Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2012, 13:10   #5
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Wielka, ponad dwumetrowa zwalista sylwetka brutalnie wyglądającego mężczyzny wyłoniła się z jednej z bocznych uliczek Ohlsdorfu. Wielkolud poprawił spodnie i zaciągnął mocniej pas w akompaniamencie żałosnego pomiaukiwania dobiegającego z zaułka.
Zanim ruszył dalej, zza jego pleców, wśród łoskotu przewracanych nikomu niepotrzebnych rupieci wynurzył się zmoczony do cna wyliniały kocur. Wyglądał tak, jakby się właśnie niemal utopił, a jego przerażone ślepia zdawały się potwierdzać tę smutną hipotezę. Czworonóg, nie bacząc na słynną dla jego gatunku zdolność bezszelestnego poruszania się, potykał się co chwila o jakieś gliniane skorupy, czy inny złom, wywołując przy tym mnóstwo hałasu.

Po chwili wydostał się wreszcie na w miarę czystą część ulicy, by stawiając ogon w pion i rzucając nienawistne, acz wciąż pełne lęku spojrzenia drapiącemu się po topornie ciosanej gębie dryblasowi, próbować zachować resztki kociej godności. Niestety, te nędzne pozostałości szacunku dla samego siebie zmyła fala błota z kałuży, w którą wbiegła dwójka umorusanych dzieciaków śpieszących gdzieś w kierunku centrum miasteczka.
Kot poddał się wreszcie i postanowił nie wstawać przynajmniej przez jakiś czas.

Na tym ważącym przynajmniej półtorej setki kilogramów wielkoludzie zamieszanie wywołane tak zwyczajną każdej żywej istocie czynnością fizjologiczną nie zrobiło żadnego wrażenia, co więcej, można by zakładać z dużą dozą prawdopodobieństwa, że nawet nie raczył zauważyć. Jego ciekawość wzbudziła za to dwójka obdartusów, która krzyczała coś o paleniu wiedźmy.
- Pójde. Czemu mam nie pójść... - mruknął pod nosem Siggi i podrapawszy się po zwykle wygolonej, a teraz pokrytej króciutkimi włosami czaszce ruszył w tym samym kierunku, co chłopcy. Naraz nadepnął na coś miękkiego, cofnął nogę i spojrzał w dół. Jakieś szmaty leżące w błocie. Nieco poirytowany kopnięciem posłał gałgan gdzieś pod ścianę pobliskiego domu i wznowił marsz, by po kilku chwilach zniknąć za zakrętem. Zgodnie ze swoją naturą nie zastanowił się choćby przez chwilę, dlaczego kłębek szmat plasnąwszy o mur ni to charknął, ni zamiauczał.

Za to kot chciał umrzeć. Dziewięć razy...

Siggi dotarł na centralny plac krótko po tym, jak dziewczynę przywiązano do słupa. Pochodzący z Nuln mężczyzna był wysoki, więc nie musiał podchodzić blisko, by cokolwiek zobaczyć, a w poruszaniu w ciżbie wydatnie pomagała jego postura, jak i doświadczenie "zawodowe". Niewzruszona mina osiłka powstrzymywała zapędy co bardziej krewkich mieszczan, chcących sprzeciwić się jawnej niesprawiedliwości, jaka ich spotkała w postaci bolesnego kuksańca, czy łokcia w żebrach. Nie sprawiało to żadnej niezdrowej satysfakcji adresatowi mniej lub bardziej ukradkowych nieprzyjaznych spojrzeń - prosta osobowość Nulneńczyka przyjmowała wiele rzeczy z marszu, nie poświęcając im zbyt wiele uwagi, jak i nie dorabiając niepotrzebnej ideologii. Przecież nie warto było roztrząsać rzeczy, które po prostu się działy, albo były oczywiste.

Zanim podłożono ogień zdążył skonstatować, że mimo nienajlepszej kondycji była to całkiem ładna wiedźma... - tu toporną twarz wykrzywił grymas na wspomnienie czekającej w domu żonki i jej przesympatycznej mamusi. Mimowolnie schował głowę w ramionach, przy czym nawet skulony Siggi był... po prostu duży i wciąż widział co działo się na placu.

Nie był świętoszkiem, dlatego nie robiło na nim wrażenia, gdy ktoś oberwał kosą między żebra lub chustała jucha z rozpłatanego gardła. Normalka w ciemnych uliczkach wielkiego, dusznego miasta, w jakim się wychował. "Albo ty ich, albo oni ciebie..." zwykł mówić. "A i tak wszyscy spierdalają przed pałacowymi" - dodawał równie często w kontekście strażników miejskich, których rynsztokowe szumowiny ochrzciły szyderczo "pałacowymi" lub "gwardią imperatora". Noszący płaszcze i brosze będące jedynymi tak naprawdę wyróżnikami spośród motłochu, którego mieli dyscyplinować zwykle w całym swoim życiu nie widzieli ani pałacu elektora, ani tym bardziej imperatora, co tym bardziej sprawiało satysfakcję nazywającym ich tak mętom wszelkiej maści. Cóż - za Strażą nikt nie przepadał.

Tutaj jednak działo się coś dziwnego.Tłum zaczął krzyczeć, falować, ścisk, co wydawało się niemal niemożliwe, wzmógł się jeszcze bardziej - gapie stojący z tyłu, napierali by dojrzeć więcej, lub w ogóle cokolwiek, ci z przodu z jakiegoś powodu cofali się, jakby chcieli znaleźć się dalej od czarownicy. Nawet mimo gabarytów Siggi miał trudności, by nie dać ponieść się tłumowi.
Podniósł wzrok i nagle zrobiło się cicho, a właściwie zamieszanie trwało dalej, tylko świat zwolnił, kolory zszarzały, przesuwające się wokół Siggiego sylwetki były nieostre, jakby nierealne, ich ruchy powolne, twarze wykrzywione w groteskowe grymasy, a krzyki dochodziły jakby zza ściany.

Niespodziewanie tylko jedna postać była wciąż wyraźna - wiedźma, bezwładnie zwisająca na krępujących ją przy palu więzach. Nawet słup, sznury i szalejące płomienie zdawały się nierzeczywiste, jakby były cieniami prawdziwych żywiołów i przedmiotów. Wtem wiedźma jakimś cudem znalazła się tuż przed Nulneńczykiem. Zmarszczył czoło mrużąc oczy, jednak zwida nie zniknęła. Patrzyła na niego dziwnym wzrokiem. Oczy...

Odwrócił spojrzenie, a świat znowu nabrał pędu, barw i dźwięków - ludzie dalej przepychali się i tratowali nawzajem, a czarownica była tam, gdzie być powinna - przywiązana solidnie do pala, miała za to dodatkową ozdobę sprezentowaną przez łowcę - bełt w gardle.
- Znać czary jakoweś... tfu! - splunął na ziemię zwyczajem prostego ludu Imperium i roztarł plwocinę podeszwą ciężkiego buciora.
Czuł jakiś dziwny niesmak, a nawet niepokój związany z wydarzeniami na rynku Ohlsdorfu. Nie był bardzo zabobonny, ale też nie był głupcem - skoro to była wiedźma, a sam widział, że tak było w istocie, to mogła jakoweś przekleństwo na niewinnego człowieka rzucić ku jego zgubie. I jakkolwiek określenie "niewinny człowiek" nie przystawało zarówno do postaci, jak i przeszłości Sigismunda, to zrozumiała niechęć do wszelkich czarowników, wiedźm i tym podobnych bluźnierców była mu rzeczą zwykłą. Nie stworzono człowieka, by parał się sprawami bogów, demonów i innych istot spoza tego świata. Co innego dać komuś w mordę, gdy się prosi, a co innego zemrzeć na jakoweś choróbsko przekleństwem wywołane.

- Partacz. - Stwierdził jeszcze, mając na myśli łowcę. Faktycznie - zwykle znający się na swym fachu łowcy wszelakiego plugastwa wpierw poddawali wiedźmę torturom, wyrywając uprzednio język, by nikogo zakląć nie zdołała, a ten - szkoda gadać...

"Mus się napić" - pomyślał i skierował się w stronę, gdzie widział uprzednio szynk. Znał dobrze ludową prawdę, że mocny alkohol tak dobrze, jak rozwiązywał języki, tak dobrze pozwalał zapominać i uspokajał skołatane nerwy. Miał co prawda zatrzymać się tutaj tylko na dzień, czy dwa i ruszyć dalej z którąś z karawan, ale równie dobrze może spędzić ten czas na wzmacnianiu swojego ducha. Z kolei był na tyle daleko od stolicy Middenlandu, by nie martwić się o tropiących go przedstawicieli prawa. A może nawet nigdy go nie szukali, tylko odnotowali, że zginął w zamieszkach? Sigmar jeden wie...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline