Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-07-2012, 01:37   #2
Paradoks
 
Reputacja: 1 Paradoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodze
Logika wypełnia świat; granice świata są też jej granicami. W logice nie możemy zatem powiedzieć: to a to w świecie jest, a tamtego nie ma. Zakładałoby to bowiem na pozór, że wykluczamy pewne możliwości, a tak nie może być, gdyż inaczej logika musiałaby wyjść poza granice świata; mianowicie musiałaby móc spojrzeć na te granice także z drugiej strony.
Santorski z wdzięcznością powitał przypominającą mrowisko kompozycję zabudowań Dakaru. Piasek chrzęszczący między zębami nadal przypominał mu, na jak bardzo wrogich Europejczykowi jest terenach — z trudem powstrzymał się przed karczemnym splunięciem ziarnistą śliną na ziemię. Zamiast tego dopiął kołnierzyk koszuli i dandysowskim gestem poprawił sobie przedziałek. Wjeżdżali.

Po raz kolejny skierował swoje myśli ku skarbie — lubił go tak nazywać, sam przed sobą — którym objuczyli swoje konie. Weszli w posiadanie świata takiego, jakim był trzy i pół tysiąca lat temu — i to w najdosłowniejszym sensie. Choć Santorski sam dopiero uczył się czytać pismo hieroglificzne, fascynował go sposób, w jakim w kamieniu zaklęto poszlaki do odtworzenia języka Starożytnych: jego składni i semantyki, idiosynkratycznej i niepowtarzalnej logiki myślenia sprzed mileniów. W tych zawiniątkach mają więc mechanizm generowania deskrypcji i sądów w języku pierwotnym, odtworzenia najbardziej pierwotnych relacji znak–desygnat, kiedy słowo po raz pierwszy stykało się z ciałem. Przedtem był już tylko chaos.

Sawanna, słońce, trawa, akacja, koń, piasek, ślina — myślał Santorski — to wszystko próby uczłowieczenia tego, co Nienazywalne; próby ujęcia w karby jakiejś logiki sensu largo (składni i semantyki) tego, co zupełnie amorficzne. Nazywanie — to jest prawdziwe i jedyne Genezis, tutaj rodzi się wszystko. Wszystko, o czym da się opowiedzieć i sensownie pomyśleć.

Czym więc są te hieroglify? Zapisem Afryki takiej, jaką oglądali ją Starożytni około 1500 roku przed Chrystusem, spetryfikowanym językowym obrazem świata, który już umarł. Nie ma w tym świecie miejsca na samochody, samoloty, broń palną i wszystkie te zawrotne osiągnięcia techniki, choć samoloty i sztucery nie powstały z żadnej pozaświatowej materii. Gdyby chcieć wytłumaczyć Hyksosowi (dajmy na to), czym jest silnik spalinowy zabrakłoby odpowiednich słów (tylko niecelne metafory). To zbyt język o zbyt słabej semantyce, w jego logice nie byłoby miejsca na coś takiego, jak silnik spalinowy; nie ma tu logicznej możliwości tłoka i komory spalania. A jednak w nim, w tych hieroglificznych praznakach, utrwalają się pewne zręby logiki każdego możliwego języka, logiki sensu stricto. Co takiego ona bierze za nielogiczne, nienazywalne, niemożliwe? Odpowiedź jest prosta, uśmiechnął się sam do siebie Santorski. Gdyby coś było nienazywalne, nie moglibyśmy powiedzieć, że to nienazywalne; nie da się wyjść ze swojego języka i przyjrzeć się mu z boku. Wszystko jest możliwe, wszystko jest nazywalne. Jak mawiał Hamlet, the rest is silence.

***

Krzątanina towarzysząca rozładunkowi karawany wyrwała Santorskiego z rozmyślań. Zajęty otrzepywaniem się z kurzu, odszedł na bok, żeby nie przeszkadzać tragarzom. Wtedy usłyszał za sobą Hodelewskiego.

Panie Santorski, pójdzie pan ze mną do konsula, jak tylko się odświeżymy. Ale wcześniej czeka nas rozmowa z pewną młodą damą o której przybyciu poinformował mnie Mysłow. Za piętnaście minut przyjdź pan do mojego pokoju.

Przyzwyczajony już do autorytarnego, żołnierskiego tonu kierownika karawany (a może tylko od odnosił takie wrażenie, wyrwany z akademickiej kurtuazji?) skinął tylko głową i ochoczo udał się do przydzielonej mu kwatery, zakosztować nieco cywilizacji. Tym większe było jego zaskoczenie, gdy ujrzał, że do wspomnianego odświeżenia się miały mu wystarczyć metalowe miednica i urynał, pokryte jednakowo grubą warstwą rdzy. Santorski westchnął głośno. Kwadrans później, gdy stał u progu pokoju Hodolewskiego dopinając świeżą koszulę i zawiązując wokół szyi bawełniany krawat, nadal psioczył w myśli na rozczarowujący powrót do dwudziestego wieku. I niby jak tu zatroszczyć się o higienę osobistą, jak odpocząć po wyprawie, gdzie popracować — myślał, pukając do drzwi — w tym... tym... baraku skrojonym dla czarnego bydła. Nie do pomyślenia!
Czego nie możemy pomyśleć, tego pomyśleć nie możemy; a więc nie możemy też powiedzieć, czego pomyśleć nie możemy.
 
Paradoks jest offline