Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2012, 10:34   #18
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Burdel “Szynszylka”. Często w nim ostatnio bawił. Nawet kilka darmówek udało mu się zgarnąć. A te dziewczyny... z tych paru groszy, które normalnie zarabiał to by przez rok musiał ciułać na to co przejebał w tym przybytku w ciągu kilku raptem dni. A jeszcze dziś to... Ona. Magda... Jej cycki... Jej miękkie majestatyczne cycki nie mieściły się w jego dłoniach gdy próbował je uchwycić. Niesfornie umykały spomiędzy palców by nadal rytmicznie falować przy każdym pchnięciu, które wozaczka ochoczo przyjmowała witając każde głośnym jęknięciem... Nie wnikał co tu robiła. O takich rzeczach się nie myśli w trakcie. Tylko co tu robił Zahnschluss? Nie przypominał sobie by odwiedzał burdel razem z tym doktorzyną. Stał obok niego i coś przelewał z fiolki do fiolki. Se kurwa wybrał miejsce na tę robotę kuchenną. I jeszcze żeby się zamknął, to nie... Mruczał coś pod nosem do Kastora. Do niego. To było właściwie zabawne. Był Kastorem. Od początku przecież nim był. Kastorem Lieberungiem. Mistrzem Przemian, jak go rozszyfrował Gomrund. Był KIMŚ. Na potwierdzenie jakby tego boska herborystka zwiększyła tempo. Cudna dziewczyna. O skórze jasnej niczym gołąbek Shalyi i okrągłej buzi wyrażającej czyste uwielbienie dla narzędzia jakim rżnął jej troskliwe usteczka. Aż gubił myśli. Nie pamiętał jak się tu znalazł. Jakiś statek? Ależ ona była dobra. Taka miękka. Taka jak trzeba. Wyborna. Złapawszy obiema dłońmi za tą jej smakowitą krągłą dupcię wbił się w nią mocno. Nie żałował siły i zapału. Patrzył na jej naprężony grzbiet i pchał jakby nie było jutra, czując jak dziewczyna entuzjastycznie odwzajemnia jego wysiłki. Starał się nie zwracać uwagi na łapiducha i jego specyfiki. Szkoda było marnować taką chwilę. Rękę zatopił w jej białych włosach. Tylko dlaczego się nie odwróci? I co tu do kurwy nędzy nadal robi ten doktorzyna? Niech se własny pokój znajdzie. Stał nad nim i tylko coś gadał jak najęty. Niby do siebie, a wyglądało jakby do tych chemikaliów wszystkich... A co tam. Kastor nie przerywał. O nie. Druga taka okazja prędko się nie trafi. W końcu mają gdzieś płynąć, a potem on będzie heretykiem i nie będzie miał na nic czasu. Poprawił włosy, starł pot z twarzy i chwycił Sylwię mocno za biodra. Teraz będzie najlepsze. Teraz... Aj! No i sukinsyn znowu go ukłuł. Spróbował odtrącić natręta, ale... okazało się, że nie może oderwać dłoni od biodra Sylwii. Żadnej! Dziewczyna wyczuwszy nagłe zawahanie natarła na niego pośladkami. A doktor cały czas coś gadał. Nieee... Nie gadał. Zaczął coś cicho zawodzić w jakimś paskudnym języku i gapił się na niego. Prosto w oczy. Nie było w nich strachu ani zagubienia. Było zimne wyrachowanie. Doktor złapał Kastora za szczękę i ścisnął mocno. Boleśnie wręcz. Co jest?! Serce zabiło mu szybciej. Coś tu było tu mocno nie tak. Gdzie był? Przecież to nie jest burdel! Znów spróbował się opędzić, ale Sylwia nie ustępowała. Chciała jeszcze. Jego dłonie zaczęły przyrastać do jej bioder. Kastor chciał krzyknąć, ale doktor zalał mu czymś usta nadal mrucząc. Krew zalała mu oczy, a głos doktora nie był już głosem doktora. To był głos demona, który podniósł za gardło człowieka imieniem Erich. Znowu był w piwnicy. Gdzie się u licha podział Gomrund??? On się nie bał demonów. Niech sobie je zabija... Sylwia też tu była. Byli ze sobą zrośnięci. Nie mógł już nawet z niej wyjść. Co więcej... wcale nie chciał z niej wyjść. Jęczała przy każdym coraz bardziej bolesnym i coraz bardziej rozkosznym pchnięciu. Ktoś się zaczął dobijać przez okratowane wyjście z piwnicy. Może to Dietrich? Wpadli do środka. Dwójka ludzi. Kobieta i mężczyzna. Obejmowała go udami, a on ją całował po nagich cyckach. On i Sylwia? Też byli zrośnięci. Zobaczyli demona. Demon zobaczył ich. Ryknął....

Teraz pewnie Kastor będzie musiał zjeść ich serca. Jednak głupio jest być heretykiem.


***


- Fol. Datura Stramonium - przeczytał wolno Malthusius biorąc do rąk jeden z wielu opisanych glinianych słoików. Potem spojrzał na Konarada pytająco i westchnął - To na pewno klasyczny. Znam ten język. Ale obawiam się, że mimo to opis mógłby być równie dobrze po elficku. Nazwy większości ziół nie wiele mi mówią.
Podał słoik Konradowi. Przewoźnik bez większej nadziei raz jeszcze przyjrzał się literom jakby te komuś niepiśmiennemu miały zdradzić swoje znaczenie i ostrożnie zdjął wieko słoika. Zapachu prawie nie było, ale kształt liści chyba rozpoznał.
- Bieluń... - powiedział. Nie dodał, że jest to jeden z częstych składników jakie stosuje się w ważeniu trutek.
Zakręcił słoik i odstawił na miejsce. Musiał przyznać rację Malthusiusowi. Elvira bez względu na swoją osobowość była osobą delikatnie rzecz ujmując bałaganiarską i jeśli ktoś mógłby w tym rozgardiaszu cokolwiek znaleźć to chyba tylko ona sama. We wszelkiego rodzaju szafkach i kredensach stały dziesiątki identycznych słoików. Niektóre opisane pełną nazwą inne jakoś skrótowo. I o ile mogli się domyślić nie zawsze zawierały to co zgodnie z napisem powinny. Do tego należało dorzucić woreczki z maściami, flakony z mniej, lub bardziej barwnymi miszkulancjami i wywarami, a także półki i wieszaki na których leżały wyschnięte już korzenie
Godzinę później nie znajdując niczego co by jakoś bardziej rzuciło im się w oczy zaprzestali żmudnych poszukiwań. Jeśli coś tu było nietypowego to potrzeba by gruntownej wiedzy z zakresu zielarstwa i alchemii i tygodnia najmarniej by ogarnąć to poplątanie z pomieszaniem.
- Łatwiej było zrobić jak mówiłeś chłopcze - rzekł na koniec zrezygnowany Malthusius - Pomysł to nawet niegłupi był, bo wtedy to szukaj wiatru w polu. Musieliby odejść z niczym i nawet nie mieliby kogo o to nękać.
Konrad nie był już jednak tak przekonany jak wcześniej. Rewelacja Gomrunda na temat znaku na liściku, mogła zmienić Axela z pospolitego przestępcy, za jakiego zresztą go już dawno uznał, na posługacza w jakichś mrocznych sekretach. A z taką myślą nigdy wcześniej nie dane mu było się zaznajomić.
- Ja i tak wszystkiego tego nie zabiorę ze sobą więc jeśli coś chcecie zabrać dla siebie to śmiało.

***

Wyprawa Sylwii i Dietricha niczego nowego do całej sprawy również nie wniosła. Złodziejka w nosie miała interesowanie się jakąkolwiek stodołą, a czerwoną już najmniej, ale w ostateczności przystała na to. Przemyślenia Gomrund a w związku z liścikiem może i były przesadą, wszak heretyków nie spotyka się tak na co dzień i kto jak kto, ale oni chyba swój limit na ten rok wyczerpali, ale sprawa i bez tego jakoś tak trochę nabrała na powadze, a pies niekoniecznie mógłby wystarczyć by pomóc doktorowi. Dietrich w pierwszym odruchu przez wzgląd na Sylwię nie do końca zgadzał się z tym by właśnie ich dwójka miała zbadać podejrzane miejsce, ale ostatecznie uznał, że jak sobie poradzili z włamaniem do Teugena to czerwona stodoła nie powinna nastręczyć trudności.

Magazyn z pewnością miał swoje najlepsza lata dawno za sobą. Czerwona farba ze ścian już pozłaziła w wielu miejscach odsłaniając zszarzałe drewno, a liczne deszcze jakie przechodziły nad Reiklandem i nadrzeczny klimat rozszczelniły powyginane nieco deski przez które dało się swobodnie zajrzeć do środka. Wnętrze jednak było zupełnie puste. Ochroniarzowi udało się tylko znaleźć trochę narzędzi gospodarskich ustawionych pod jedną ze ścian i ślady butów na zakurzonej podłodze, a Sylwii duży, pusty worek lniany w jakim zwykle przenoszono zboże i rozbitą czymś starą, pordzewiałą kłódkę.

***

Malthusius zamrugał kilkakrotnie oczami spoglądając to na jajo to na bezwzględnie dumną z niego właścicielkę. Podrapał się po siwiejącej bródce i mruknąwszy pod nosem coś co brzmiało jak “wielkie nieba”, sięgnął po schowany w surducie monokl. Założywszy go spojrzał raz jeszcze na Sylwię jakby czekając na przyzwolenie i pochylił się nad jajem.
Chwilę dotykał je wodząc palcami po naturalnym żłobieniu. A robił to ostrożnie i jakby z namaszczeniem. Po jego pokrytym pierwszymi zmarszczkami obliczu obliczu błąkał się uśmiech zafascynowanego dziecka. Skoczył szybko do swojej torby i zaczął wyrzucać z niej kolejne przedmioty aż w końcu wrócił do jajka dzierżąc w dłoni zwinięty centymetr krawiecki. Zmierzył jajo wzdłuż i wszerz. Uniósł. Przyłożył policzek do skórzastej skorupy i zachichotał.
- A to dobre! Chodźcie, pomóżcie mi.
To rzekłszy kazał wszystkim pozamykać i szczelnie pozasłaniać okna i drzwi, a sam dorzucił do paleniska drwa i położył na jednym z taboretów wygodną poduszkę, na której następnie umieścił jajo. Na prowadzących na stryszek schodkach przycupnęła mała Lisa Sauber bacznie przyglądając się całemu zajściu.
Gdy we wnętrzu chaty zapadł już wystarczający mrok, doktor przysunął taboret z jajem w stronę paleniska.
- Spójrzcie - powiedział pokazując, z której strony mają patrzeć.
Sylwia pierwsza się pochyliła patrząc na jajo pod odpowiednim kątem. Skorupa na tle płonącego ognia nabrała lekko czerwonawego odcienia gdy światło zaczęło przez nią odrobinę przechodzić odkrywając zarys skrywanego w środku sekretu. Mały zwinięty w kłębek stwór. Jego korpus był nie do rozpoznania przez wtulone weń kończyny i głowę, ale wyraźnie dało się rozpoznać szponiaste łapy zaciśnięte w pierwszym embrionalnym odruchu, które odstawały odrobinę od reszty.
- Co to jest? - szepnęła Sylwia.
- Nie mam najzieleńszego pojęcia - odparł wesoło Malthusius - Ale napewno jest bardziej niesamowite niż cała moja zookopeia razem wzięta.
- Może to... hipogryf? - złodziejka nie ustępowała.
Gomrund ubiegł doktora i w odpowiedzi parsknął śmiechem. Widać nie tylko w Norsce krążyły bajki o niestworzonych potworach, które wybrańcy mogli wytresować i jakoby latać na nich siekąc gobliny czy inne paskudztwa ociekając przy tym chwałą i promieniami słońca.
- Cokolwiek to jest, jak się wykluje będzie duże i zieleniny bynajmniej nie będzie miało zamiaru wpierdzielać. To twór chaosu i jako taki najlepiej go utłuc tu i teraz. A do tego patelnia by się nadała.
- Sam się utłucz -
burknęła Sylwia
- No po prawdzie to krasnolud dużo racji ma... To może być wszystko. Nie widziałem co prawda na oczy hipogryfa... ani niczego podobnego. Ale takiego jaja też nie widziałem. Chaos jednak z pewnością jest w jego naturze. Bez niego takie hmmm... zwierzęta nie powstają. Może być wszystkim. Ot choćby chimerą.
Sylwia nie wydawała się jednak już go słuchać. Patrzyła tylko uważnie na życie tętniące wewnątrz jaja. Z niemniejszą fascynacją patrzyła na nie również Liza.

***

Nie mogąc przenocować w Czarnym Złocie byli skazani albo na “Kraniec Cierpliwości”, albo na dom Elviry, albo na konkurencyjną karczmę zwaną w okolicy nie bez przyczyny “Karaluchem”. Gomrund i Konrad wybrali barkę. Sylwia i siłą rzeczy Dietrich, dom Elviry.
Liza już się nie zamykała na górze. Również jednak nie odzywała się specjalnie. Nikt też jej o nic nie pytał. Sylwia i Dietrich mieli swoje sprawy, a Malthusius czego by o nim nie rzec, mimo że ucieleśnieniem miłosiernej Shalyi nie był, sumienie swoje miał i głupio mu było rozmawiać z dzieckiem, z którym nie wiedział co począć. Dziewczynka jak się rankiem okazało doskonale rozumiała sytuację. Przynajmniej na swój sposób. Gdy się obudzili, nie było jej ani w domu ani nigdzie w okolicy.

***

Ponieważ zarówno po Axelu jak i najętych przez niego flisakach ślad w Weissbrucku zanikł równie szybko jak smród po wczorajszej burdzie karczemnej, nie pozostało nic innego jak czekać aż Kraniec Cierpliwości odbije od brzegu. Pewnym było tylko to, że Gomrundowi i Sylwii udało się przepłoszyć niedoszłych złodziei. Niewyjaśnionym natomiast pozostawał sekret zmarłej niziołki i udział w tym wszystkim brata Konrada. Czy był jakoś związany z autorem listu? Czy może po prostu przez przypadek chciał okraść osobę, której nie powinien i w ten sposób w coś się wplątał?
Konrad, który brata oczywiście znał najlepiej, milczał w tej sprawie.

Kraniec Cierpliwości wyruszył w dalszą podróż z niewielkim opóźnieniem. W zmienionym jak się jednak okazało składzie. Nocą uciekła gdzieś z pokładu para inżynierów z Carroburga wzbudzając tym samym bardzo marny humor kapitana, który od nich jedynych opłatę miał pobrać dopiero w Altdorfie. Na ich miejsce wsiadł natomiast zastępca lokalnego dowódcy straży dróg, konstabler Schnipke o kanciastym, ponurym obliczu. Ten sam zresztą, który sprzedał Malthusiusowi ciemnego, podpalanego psa o równie ponurej kufie. Dostał za zadanie zapoznanie się z sytuacją w nadrzecznych wsiach w odniesieniu do cesarskiego obwieszczenia o jakim często teraz prawiono, a które wzmogło zainteresowanie wśród załogi osobą Liwiusza Iliasza. Podżegacz, którego głosu ciężko było nie słyszeć, miał na ten temat teorię tak paskudną, że nawet Gomrund o wiele rzeczy podejrzewając rodzaj ludzki i wielu mąk życząc Liwiuszowi nie mógł nie poczuć zwątpienia. A jeśli ten mądrala się nie myli?

Do tego wszystkiego Erich się pochorował. Doktor Zahnschluss z bardzo zafrasowaną miną przyznał, że szczęka wozaka zdaje się nie znosić najlepiej nowych zębów i młody Oldenbach jest pod ciągłym wpływem środka uśmierzającego ból, który podaje mu doktor. Widać zresztą było, że Erich jak już wychodził na pokład to snuł się nieco otępiały zwykle pod opieką doktora. Zahnschluss obiecywał, że jak tylko dotrą do Altdorfu do jego pracowni, w mig upora się z problemem. Kapitan Reis obiecywał zaś, że jeśli nie zacznie w końcu jakoś rozsądnie wiać to minie tydzień nim tam dotrą.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline