I nic więcej nie udało się wydobyć z Murga Balthasa. Jako, że Płomienny pierwszych nie miał, przynajmniej tak mu się wydawało mogło chodzić tylko o jakąś misję… tym bardziej, że podczas ostatniej wizyty w Altdorfie stary coś w tym temacie zagadnął. Jako, że stolica była po drodze do Nuln to nie było powodu olewać takie zaproszenie.

***

Ku jego wielkiemu zaskoczeniu musiał cichcem uciekać z Bogenhafen… i to w dodatku w strachu. I to w dodatku nie do pomyślenia dla krasnoluda – przed babą która chciała zostać jego żoną. O zgrozo, świat stanął na głowie.

Zaczęło się dość niewinnie… kiedy już miał dość opieki medycznej, eliksirów, opatrunków, maści… i czuł się zdrowy - uległ namowom Ericha na wyjście na miasto. Widać było, że wozak po tych kilku dniach czuł się tutaj jak ryba w wodzie. Wiedział gdzie się dobrze można było napić, gdzie można było się zabawić… a wszystko tanim kosztem. W pewnym momencie krasnolud czuł się nawet jakby człowiek wyciągnął go tylko po to żeby mieć kilka dodatkowych, darmowych kolejek. Jednak specjalnie mu to nie przeszkadzało. Było głośno, wesoło… i lało się bardzo dużo alkoholu… „bardzo” nawet jak na standardy brodacza. Erich nieźle skuty zginął gdzieś wyprowadzany przez milutką rudą lisiczkę na piętro zajazdu. Brodacz zdecydował jednak, że będzie kontynuował bój. I tak zawalczył, że obudził się niewiadomo gdzie, niewiadomo kiedy… i niewiadomo z kim. Właściwie to nie z Kim… a z Gertrudą.

Dziubkom, Misiom, Pysiom, Kolosom, Żołnierzykom, Twardzielem, Kochaniem… i jeszcze innym –em i -om nie było końca. Co gorsza jakimś buziaczkom, całuskom, przytulankom i … - Gdzie jak do diabła jestem?
- Och mój ty Przystojniaku… oj ty Ogierze nie zgrywaj się. Odezwało się babsko, które tuszą nie bardzo ustępowało krasnoludowi, a co gorsza tak go przygwoździło do łoża jakby to była jakaś mistrzyni kobiecych zapasów w tym hrabstwie. – Nie zgrywaj się! Zaraz pewnie będziesz udawał, że nie pamiętasz jak skradłeś mi kwiatuszek i jak obiecałeś, że się ze mną ożenisz…

Z najwyższym trudem uwolnił się z jej uścisku. – Że co? Dopiero teraz do niego dotarło. Matrona wyglądała jakby ten kwiatuszek co najmniej setki razy był „kradziony”… i ona miała brodę. – Kurwa, gdzie moje graty? Gomrund był goły jak go stworzono a nigdzie w okolicy nie było jego sprzętów.

- Oj, Krasnalku nie ma co się tak pieklić. Przylgnęła do niego wielkimi piersiami i zaczęła wkładać mu jęzor nie tam gdzie trzeba. A właściwie to nie tam gdzie by sobie tego życzył. I nim się zorientował znowu wylądował pod nią… - No dalej… zdobądź moją twierdzę. Nikt tak jak ty do tej pory mi nie dogodził… już cię nie wypuszczę…


Kiedy wrócił do Bezpiecznej Przystani szybko spakował swoje graty i oznajmił reszcie, że poczeka na barce. Wymknął się cichcem i postanowił wszystko dokładnie zdezynfekować… i zapomnieć… i sobie nie przypominać tego czego nie pamiętał. I nigdy tutaj nie wracać… albo przynajmniej przez trzydzieści lat.
 
baltazar jest offline