Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2012, 13:43   #7
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Wszyscy trafiamy po śmierci do Morra. To jedno z pocieszeń jakie zostawiają nam bogowie. Jakiekolwiek nasze życie nie było, zawsze skończy się ono w ramionach Pana Snów. To podstawa nadziei, która drzemie we wszystkich ludzkich istotach.
- I nie ma wyjątków? Morr nikogo nie odsyła?
- Hmm... odsyła? Nie. Czasem jednak nie przyjmuje. Tych, którzy swego ducha obiecali już komuś innemu.
- …
- … hmpf... Czysto teoretycznie jest to możliwe. Piętnasty synod w Luccini na wniosek wieszcza Olafa z Middenheim wyraźnie podkreślił moc naszego pana i choć nie stwierdzono by coś takiego miało do tej pory miejsce, duch ludzki po śmierci jest bezwględnie posłuszny woli Morra. Może więc na powrót trafić do ciała.
- …
- Jednakże odsyłanie to nic innego jak właściwie nekromancja... A nią i jej plugawymi owocami Pan Snów gardzi jak niczym innym...




- Umm... Eeee... Obstrukcja!

Głos wozaka epatował dumą bez wątpienia bardziej niż okrętowa stępka zepsutymi rybami i wodorostami. Cieszył się zresztą nie bez kozery, bo po tym jak w końcu skończyły się ciągłe biby w knajpach Bogenhafen wyszło na jaw, że nie taki on głupi jak go malują. Co prawda zamiast czytanki mieli glosariusz medyczny Gomrunda, ale i na nim szło się pouczyć.
Sylwia trochę zazdrośnie podpatrywała z bocianiego gniazda jego sukcesy podczas dłużących się dni żeglugi do Weissbrucka. Konrad zwykle również w lekcjach tych uczestniczył, ale nader często proszony był trochę żartobliwie jako profesor Sparren, na mostek by przejąć stery od bosmana. Wiedza więc jaką starał się wtłoczyć do jego głowy krasnolud, na ogół nie znajdywała solidnych fundamentów i ulatywała z niej jeszcze tego samego dnia. Trudno go było zresztą o to winić. Widać było, że z taką łodzią jak Kraniec Cierpliwości Konrad nie miał wcześniej do czynienia i więcej swojej uwagi poświęcał tajnikom żeglugi holkiem rzecznym niż gomrundowym buchsztabom.
Dietricha zaś z początku można by rzec niemal w ogóle z nimi nie było. Ochroniarz tak samo jak gdy jeszcze byli w mieście był ponury i małomówny by nie rzec opryskliwy. Na ogół pozostawał sam w kajucie, lub gdzieś przy nadburciu i pogrążony w wyraźnie nienajweselszych myślach obserwował pustym wzrokiem brzeg rzeki.

***

Kraniec Cierpliwości przewoził poza załogą łącznie czternastu pasażerów. Nie licząc piątki bohaterów z Bogenhafen był wśród nich szlachcic Gaspard Krempitsch ze Stirlandu. Młody siedemnastoletni zaledwie chłopak był właśnie w podróży powrotnej z Bretonii do domu w towarzystwie dwóch podstarzałych mocno rycerzy, którzy zapewne stanowili jego ochronę, a także jednego służącego, o wodnistym spojrzeniu przywodzącym trochę na myśl żabę. Jak wyszło w czasie rozmów, bo mimo typowej zarozumiałości arystokraty, nie brzydził się toczeniem rozmów z gminem, Gaspard powracał właśnie, z jednego z bretońskich dworków o niewiele mówiącej reiklandczykom nazwie, ze szczęśliwie według niego nieudanych negocjacji małżeńskich. Wypytawszy się dokładnie o nietypowe zajście jakie miało miejsce w Bogenhafen dał się poznać jako człowiek spostrzegawczy i wnikliwy, acz jak na swój wiek zdecydowanie zbyt pewny siebie. Szczególnie upodobał sobie Sylwię podczas rozmowy, z którą, cały czas niczym zafascynowny, wpatrywał się w jej włosy. Sam zajmował ze swoim służącym jedną kajutę, a jego dwaj rycerze wraz z najemnikiem imieniem Eckart zajmowali drugą. Wolny wojak mierzył niecałe sześć stóp wzrostu i nie sprawiał zbyt groźnego wrażenia. Zarówno Gomrund jednak jak i Dietrich gdy tylko go zobaczyli czuli, że to stary wyga, którego bronią był zarówno długi wysłużony miecz z czarną rękojeścią, jak i cwaniactwo wypisane gdzieś w oczach wojownika. Eckart wybierał się do stolicy, bo jak mówił czas stał się równie niespokojny jak dziwka z nadprogramowym klientem i na ludzi o jego fachu szybko popyt wzrośnie. Nie unikał, ani rozmów, ani towarzystwa, a i pod pokład prawie nie schodził często przywołując do siebie krążącą nad statkiem pustułkę. Trochę mniejszy od sokoła ptak zawsze bezbłędnie lądował na jego wyciągniętej dłoni. Wieczory spędzał najczęściej rżnąc w lancknechta z załogantami i Gomrundem.
Kolejnym podróżnym był niejaki Iliusz Liwasz. Rzekomo wyrzucony z nulneńskiej uczelni żak. Jak mawiał za niepokorne myślenie. Człek sprawiający wrażenie wykształconego i obeznanego ze światem, ale już po wymianie kilku zdań kierującego temat rozmowy na tory o mocno niepolitycznych i rewolucyjnych wybojach. Nie sposób było nie zgodzić się z nim, że na szlaku można spotkać towarzystwo milsze od podatników imperialnych i straży dróg i rzek, a zdarzało się, że do tego milszego towarzystwa można było zaliczyć bandytów i kryjące się po kniejach mutactwo. Ale gdy podżegacz zaczynał otwarcie roztaczać wizje swoich pomysłów jak zaradzić złu, ilość jego rozmówców miarowo topniała, a kapitan Reiss groził wówczas Iliuszowi, że albo ten zamknie się, albo zostanie zamknięty w stępce. Raz nawet Konrad z polecenia kapitana musiał tę groźbę wykonać, ale ze względu na narastające wywrzaski i zaskakującą interwencję Gasparda i Sylwii podżegacza uwolniono. Kajutę z Iliuszem dzieliła dwójka inżynierów wracających do Carroburga. Albin i Dorotha Heisst. Ponieważ znaczną część czasu spędzali w kajucie pod pokładem korzystając ze społecznej natury Iliusza można było sądzić, że są małżeństwem. Z drugiej strony pewne podobieństwa jakimi cechowały się ich twarze mogły temu przeczyć. Tak, czy inaczej niepytani z rzadka odzywali się do kogoś poza sobą więc ciężko było stwierdzić o nich coś więcej.
Ostatnią z kajut zajmował nikt inny jak Peter Zahnschluss. Dobrotliwy lekarz cesarskiej szkoły sprawiał wrażenie, jakby bał się niemal wszystkich podróżnych poza kapitanem. Być może tym strachem kierowany zapłacił za całą kajutę dla siebie. Trzymając się zwykle na uboczu cały dzień potrafił spędzić nad jedną ze swoich książek. Oczywiście poza dniem pierwszym, którego połowę poświęcił na uzupełnienie oldenbachowego uśmiechu o dwa stalowe zęby. Erich nie wnikał w przyczynę dobrego serca jakie mu okazano, ale Zahnschluss jakby w obawie przed dźwiękiem ciszy sam opowiadał jak to wraca właśnie z Bretonii gdzie wraz z kolegą prowadzili badania nad nowym sposobem mocowania sztucznych zębów w szczęce, a on sam miał teraz w Altdorfie sprawdzić ich pomysł na żywych pacjentach. Erich miał być pierwszym. Ponieważ jednak zabieg okazał się boleśniejszy niż Zahnschluss przewidywał, a kołysanie holka wcale nie pomagało, medyk zdecydował się znieczulić Ericha czymś co zwało się chloroformium. Wozak usłyszawszy, że dzięki temu boleć nie będzie w ogóle nie protestował i już późnym popołudniem wszyscy mogli chcąc, lun nie chcąc usłyszeć jego głos pozbawiony już swojskiego seplenienia.

Do Weissbrucka dopłynęli dnia piątego ze względu na prawie znikomy wiatr. A i tak by to osiągnąć musieli czasem w mijanych przystaniach nająć burłaków, którzy wraz z częścią załogi przeciągali statek po leniwym nurcie kanału weissbruckiego. Jeśli ktoś sobie cenił tę niedogodność to chyba tylko Dietrich, który dobrowolnie tym samym doprowadzał swoje mięśnie do skrajnego wycieńczenia, a głowę do jakże słodkiego oczyszczenia ze wszelkich myśli jakie mogłyby się w niej zalęgnąć.

Gospoda “Czarne Złoto” absolutnie nie zmieniła się od ostatnich tygodni kiedy to w niej witali z ledwie żywym Konradem. Co jednak wzbudziło powszechne zainteresowanie to młody mężczyzna w stroju urzędniczym, który pracowicie przybijał do drzwi jakieś ogłoszenie. Rządny sprawdzenia swoich rosnących umiejętności Erich przedarł się przez zwiedziony sensacją tłum i zaczął dukać treść czegoś co brzmiało jak obwieszczenie cesarskie.



Ktoś splunął. Ktoś inny zaklął. Iliusz Liwiasz uśmiechnął się tylko z satysfakcją.
- Sami widziecie - powiedział - Czerw toczy ziemię, która nas wychowała i wykarmiła! Dziś to, a co będzie jutro?! Podatek od każdego niezmutowanego dziecka w rodzinie?!

***

Kapitan Reiss mimo iż do Weissbrucka przybili późnym rankiem, zarządził całodniowy postój i wyruszenie dopiero ze wschodem słońca dnia następnego. Wynikało to z niewielkich napraw jakich musiała dokonać załoga na skutek otarcia się burty okrętu o nabrzeżne kamienie podczas burłaczenia. Szczególnie radośnie przystał na to młody panicz Krempitch, który ze swą skromną świtą skierował się prosto co Czarnego Złota, a na później zaprosił Sylwię na wspólne zwiedzenie tego niezbyt przyjemnego dla nosa “miasta magazynów”.

***

Konrad dostrzegł go od razu. Drzwi od karczmy tak skrzypnęły, że niemal połowa gości spojrzała w tym kierunku. Niby nikt ciekawy do środka nie wszedł. Piątka mężczyzn ubranych jak robotnicy portowi. Z czego dwóch osiłków co to widać było, że przez ich grzbiety to ogrom towaru przeszło, dwóch chmyzów w wieku Gasparda Krempitcha i ten piąty... Wysoki, w skórzanym czepcu na głowie o twarzy niezbyt gładkiej, ale jakiejś takiej dzikiej i nieokrzesanej. Takiej, którą niewiasty łacno uznawały za przystojną.
Konrad odwrócił wzrok niemal w tym samym momencie gdy Axel Sparren pokazał dłonią na wolny stolik jaki był za jego i Gomrunda plecami. Jakoś nie docierał już do niego głos opowiadającego jakąś historię Eckarta.
- … a ten cudak na to, “skucha panie Garlitz! Może i przegrałem z panem sto franków, ale wcześniej założyłem się o trzysta z tamtym jegomościem, że wejdę na stół, naszczam na pana i wszędzie dookoła, a pan się będziesz z tego jeszcze cieszyć”.
Konrad słuchał niezbyt uważnie. Nie to, żeby był wystraszony... a może? Oto człowiek, który zawsze miał wszystko, a on nic. I któremu prawie głowę za to rozpłatał...
- Wieść głosi panowie, że szlag trafił tę niziołkę - mówił cicho za konradowymi plecami Axel - Ale te jej ustrojstwa i zielska zostały. Musimy wszystko zabrać w worki i zawieźć do Altdorfu. Fucha łatwa i intratna. Sęk w tym, że jakiś dziad się wprowadził do jej chaty i nijak opuścić jej nie chce. Nie mamy wiele czasu by go do tego przekonać dlatego i główkować nie będziemy nad tym za bardzo. W stodole powiem wam co i jak zrobimy. No chyżo pięć piw do tego stolika! Tak, tak ty słodka dupeczko! Zaraz z pragnienia uschniemy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline