Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2012, 17:05   #7
Paradoks
 
Reputacja: 1 Paradoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodze
Jeżeli dobra lub zła wola zmienia świat, to tylko jego granice, nie fakty: nie to, co da się wyrazić w języku.

Santorski, wtulony w mrok korytarza, zatrzymał dłoń drzwiami. Ciszę przerywał głos dochodzący zza drzwi. Santorski nie chciał podsłuchiwać, ale był już się zawahał – myśl stała się czynem – i wycofanie się, zapukanie jak gdyby nigdy nic wydało mu się jakieś sztuczne, niehonorowe (tak to sobie tłumaczył: podsłuchiwanie i niepodsłuchiwanie ugruntowane są w równie niedorzecznych aksjologiach). Słuchał więc, zaklinowany w niedozapukaniu, skryty w mroku, zawstydzony swą niekonsekwencją, niezdolny do wyartykułowania polecenia dla ciała.

Proszę nic nie mówić o swoim ojcu – poznał głos Hodolewskiego, tę żołnierską emfazę, którą znaczył słowa-klucze. – Nic pani nie wie o jego pracy, o jego wyprawie, o jego poglądach. I nic o telegrafie. To bardzo ważne, rozumie pani?

Myśl stała się czynem, czyn pociągnął strumień myśli, które kiedy indziej nie zostałyby pomyślane. Tajemnica, co, kto, dlaczego. Teraz nie mógł już się zapukać po prostu. Zza drzwi dobiegł głos kobiety, cichszy, ale niepozbawiony pewnej niezwykłej butności. Wytężył słuch.

Jaki ma więc przedstawić cel swojej wizyty, a szczególnie co mam podać za powód wyjazdy z pana ekspedycją? Poza wszystkim– dużo ludzi wie, że spędzałam czas na wykopaliskach ojca. Dziwie się taż, że nie miałam przyjemności poznania pana wcześniej... mam wrażenie, że ojciec znajdował upodobanie w chwaleniu się moja osobą przed swoimi kolegami.

Liczę na pani pomysłowość – znów Hodolewski. – Wpiszę panią do grupy zabezpieczającej znaleziska; wiem, że ma pani doświadczenie w tej dziedzinie.

Kroki. Santorski napina mięśnie. Nie, nie podchodzą do drzwi. Słucha dalej.

Pani mi nie ufa. A mimo to przyjechała pani aż tutaj. Odwaga i lojalność to szlachetne cechy charakteru. Moi bracia byli podobni do pani. Potem przyszli bolszewicy i odebrali im życie.

Grzmot, Santorski się wzdryga. Burza, no tak. Ale czy nie powinien już zapukać? W każdej chwili ktoś może wyjść, przejść, zajść, dojść.

Moi bracia nieźle na tym wyszli. Odebrano im tylko życie, ale jako męczenników za sprawę każdy ich szanuje. Mnie bolszewicy odebrali dobre imię. Pani ojciec to uznany badacz i wspaniały człowiek, ale nawet od niego nie mogę wymagać, aby pokazywał się publicznie z posądzonym o szpiegostwo na rzecz Sowietów i agitację komunistyczną. Cóż z tego, że oskarżenie zakończyło się oczyszczeniem z zarzutów? Polacy swoje wiedzą

Zapukać? Nie zapukać? Jeszcze chwila, może dowie się czegoś jeszcze. Znów ona:

Wiem tylko, że zagadnienie polityczne nie interesowały mojego ojca. Jestem w tej materii bardzo podobna do niego... Interesowali go Przedwieczni i finansowanie jego wypraw. Ale może mieć pan rację... Ojciec jest przewidujący. Rozumiał, że osoby finansujące wyprawę mogą wycofać się, jeśli dojdą do nich jakieś pogłoski o przyjaźni z Sowietami. To jednak nie tłumaczy, dlaczego mi nigdy o panu nie wspomniał…

Teraz. Puka, dwa razy, stanowczo.
Wejść – dobiega zza drzwi. Santorski poprawia krawat wystudiowanym gestem, jest już sobą.

Skrzypnięcie drzwi, uderzenie jasności, i oto, gdy tylko źrenice przywykną: dwie postaci wtłoczone w ciasne wnętrze kwatery podobnej do jego lokum. Hodolewski i ona. Była młoda, z filuternymi warkoczami plączącymi się przy karku wręcz dziewczęca, co karykaturalnie dysonowało z wysokim konnym obuwiem i globtroterskimi spodniami. Spod kapeluszowego cienia spoglądały nań bystre i zdecydowane oczy, jak gdyby niedopasowane do ciała, które do tej zaciętości spojrzenia jeszcze nie dojrzało, które obiecaną uwodzicielskość miało dopiero w potencji (i w tymże niedopasowaniu właśnie, w nim było coś diabolicznego). Ta chłopięcość, czy właściwie protopłciowość, wydała się Santorskiemu intrygująca i podniecająca zarazem. La fillette fatale, tak nazwał ją w myślach; zdrobnienia nasuwały się same.

Proszę, proszę do środka – mówił Hodolewski. – Przedstawiam pani doktora Gustawa Santorskiego, językoznawcę z Uniwersytetu, członka naszej ekspedycji. Panie Santorski, oto panna Jadwiga Michalczewska przybyła z Paryża, zasili grupę zabezpieczającą znalezione przez nas artefakty.

Santorski, zamknąwszy za sobą drzwi, zatrzymał się o krok przez Michalczewską i z arystokratyczną gracją ujął jej dorosłą-niedorosłą dłoń.
Mademoiselle – nachylił się nisko i, patrząc na nią marmurowym, nieprzeniknionym wzrokiem, złożył bezgłośny pocałunek kilka centrymetrów nad wierzchem dłoni. – Je suis enchanté.

Nie wątpię – mruknęła, z niejakim z trudem maskując niezadowolenie. Przejechała spojrzeniem po dość przystojnej, jednak nudnej w swoim wymuskaniu twarzy Gustawa. – Mnie też miło pana poznać, dokotrze - powiedziała zabierając dłoń, nieco zbyt gwałtownie, na co Santorski pozwolił nieznacznie się uśmiechając.

Odwróciła się na powrót do Hodolewskiego, tracąc zainteresowanie Santorskim.
To kiedy wyruszamy?

Krótko mówiąc: świat musi się wtedy stać w ogóle inny. Musi niejako skurczyć się albo rozszerzyć jako całość.
 
Paradoks jest offline