Po krótkie naradzie przyjaciele zdecydowali dokąd się udadzą. Wędrówka na południe wydawała się najbardziej ciekawa i stosunkowo łatwa. Marsz wzdłuż brzegów rzeki był na pewno łatwiejszy niż przeprawa przez gęsty bór, czy wspinaczka w górach. Rzeka sprawiała, że nie musieli martwić się o wodę, a także pożywienie. Wszyscy wiedzieli, że ryb tutaj nie brakowało, a przy odrobinie szczęścia można było złapać nawet raki. Liczne przedmioty, które nader często spływały z prądem rzeki wskazywały, że gdzieś tam znajdują się jakieś osady.
Grupa rzuciła ostatnie spojrzenie na swą rodzimą wieś i pożegnawszy się w myślach ruszyła ku przygodzie życia.
Najpierw szli gęsiego, a dopiero później, gdy zabudowania wsi zostawili już daleko za sobą, maszerowali już w niewielkich grupach.
Humory wszystkim dopisywały. Ciepła noc i lekki wietrzyk zwiastowały zbliżającą się wielkimi krokami przygodę. Jasno świecący księżyc sprawiał, że marsz był bardzo przyjemny.
Serca każdego z członków wyprawy napawała nadzieja i wielka radość. Pierwszy raz w życiu poczuli się wolni i niezależni. Mimo, że poza wioską byli dopiero parę godzin, to ich myślenie i uczucia zmieniły się radykalnie. Wiedzieli, że teraz wszystko zależy już tylko od nich, od ich umiejętności, sprytu i talentów. Nikt im nie pomoże i o wszystko będą musieli troszczyć się sami.
I tego właśnie chcieli i o tym marzyli.
Pierwszy obóz rozbili w zakolu rzeki, po kilku godzinach marszu i pokonaniu wielu mil. Miejsce, które wybrali na obóz było osłonięte przez wysokie trawy i drzewa. Dzięki temu mieli pewność, że nikt przypadkowy ich nie zobaczy. Przynajmniej na razie woleli zachować ostrożność, wszak nie raz słyszeli opowieści starszych z wioski, jaki to świat jest dziki, okrutny i zły, a niebezpieczeństwo czyha na człowieka na każdym kroku.
Nazajutrz rano, gdy pierwsze promienie słońca padły na ich twarze cała grupa wstała i zabrała się za sprzątanie obozowiska. Po szybkim śniadaniu i porannej toalecie ruszyli dalej.
Już teraz wiedzieli, że dokonali właściwego wyboru. Mimo wczesnej pory było niezwykle gorąco i parno. Tylko bliskość rzeki sprawiała, że dało się dalej maszerować. Gdyby wybrali drogę poprzez bór, albo góry byłoby zapewne o wiele gorzej.
Świat przywitał podróżników śpiewem ptaków i czystym błękitnym niebem.
Wbrew temu, co się wszystkim wydawało w takiej wędrówce nie było nic niezwykłego, ani ekscytującego.
Krajobraz był dość monotonny. Koryto rzeki wiło się leniwie pośród pobliskich lasów, niski pagórków i rozległych równin. Początkowa, więc radość z odkrywania nowego zmieniła się w rutynę i nudny schemat.
Tak dwa kolejne dni. Pogoda cały czas dopisywała i drużyna pokonała już znaczną odległość.
Dopiero pod wieczór trzeciego dnia wyprawy grupa przyjaciół dostrzegła zabudowania.
Ochoczo ruszyli w stronę wsi, ale dość szybko zauważyli, że wygląda ona na opuszczoną.
Gdy znaleźli się w obrębie wsi ich przypuszczenia zyskały tylko na pewności. We wiosce nie było żywego ducha. Takie przynajmniej było pierwsze wrażenie.
Domostwa jakie tutaj stały były zupełnie inne od tych w jakich wychowali się przyjaciele. Domy zbudowane były na wysokich palach, a ich dachy pokryte równo przyciętymi deskami były niezwykle spadziste.
Przyjaciel ostrożnie ruszyli w głąb wsi. Przeczucia mówiły im, że stało się tutaj coś złego. Nie wiedzieli jednak co to mogło być, jednak w powietrzu wyczuwało się dziwne drżenie, które napawało lękiem.
PONIŻEJ ZAGINIONY FRAGMENT O KTÓRYM MOWA W KOMENTARZACH.
To
Kesa pierwsza zauważyła, że w obrębie wioski jest niezwykle cicho. Nie słychać było nawet ptasich treli, które o tej porze powinny rozbrzmiewać. A zwłaszcza, że w pobliżu znajdował się las.
Wszyscy rozglądali się czujnie wokół.
Bracia Johanson oraz
Marlowe dostrzegli, że zza wysokiej trawy, jak okalała wieś od wschodu ktoś ich obserwuje.
Orik i
Begus zauważyli natomiast, że w oknach największej chaty co kilka chwil coś błyska.
Zebrani na środku wsi przyjaciele musieli postanowić co dalej robić. Wieś mimo, że opuszczona robiła wrażenie niebezpiecznej.