Josh Hitchkin
Zbliżał się wieczór. Parne powietrze mieszało się z spalinami i oparami marihuany palonej przez tych młodych fanów rapu. Mieszanka różnokolorowa, mężczyźni w młodym wieku, maksymalnie 25 lat, za duże ubrania, neonowe lub złote zawieszki, kilka spluw, cwaniaki w większości niezrzeszone z żadnym większym gangiem choć trzeba było przyznać widział parę ważniejszych osobistości. Lampy dość jasno oświetlały parking blisko ważniejszych przynajmniej dla garniturów okolic. Król był obecny. Czarny, z wyraźnymi kościami policzkowymi, w lustrzankach i brązowym kożuchu, pod spodem siatkowa koszulka odsłaniające wyrzeźbione (z wielką pomocą nielegalnych suplementów) mięśnie, obcisłe spodnie z podrabianej skóry z krokodylim wzorem, za uchem kilka załadowanych chipów. Typowy człowiek biznesu, przynajmniej w dolnych partiach Brooklynu. Ach ten górny poziom, te piękne wieże, arkologiczne kompleksy dla bogatych. Niedostępny sen dla Josha. Gdy był dzieckiem patrzył jak je budowano , żyjąc w getto...
-Twój pierwszy przeciwnik to Horror, ma tak jak dostał bad-tripa po design-psychodelicu. Jest szybki i lubi wgzyzać się w przeciwników. Chłopaki ci nie pomogą. Oni lubią to jeszcze bardziej- Król odsłonił swoje zęby, złote po części. Poklepał Hitchkina po ramieniu i kazał wejść na ring zbudowany z żywej masy. Chłopcy ucichli, gdy ten wkroczył.
Horror był dosyć chudym i wysokim murzynem z szaleńczymi mrugającymi oczami. Będzie dość szybki. Kto wie? Może naprawdę gryzie oponentów.
-Start!- powiedział prowizoryczny sędzia.
Horror prawie ,że skakał ale nie miał zamiaru podejść pierwszy. Zmusił Josha do ataku. Pięść minęła się z głową czarnego. To było pewne, dopalacz refleksu. Musiał mieć nieźle popierdolone w głowie, żyć na ciągłym slowmotion i ta domniemana modyfikacja mózgu po zażyciu eksperymentalnego psychodelika. Wykorzystując odsłonięcie kopnął go w jego bolącą rękę. Ból byłby niesamowity, trafił w samo zgięcie łokcia , gdyby nie zażycie prochów. Teraz był po prostu niezwykle silny. Kolejny cios- niepotrzebnie odruchowo złapał się za czułe miejsce. Prosto w twarz. Odrzucenie, stróżka krwi , złamany nos, paskudny ból, narastająca nienawiść do przeciwnika jak i zdrajcy (zapewne Króla pragnącego widowiska) jego słabego punktu. Upadł na plecy, totalnie zamroczony, ale gotowy do wstania. Najwyraźniej przeciwnik nie kopał leżącego... a jednak mocny kopniak w żebra. Jechał go jak szmatę. Nie podda się.
Śmieszne- prze głowę , w takim momencie, przeszła mu myśl jak pokaże się Shaw`owi. Ten człowiek być może coś w sobie miał. Zbliżająca się łydka w czerwonych Nike`ach...