Na miejsce zbiórki udał się także elf. Jeden z bardziej charakterystycznych mieszkańców wioski. Jego włosy koloru stali w blasku światła księżyca wydawały się być śnieżno-białe. Kolor skóry za dnia przypominał ten, który mają mieszkańcy południowych krain zwanych Arabią. Zielone oczy patrzyły po pozostałych członkach kompani z jakby chłodem i nie ukazywały żadnych emocji.
Ronniel - bo tak nazwał swojego przybranego syna miejscowy garbarz - Sebastian, miał na sobie płaszcz zielony myśliwski, w wielu miejscach połatany i pozszywany. Na plecach widniał kołczan ze strzałami i łuk. Przy pasie zakrzywiony miecz i bardzo dziwny sztylet. Również o nieco nietypowym kształcie, z jakimiś napisami na klindze. Z szyi elfa zwisał srebrny amulet w kształcie półksiężyca. Ronniel czekał cały czas w milczeniu aż spóźnialska reszta kompanii przybędzie na miejsce. W sumie dziwił się, że ludzie chcieli go wziąć na tę przygodę. Miał wrażenie, że mieszkańcy wioski podchodzą do niego z dużym dystansem. Możliwe, że tyczyło się to jedynie starszych, a młodzi nie widzieli w tym nic złego.
Ronniel powiedział tylko trzy słowa. Taki już był. Nie mówił raczej wiele. Jego wymowa była jednak nie aż tak melodyjna jak tych elfów opisywanych w baśniach... cóż... wychował się wśród ludzi... mógł być nieco inny czyż nie?
- Południe lub wschód... |