Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-07-2012, 00:51   #1
Radomir
 
Reputacja: 1 Radomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skał
[WFRPG] Rzeki krwi

Rzeki krwi
Rozdział I:
Kometa z dwoma ogonami


„Zapadła dziura” wokół ruin Wolfenburga. Popołudnie.

Wolfenburg padło pół roku temu, teraz przypominało jedynie rozległe ruiny. Mieszkańcy twierdzy i okolicznych wiosek rozstawiali wokół pokruszonych murów prowizoryczne namioty i chaty z drewna. Żaden z wielmożów nie kwapił się do chociażby próby przywrócenia mu dawnej świetności. Cóż, pewnie mieli ważniejsze powody niż kłopoty swoich poddanych. Jak to zresztą zwykle bywa…
W chatach i namiotach żyli nie tylko mieszkańcy. Klęska obrońców Wolfenburga zwabiła tutaj różne osobistości. Głównie najemników, rabusiów i śmieciarzy, ale również kupców i dwóch czy trzech szlachciców. Był nawet jeden poborca podatkowy, ale próby wywiązania się ze swoich obowiązków skończyły się dla niego złamaną ręką i poturbowaną gębą.
W centralnym miejscu zbiorowiska zabudowań znajdował się największy namiot. Na płótnie wymalowana wielka kotwica i jakiś napis – to dla tych co umieli czytać, chociaż nie było ich tu zbyt wielu. Namiot pełnił rolę gospody. Wieczorami w środku zawsze było tłoczno i niejednokrotnie dochodziło do bójek. Raz czy dwa nawet pchnięto kogoś nożem.
Obok niewielka drewniana chata z malunkiem czerwonego byka i gryfa dzierżącego młot na biało czarnym polu. To tymczasowy posterunek strażników, którym nie brakuje pracy. Brakuje natomiast dostaw sprzętu, żywności i wieści. Gdy ostatnio jeden z nich wyszedł na patrol już nigdy nie wrócił. Jedni powiadają, że ktoś go zadźgał za wtykanie nosa w nie swoje sprawy, inni, że zdezerterował póki nie wydał wszystkich swoich pieniędzy. Ale jak zwykle nikt nic nie wiedział.
- Żeby Cię jakiś włochaty krasnolud w dupę wychędożył! – krzyknął Ragen Stark – Nie gram więcej w te Twoje jebane kości. Pewnie jakieś wyważone albo co.
Hans, drugi ze strażników tylko uśmiechnął się pod wąsem i schował do sakiewki kilka wygranych miedziaków. Jednym z nich bawił się lawirując nim pomiędzy palcami zgrabnie niczym cyrkowiec. Przestał natychmiast, kiedy do środka wpadł obdarty chłopiec ze szklącymi się oczami bliskimi płaczu. W ręku trzymał jakiś papier podał go Hansowi i chciał wybiec. Strażnik błyskawicznie złapał bliskie płaczu dziecko za rękę, przez chwilę przytrzymał po czym rzucił mu miedziaka i puścił. Chłopak natychmiast się ulotnił głośno tupiąc bosymi stopami. Hans odwrócił się w stronę Ragena i z uśmiechem obnażającym jego zepsute, czarne zęby spytał:

- Umiesz czytać?

Ruiny Wolfenburga. Popołudnie.

Półroczne ruiny wydawały się już prawie dokładnie przeszukane. Ale wieczorami w Kotwicy, spelunie w „Zapadłej dziurze”, zbieracze chwalili się nowymi zdobyczami. A to któryś znalazł „prawie nowy” miecz, „chyba srebrny” świecznik, albo nadgryzioną przez szczury sakiewkę z kilkoma srebrnymi monetami. Co jakiś czas trafiała się jednak prawdziwa perełka – nasadzana klejnotami buława, jakieś nadgryzione zębem czasu księgi czy szkatułki z prawdziwym złotem. Ci, którzy natrafili na takie cacko szybko opuszczali „Zapadłą dziurę”.
Ruppert odziany w stare połatane szmaty powiązane niemniej starymi sznurami nieomalże węszył w rumowisku. Towarzyszący mu zawsze drewniany wózek ze „skarbami” stał kilka kroków dalej. Potężny kaptur zasłaniał mu prawie całą głowę, ale w taką pogodę ułatwiał mu poszukiwania – ciągle padał deszcz.
Shimko nie raz potykał się na śliskich kamieniach klnąc pod nosem. To samo działo się kilkanaście metrów dalej gdzie dwóch odzianych w łachmany mężczyzn przeszukiwało gruzy. Odgruzowywali wejście do ledwo co stojącego budynku. W zasadzie do trzech ścian, gdyż czwarta była całkowicie zawalona. Spod leżących kamieni wystawało jakieś płótno, na którym siedziało kilka kruków. Ptaki raz po raz szarpały za materiał i rozglądały się wokół swoimi błyszczący ślepiami szukając niebezpieczeństwa.
Kilkanaście kroków dalej siedział na pokrytym już mchem głazie Gereke, trzymając w ręku mapę i ciągle jej się przyglądając. Obok niego stało dwóch mężczyzn odzianych w skórzane kurki i spodnie. Obaj mieli przy pasie nabijane ćwiekami i zardzewiałymi już gwoździami pałki. To „ochrona”, której zbieracze zawsze musieli oddac częśc ze swoich znalezisk, no ale tak było bezpieczniej.
Nagle kruki zerwały się w powietrze, a mężczyźni odrzucili ostatni głaz utrudniający wejście do niebezpiecznie górującego nad ruinami budynku.
Ruppert zerknął na nich podejrzliwie na chwilę odrywając się od swojej pracy, Shimko jednak zdecydowanie bardziej zainteresowała szmata wystająca spod gruzu kilka kroków od wejścia do budynku. Gereke nadal trzymał w ręku mapę niepewnie ją obracając.

- Wchodzą – powiedział jeden z „ochroniarzy” kiwając ręką w stronę dwóch zbieraczy.
Dopiero to oderwało Gereke od trzymanego papierzyska.
„Żebym chociaż kurwa wiedział jak ją zorientować".

Trakt do „Zapadłej dziury”. Zmierzch.

- Kurwie syny – zaklął Ulli patrząc na końskie gówna znaczące trakt.
Rankiem tego samego dnia wdepnął w jedno z nich wzbudzając salwę śmiechu u kobiety idącej obok niego, Mawr. Tak samo jak Ulli była zbrojną wynajętą przez kupca jako eskortę. Zmierzali do Wolfenburga, a w zasadzie do Zapadłej dziury, która powstawała wokół ruin. Z kozła, na którym obok woźnicy siedział Wilhelm dało się słyszeć stłumiony śmiech. Ulli nie wiedział kto z nich się śmieje, ale podejrzewał śmierdzącego woźnicę, był złośliwy, natomiast mężczyzna obok zawsze wydawał się pogodny i życzliwy, mimo paskudnej gęby – pół twarzy miał poparzonej, a jeden oczodół świecił pustką.
Ulli przyłapał się na tym, że zerka na tyłek Mawr. Od kurwa trzech miesięcy nie miał baby, a ta była niczego sobie. Gdyby tylko była bardziej przystępna to kto wie, może i by się skusił. Podniósł wzrok i napotkał jej oczy patrzące dokładnie na niego. A miny nie miała zadowolonej.
Wilhelm zaczął pogwizdywać, myśląc nad tym czemu mistrz kazał mu dostarczyć do Zapadłej dziury te listy. Zeskoczył z kozła nie mogąc już wytrzymac smrodu woźnicy. Raz nawet zwrócił mu uwagę, ale gdyby nie Mawr pewnie dostałby w pysk.
Nagle zza zakrętu wypadł jeździec. Mawr odwróciła wzrok ciskający pioruny od Ullego i natychmiast rozpoznała zbrojnego, który im towarzyszył. Jedyny oprócz ich dwojga i jedyny z koniem.
- Mutanty!!! – wrzasnął i podjechał do zatrzymującego się wozu. Woźnica sięgnął po kuszę i zaczął nakładac bełt. Spod płachty wychynął pulchny, ale nie gruby kupiec. – Dwóch, napadli na jakiś wóz – wydyszał.
 
Radomir jest offline