Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2012, 01:41   #5
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Hałas był ogłuszający, strzały, wybuchy, krzyki... a wszystko to w przesłonach czarnego dymu i wzbijanych tumanów piasku. Statkiem ponownie zatrzęsło gdy kolejna rakieta trafiła w turbiny pozbawiając statek nośności. Olbrzymi kolos wbił się dziobem w piaski grzęznąc tam na dobre. Widząc to piraci krzyknęli tryumfalnie. Niektórzy z nich coraz śmielej podlatywali do pokładu i zeskakiwali nań by walczyć z bliska.

Isa nie dawała za wygraną, strzelając z sztucera jak wytrawny żołnierz, choć ciężki kaliber ciążył już jej w ramionach. W końcu jednak dłoń sięgając po kolejny pocisk natrafiła na pustkę. Rozejrzała się w za lepszą strzelbą, ale pierwsze na co zwróciła uwagę był zarośnięty pirat, w goglach i czymś na kształt turbanu, który szczerząc się podle zbliżał się do niej obracając w dłoniach miejscową odmianą młota bojowego. Odskoczyła na bok przed ciosem, po to tylko by jej stopy zaplątały się w rozrzucone liny, kolejny cios musiała już parować sztucerem. Każdy strzał przypomniał teraz o sobie bolesnym kłuciem. Siła ciosu jednak rzuciła nią na pokład. Napastnik szykował się do ostatecznego ciosu, gdy nagle zastygł. Z jego slotu słonecznego wystrzeliło ostrze katany, szybko i krwawo jak Symbiot w Ruchomych Obrazach klasy Beta. Ciało ześlizgnęło się po ostrzu, ponad nim stał uzbrojony lihalańczyk w pstrokatych szatach, który zasalutował kobiecie bronią i zniknął w kłębach dymu.

Mniej trudności napotkała Liwa. Nikt jej niepokoił, skryła się między takielunkiem z dala od walczących, niepozorna, a jednak groźna. Cichy bohater starcia, na którego nikt nie zwrócił uwagi. Taką przynajmniej miała nadzieje.

Gdy Evros wczołgał się na pokład zaraz podbiegł do niego pokładowy sanitariusz, byli też inni ludzie, tylko czemu nie walczyli? Miał wrażenie, że wszyscy zgromadzili się wokół niego i śmieją się - nie - wiwatują. Czy to oznacza, że wygrali? Poczuł ukłucie injektora użytego przez sanitariusza. Świat rozpłynął się jeszcze bardziej, aż znikł w ciemnościach i nieświadomości.

***

Obudził się w lazarecie, zabandażowany i z dość dobrym samopoczuciem. Powitał go sanitariusz:
- Cieszę się, że jesteś znów Panie. Pańskie rany goją się szybko, nie żałowałem eliksiru. Wkrótce nie powinno zostać śladu po ranach. Gdy tylko poczuje się Pan lepiej może ruszać, ja zrobiłem co mogłem. Również chciałbym poinformować, że Szambelan Ackbar chciał się widzieć z Panem gdy tylko będzie to możliwe. - Evros rzeczywiście czuł się dobrze, a nawet lepiej niż przed samą walką, jakby mógł przenosić góry - efekt uboczny przedawkowania eliksiru - sam Ackbar był formalnym kierownikiem karawany, przedstawicielem samego księcia Sindbada. Więc gdy tylko się ogarnął nie kazał szambelanowi długo czekać.

Kajuta Szambelana pełna była almalickiego przepychu. Grube dywany, złoto, porcelana, wszystko przytłaczało gościa. Sam zaś gospodarz miał już wiele lat na karku, jednak widać było, że były to lata dobre i mu się powodzi na dworze Al-Malika.
-Witam mego zbawce. - zaczął gospodarz i ruszył w stronę Hazata z zamiarem uścisku - Nie ma słów by opisać mą wdzięczność, za wizytę, proszę spocznij. - wskazał górę puf przypominających nieco koci zamek. - Wina? Nektaru?
Jestem odpowiedzialny za dobre samopoczucie gości ksiecia na tym statku, które niestety mogło ulec pogorszeniu poprzez dzisiejsze zajście. Na szczęście dzięki postawie dzielnych ludzi piraci uciekli tam skąd przyszli, a Pańskie dokonania są najjaśniejszą gwiazdą. Chciałbym więc prosić o jeszcze jedną przysługę. Widzisz dobry Panie, jestem wiernym sługą księcia, odpowiedzialnym nie tylko za delikatne misje takie jak ta, ale również za spełnianie życzeń, które nigdy nie zostały wypowiedziane, albo pomyślane. Jeśli wiesz o czym mówię. Po prostu są rzeczy, które muszą zostać zrobione bez zbędnego rozgłos. Otóż zdarzyło się, że książę ma pewien problem na swych włościach, konkretnie zarazę, zupełnie nieznaną, a towarzyszą jej plotki o krążących po oazach Ghulah. Są to... demony można powiedzieć. Kościół zapewnia, że to folklor i zabobon, jednak w wielu mieszkańcach planety wzbudza ono strach. Pomyślałem więc, ktoś o pańskiej odwadze i szybkości działania mógłby rozejrzeć się. Niezależnie od wyniku poszukiwań poświęcony czas zostałby wynagrodzony. Gdyby zaś udało się rozwikłać zagadkę zyskałbyś nie tylko wdzięczność moją, ale i samego księcia.


***

Liwia była wycieńczona, nie tyle fizycznie ile psychicznie, próby manipulacji piratami z tą samą siłą odcisnęły się na jej woli. Minęło kilka godzin od ataku, po szaleńczym ataku Evrosa piraci zawrócili do swoich wąwozów równie nagle jak się pojawili pozostawiając za sobą martwych i rannych. Teraz sytuacja była już opanowana, choć technicy nawet pracowali nad przywróceniem sprawności turbinom. Mogła pomyśleć...
- Czy chciałabyś porozmawiać o zbawieniu nieśmiertelnej duszy? - zabrzmiał głęboki głos zza jej pleców. Odwróciła się:
- Przepraszam ale w czym mogę pomóc... Ojcze? - stał przed nią rosły, łysy choć brodaty mężczyzna noszący habit wojennego bractwa.
- Nazywam się Henry de Terbes, akolita Wojennego Bractwa. Chciałem tylko zapytać czy nie potrzebuje pani modlitwy. Czasem wielkie możliwości są dla nas ciężarem, a z moc tworzy również pokusy. A pani jest przecież osobą niezwykłą, przysłowie mówi, że przez kobietę padają imperia, ale nie słyszałem takiego który mówił o śmigaczach. Spokojnie, pochodze z deMoley a nie Pyro. - mężczyzna był przekonany, że widział coś czego nikt nie powinnien zauważyć. Tylko co chciał zrobić z tą wiedzą?

***

Isa wyszła z starcia obolała i niedoceniona. Całą chwałe zdobył Hazat. Jej zaś pozostało ponaglenie:
- Jak skończysz wypoczywać, dołącz do techników pracujących przy turbinach. - co też zrobiła. Gdy zeszła na dół młody czeladnik powitał ją kolejnym szyderstwem: - Jak miło, że obca królewna w końcu zbudziła się ze swego snu.
- Zawrzyj gębę Rob i sam się ruszaj.
- przerwał mu pokładowy szkutnik Isaak. - Przydaj się na coś i skocz do magazynu po pas transmisyjny do galionu, a potem przymocuj go bo się poluzował. I to w podskokach. Jak nie wiesz jak to zrobić, to zapytaj kogoś innego, że też muszę ci wszystko tłumaczyć. - obserwował z uśmiechem jak czeladnik w podskokach wraca na statek. Po czym zwrócił się do Isy:
- A pierdolnij sobie, tu i tak nie ma miejsca na 4 ręce. - wskazał nagrzany kamień. - Daj pogadać staremu. Byłaś kiedyś w Mohatza? Niewielka mieścina, ale kiedyś... kiedyś ciągnęła się na wiele mil. Wieżowce w górach, ulice w skale, zamki w chmurach... wszystko opuszczone na wieść o symbiotach w ciemnych wiekach. Podziemia pełne tajemnic i fantów z drugiej republiki. Gdy dobijemy do miasta minie parę tygodni nim statek ruszy ponownie, a miejscowa gilda pewnie nie da skrawka zlecenia obcym takie to już braterskie sukinsyny. Nic tylko pić po tawernach, nie żebym miał coś przeciw, ale... mam też taką myśl, by wypuścić się w te korytarze, i kto wie może i coś wykopać. Ale do tego potrzeba zmyślniejszych niż ten od galionu. Ktoś taki jak ty. Pomyśl więc. Jak będzie ci się nudziło w mohatza to zapytaj o mnie w Gnieździe.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 19-06-2012 o 01:48.
behemot jest offline