- Co tam się dzieje?! -
Sebastien z niedowierzaniem skwitował kanonadę pocisków, która dobiegała z zewnątrz budynku. Zbiło go to z tropu ponieważ właśnie chciał odnieść się do ambitnego planu towarzyszącej im, drobnej Serafiinki. Kiedy tak patrzył na nią z góry nie mógł oprzeć się przekonaniu, że, gdyby miała na coś zaszarżować, to powinna wybrać sobie coś zdecydowanie mniejszego niż czołg. Nie dano im jednak czasu na dyskusję. Zerknął w stronę drugiego marines, który im towarzyszył, później w stronę czwartego z rezydentów zdewastowanego budynku. Był nim jeden z lokalnych niedobitków, klecha, który na widok Aniołów Imperatora postanowił wejść im w dupę najmocniej jak się da, co zapewne miało mu zagwarantować pewne zbawienie. Sebastienowi bardzo to odpowiadało, tymbardziej, że uraczył go częścią swoich skromnych zapasów żywności. Wiedział, że powinien się w tym momencie modlić, zamiast obżerać, ale modlił się przez ostatnie sto pięćdziesiąt lat, włącznie z kilkumiesięczną podróżą na tą parszywą planetę, nie sądził by Imperatorowi te pięć minut zrobiły jakąś różnicę. Nadczłowiek szybko skończył przeżuwać owoc, który w smaku był podobny do śliwki, przynajmniej do momentu w którym nie dotarł językiem do gożkiej pestki. Wypluł więc pestkę z taką siłą jakby wystrzelono ją z procy i nakładając na łeb hełm ze spokojem ruszył w stronę jednego z okien, przy okazji odprawiając klechę gestem dłoni. Tak skończyły się jego marzenia o prywatnym służącym. - Idź na tyły, bardziej przydasz się Gwardzitom... -
Kiedy już dotarł do okna popatrzył na szarżującego kolosa i nawiązał z nim połączenie radiowe. - Bracie Pancerniku! Mieliście czekać na rozkaz! Zaraz wyjdziecie czołgowi pod czystą salwę! Cofnijcie się i poczekajcie, aż rozpoczniemy skoordynowane natarcie! -
Sebastien poważnie zastanawiał się czy pod wpływem dziesięcioleci zawieszenia w stanie na granicy śmierci, brat Iendrej nie zaczął żyć w swoim własnym świecie.
Ostatnio edytowane przez Komiko : 28-06-2012 o 22:52.
|