- Idziemy na południe - odezwał się melodyjny, wysoki głos. Dochodził jakby znikąd, natychmiast zwracając uwagę zebranych. Ci o słabszych nerwach odetchnęli z ulgą widząc, że to "tylko" Taelryn. Właściwie mogli się spodziewać, że nagle wyskoczy z jakiejś plamy cienia, lecz zawsze było to dość niespodziewane. Możliwe nawet, że stał tu od początku, tylko po prostu nikt go nie zauważył. Ale ten chłopak już taki był - zjawiał się i znikał, niczym duch. Niektórzy z wioski powiadali, iż muszą to być jakoweś czary, bowiem nikt nie jest w stanie tak szybko się ulotnić z kradzionymi ciasteczkami!
Taelryn nie był wysoki, lecz spodziewać się było można, iż jeszcze urośnie - w końcu miał dopiero szesnaście (prawie siedemnaście!) lat. Był szczupły i niezbyt umięśniony - zawsze zazdrościł muskulatury Orikowi. Mimo tego, gdyby miał wybierać między siłą Orika, a swoim sprytem i zwinnością pozostałby przy tym drugim. To była jego broń.
Twarz miał przystojną, o zarysowanych kościach policzkowych i kształtnym nosie. Cera - blada i gładka - była marzeniem wielu dziewcząt z Idlleville. Zmrużone zielone oczy bystro spoglądały na zebranych spod cienkich brwi, a usta, wykrzywione w zawadiackim uśmiechu, ukazywały bielutkie zęby. Długie blond włosy były zebrane na karku w węzeł, by nie przeszkadzały podczas podróży.
Choć matka Taelryna swego czasu była jedną z najładniejszych dziewczyn w wiosce to swą urodę chłopak odziedziczył po ojcu półelfie (jak mówiły plotki). Taelryn był jego wierną kopią, prócz jednego szczegółu - ojciec miał włosy kruczoczarne, zaś on sam był blondynem. Tak jak matka.
Ćwierćelf odziany był w białą koszulę i ciemne spodnie wpuszczone w wysokie skórzane buty. Czyli tak jak zwykle. Jedyną nowością w jego ubiorze był sztylet w wytartej pochwie zawieszony u pasa. No i plecak. Plecak był wypełniony rzeczami niezbędnymi, by przetrwać - znajdował się w nim prowiant, miska, sztućce, koszula na zmianę, jego ulubiony kocyk, zestaw amatorskich wytrychów... Do plecaka był przytroczony bukłak z wodą i krótki łuk wraz z kołczanem.
Blondyn beztrosko bawił się nożem, podrzucając go w górę i łapiąc nim dotknął ziemi. Nie była to prosta sztuka, lecz on zdawał się to robić nieświadomie. - Idziemy na południe - powtórzył swe słowa, gdy już zwrócił na siebie uwagę. - W góry, ani w bór mnie nie zaciągniecie. Na południu na pewno ktoś mieszka, w jakiejś osadzie dowiemy się gdzie jest najbliższe miasto. Z biegiem rzeki droga będzie łatwiejsza, nie będziemy musieli się martwić o wodę, a i tak na pewno uda wam się upolować jakiegoś zwierza. Lepiej zwierza niż potwora, prawda? - Pytanie było skierowane do myśliwych, którzy tak bardzo chcieli wybrać się na wschód, w nieprzebraną puszczę. Jeśli dla nich przygodą było hasanie po lesie i polowanie na zwierzątka to chyba źle się zrozumieli... - Odnajdziemy osadę, dowiemy się gdzie jest miasto i tam się udamy. W mieście najłatwiej znaleźć przygodę, w końcu mieszka tam tylu ludzi!
Taelryn miał powód, by nalegać na udanie się do miasta. Skoro jego ojciec był złodziejem to najpewniej jest w jakimś mieście, prawda? Profesja jego ojca nie była tajemnicą. Prócz serca matki Taelryna półelf skradł także kilka wartościowych przedmiotów z domów najbogatszych mieszkańców. Chłopak chciał odnaleźć ojca - wszak nigdy nie widział go na oczy. Ardea, jego matka, świetnie o tym wiedziała. Nawet nie musiał jej zostawiać listu - już dawno jej powiedział, że kiedyś wyruszy na poszukiwanie przygód i swojego taty. |