Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2012, 03:40   #1
Mizuki
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Piraci z "Ponurej Klary" (18+)

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NCBXtUNyXPI&feature=youtu.be[/MEDIA]

Klara cięła fale kierując się na południowy zachód. Wyjście z zatoki było w zasięgu ręki, nie można było jednak mieć pewności czy los pozwoli uniknąć potyczki z dwoma okrętami pod banderą Amn. Już nie same maszty, a całe sylwetki potężnych galeonów wyłoniły się zza skalnego cypla umiejscowionego na północnym zachodzie.
Zaniepokojony kapitan przyglądał się wszystkiemu zaciskając dłonie na rękojeści swojego rapiera. Co ciskał przekleństwem udzielając "rad" ogrzemu sternikowi.
- Szybko, szybko! Jakbyśta kurwę gunili!- wrzeszczał bosman krzątając się wśród uwijających się na pokładzie marynarzy. - Nie pierdolić mi się w trzech z ta lina! Bo pałą popieści Taku! Szykować się do mordobicia!- półork wypowiadając te słowa odwrócił się w stronę kapitana. Chyba tak jak on rozumiał bowiem, że szanse na wyjście z całego tego gówna bez walki są nikłe.
- Przejście! Zróbcie mi miejsce szmaciarze! Pierunie... Co za hołota. Jeśli potłukę przez was którąś fiolkę zapłacicie podwójnie!- po pokładzie rozszedł się wyjątkowo ochrypły i pretensjonalny głos. Nim jeszcze Taku nawet spojrzał w kierunku jadaczki, z której się wydobywał, jego twarz przeszył dziwaczny grymas przynoszący na myśl zaparcie.
Głos należał bowiem do Ungaar'a, który mistrzem kościanej wieży kazał się tytułować. Taku nie należał do inteligentnych, na magi również znał się tyle co na tańcu jednak nawet dla niego jasnym było, że kuglarz ten żadnym mistrzem nie jest... A kościana wieża istnieje chyba jedynie gdzieś pod jego czaszką. Zresztą nie bosman nie raz nalegał, by kapitan zezwolił mu to własnoręcznie sprawdzić... Najbardziej przykry dla półorka był chyba fakt, że pyszałek, którego jedynie dzieciaki z rynsztoku magiem by nazwały, tak samo jak on posiada domieszkę krwi orków. Nietypowe jak na maga, jednak Ungaar z pewnością do "typowych" postaci na okręcie nie należał.
- Przed chwilą przyszedł do mnie wasz majtek... Następnym razem może źle skończyć wchodząc do mnie tak bez pukania! Na Mystrę, ja tam pracuje!- pouczył bosmana wygrażając się palcem.
- Ungaar zabrać mi to sprzed pyska, bo Taku zaraz podłubać tym w jego własnej dupie...
- Dla Ciebie Mistrz Kościanej Wieży!
- Taaaaak... Mistrz Kościanej Wieży z palcem w dupie.
- warknął ork, układając łapsko na toporku. Na gest ten otaczający ich marynarze dali krok w tył.
- Czy was pojebało!?- wrzasnął kapitan uderzając w drewnianą poręcz. - Taku, wracaj do roboty. A Ty zasrańcu do nogi! Zanim załadujemy tobą armatę!
Kuglarz parsknął coś pod nosem, mijając swojego pobratymca. Kilka chwil później stał już obok kapitana, który co chwila nerwowo chwytał za swe "szklane oko".
- Czy moje talenty są Ci potrzebne kapitanie?
- Talenty? Nie, ale chciałbym żebyś poczarował.
- uśmiechnął się wrednie brodacz, wskazując podbródkiem okręty przed nimi, a następnie dwa statki Tehyrskie ich ścigające. - Zaraz zrobi się tutaj burdel godny Suczej Królowej!
- I co ja mogę na to poradzić?
- Nie igraj ze mną pięknisiu, nie jestem kurwa bosmanem...
- Ramedan wysunął częściowo rapier.- Pójdziesz no rybia mordo do ładowni i zrobisz coś z ładunkiem. Jest za ciężki.
- Ha! O Mystro...
- tupnął ork.- Jak nisko cenisz moje zdolności?! Mistrz Kościanej Wieży do ładowni? Ustawiać ci skrzyneczki, kapitanie? Chyba żar...
- Albo mnie posłuchasz, albo za chwilę sprawie, że Klara będzie lżejsza o Twoje cielsko...
- Zaraz wszystkim się zajmę!
- uśmiechnął się sztucznie ork, wygładzając poplamiony kubrak kapitana.- Tak, tak! Mam coś na to! Skryje co cięższego w magicznej przestrzeni... Lata temu mistrz mój nauczył mnie tej sztuczki. Bardzo zabawna to historia bowiem...
- Sram na Twojego mistrza, na jego matkę i ojca, sram na tą opowieść i na Kościaną Wieżę dwa, jeśli tak się zwała nora twego mistrza. Do roboty!
- chwycił magika za "szmaty" zbliżając jego twarz do swojej.- Jest jednak jedna rzecz...
- Taaaak?
- Skrzynia. Nie da się jej pomylić z inną. Opięta jest srebrnymi pasami, pokrytymi napisami...
- Jakimi napisami?
- I tak byś ich kurwa nie zrozumiał, psia pało! Słuchaj że... Nie wolno Ci tknąć tej skrzyni. Ba! Spójrz w jej kierunku a wydłubie Ci ślepia!
- Ciężko będzie na nią nie...
- Dobrze wiesz o co mi chodzi. A teraz spierdalaj w podskokach! Mam tutaj dosyć roboty.



Kolejne minuty zdawały się trwać wieczność. Wlekły się niczym jednonogi żebrak pod górkę... W czasie tym Tehyrskie karawele niebezpiecznie zbliżyły się do "Ponurej Klary". Kapitan nie był tym jednak wielce zmartwiony... Karawele nie tworzył tak dużego zagrożenia jak okręty z Amn. Pojedyncze maszty, lekkie działa i kilka balist - to sprawiało, że statki z Tehyru były łatwymi celami dla ich potężnego galeonu.
- Kapitan...- odezwał się cicho sternik, wyrywając kapitana z zadumy.- To być przypadek? Galony z Amn w Tehyrska zatoooka?
- Nie, Ringhaat. To nie może być przypadek... To ustawione.
- odpowiedział równie cicho.- Zapewne chcą odzyskać to co skradliśmy im wtedy w Athkatli.- obejrzał się nerwowo.- Stawiam sto sztuk złota i wszystkie swoje niechciane berbecie, że będą ze sobą współpracować!
- A Calimshaaaan?
- Nie wiem, dobra? Umiem odczytać z gwiazd nasze położenie, ale jeszcze kurwa nigdy nie wywróżyłem z nich przyszłości! Też się mogą pojawić... Powinno im na tym zależeć bardziej niż Tehyrczykom.

Kapitan uśmiechnął się nagle, jakby z zadowoleniem zerkając za siebie. Tym razem było w tym geście mniej niepokoju.
- No, chyba się tym razem się skurwiel spisał na medal! Płyniemy chyba nieco szybciej, a?
- Trudno oc...
- Dalej! Dalej psubraty! Zrzedną im mordy!


Chwilę później odezwały się pierwsze działa. Niestety te umieszczone na pokładzie okrętów z Amn. Żelazne kule poszybował tuż nad pokładem pirackiego statku miażdżąc nogi czy ręce niektórych matrosów. Posiadającym mniej szczęścia odebrały one życie.
Nie dało się jednak tego uniknąć. "Ponura Klara" właśnie przeciskała się pomiędzy skalistym cyplem a okrętami wroga ku otwartemu oceanowi.
[i]- Udało się...[i]- odetchnął kapitan. Słowa jego nie okazały się jednak do końca prawdziwe...


Sześć dni później. Późne popołudnie.

- Psia jego mać...- warknął kapitan, uderzając o blat stołu pustą już butelczyną rumu. Płomieniem świecy targał wiatr, dostający się do wnętrza kapitańskiej kajuty przez sporą szparę spod drzwi. Sam Ramedan zaś przyglądał się poplamionej i pożółkłej już mapie. Gdzieś w cieniu, nieopodal drzwi stał pochmurny bosman wraz z dwójką starszych marynarzy - Neguela i Imatana. Marynarze - jeden półork i jaszczurzec - od lat pływali pod kapitanem, dlatego nie trudno było im poznać po samym jego zachowaniu jak bardzo mizernie prezentuje się ich sytuacja.
- O kant dupy rozbić...- rzekł smutno Negual, miętosząc w łapskach swój cuchnący kapelusz.
- Zwiędłym chuuujem trzassssnąć...- zawtórował mu jaszczurzec.
- Gdyby chociaż coś zmusiło okręty z Amn do zmiany kursu na północy. Płyną tak za nami szósty dzień. Cały czas równo! Od północy...
- Odcinać nam cały czas droga do Nelanther
- warknął wściekle bosman.
Statki z Athkatli nie były ich jedynym problemem. Te cały czas pozostawały w pewnej odległości - wieczne widoczne na horyzoncie znad prawej burty. Za plecami mieli zaś Tehyrskie karawele, do których dołączył jeden potężny liniowiec z Calimshanu. Zaklęcie Ungaara dalej pozwalało Ponurej Klarze pozostać niedoścignionej... Jednak ich wrogowie liczyli chyba, że kapitanowi w końcu puszczą nerwy i skieruje swój statek na północ. Tam czyhała na nich walka. I pewna porażka, jeśli do okrętów Amn dołączyły by wkrótce pozostałe trzy.
- Kapitanie... Tego nu... Ja może i nie powinien tak gadać, ale oni pewno no za tą skrzynie nas.- Ramedan oderwał spojrzenie od mapy, piorunując nim właśnie jąkającego się Neguala. - I tego... Jeśli my ją może hyc za burte.. To nas przest...
W dłoni kapitana w jednej chwili pojawił się sztylet, w następnej ciął już powietrze. Ostatecznie wbił się w gardziel półorka sprawiając, że ten osunął się powoli po ścianie bryzgając naokoło swoją krwią. Pozostała dwójka - bosman i jaszczurzec, nawet nie drgnęli. Pożegnaniem dla Neguala okazać się miało krótkie, obojętne spojrzenie.
- Nie po to kurwa tyle ryzykowaliśmy, żeby teraz to oddać... Już prawie znalazłem kupca! Kupimy za to całą flotę. Zatrzęsiemy wyspami Nelanther! Będziemy królami! Wodzami! A na pewno - największymi jebakami...- uśmiechnął się szeroko ujmując w dłoń potężne ramie bosmana.- Choćby przyszło mi zapłacić za skrzynie życiem... mych ludzi. Jest to cena, jaką musimy ponieść. Do ostatniej kropli krwi panowie!
- Jutro o śśświciee dotrzemy do Lantan, kapitanie.
- zauważył Imatan.- Wątpię by ichhhh okręty potraktooowały obojętnieee naszą obecnośśśść.
- Kapitanie! Kapitanie!

Usłyszeli wołanie zza drzwi, a następnie kilka śmiałych uderzeń.
- Szczur, kurwa! Rozmawiamy, czego chcesz chujku?!
- Burza! Burza na południu.

Zielonoskórzy marynarze popatrzyli po sobie, wlepiając następnie ślepia w uśmiechniętego szatańsko kapitana.
- Kapitan...
- To idealna okazja! Taku, daj znać przy sterze: kurs na południe. Prosto do pieprzącej się Suczej Królowej i Niszczyciela! Bo cóż to jest jeśli nie dar od nich... Tam ich zgubimy!
- podszedł do właśnie dogorywającego półorka i kopnął go w żebra.- Imatan, pozbądź się tego szczura. Już cuchnie, strach pomyśleć jaki pocieszny fetorek będzie od niego bił kiedy w końcu raczy zdechnąć.

A gdy słońce zatonęło w oceanie...
Potężne fale rzucały "Ponurą Klarą" to raz w górę, to raz w dół. Białe pióropusze słonej wody co chwila tryskały w powietrze, zalewając niemal po kolana dziób okrętu. Na pewno w tej chwili nie było to bezpieczne miejsce. Prócz zalewającej pokład wody, piratom przez cały czas towarzyszył też "stary" problem... A mianowicie dwie karawele z Tehyru i Calimshański okręt liniowy. Jego burty ozdabiały cztery rzędy wymalowanych czerwienią luków działowych. Marynarze żartowali między sobą, iż przypominają im one piegi na twarzy "Krótkonogiej Elizy" - cycatej córki oberżysty w ich macierzystym porcie. Swoją ksywkę zawdzięczała krótszej, pokrytej bliznami nodze, która nie odstręczała marynarzy (często już po kilku głębszych) przed poklepywaniem jej nieco obwisłego, grubego tyłka.
Do śmiechu przestało im być, kiedy błyskawicą Talosa zawtórowały wściekłe huki armat linowca. Niczym dźwięk Trąby Ostateczności. I niestety trzeba było również przyznać, że kanonierzy z Calimshanu dużo lepiej znali się na swojej pracy niż Tehyrczycy czy pozostawieni gdzieś w tyle marynarze z Amn. Niezliczona ilość pocisków w jednej chwili uderzyła w pokład, a wraz z nimi w powietrze wystrzeliły całe kaskady ostrych jak rekinie zębiska drzazgi. Do krzyków, przekleństw i stale wydawanych komend dołączyły wtedy żałosne jęki rannych.
- Kapłani! Potrzebujemy kapłanów!- wrzasnął któryś z marynarzy.
- Nie ma czasu na pierdolenie! Kto źle wygląda, za burtę! Ci, którzy są w stanie na nogi i do roboty! Szczur!- kapitan rozejrzał się po pokładzie za majtkiem.- Zasuwaj pod pokład! Niech ładują działa i pokażą tym wypielęgnowanym Caliszyckim panienkom jak kurwa jego mać wygląda salwa! No już!

Chłopak ruszył gnany sztormowym wichrem, wpadając niemal do otworu prowadzącego pod pokład. Zderzył się przy tym z właśnie nawoływanym kapłanem nazwiskiem O'sleaw przez co razem, stopień po stopniu sturlali się na sam dół.
- Co to psia jucha ma być O'sleaw?! Tak ci tęskno do kurew w porcie?!- zaśmiał się jeden z kanonierów.
Majtek nie zważając na komentarze pozostałych marynarzy i przekleństwa kapłana powtórzył rozkazy Ramedana.
- Salwa, ta? Z lewej burty... No, robi się psia mać gorąco jak między kurwimi udami!- zaśmiał się ponownie z własnego żartu.- Jasper, Willow i Ty zielony gnoju! Ventrix! Na dół i przynieść prochu. Ale mi go tylko kurwa zamoczcie, a tak was kopnę w dupę, że własne gówno wam zęby powybija!A reszta szykować się do pierwszej salwy!
Wymieniona trójka ruszyła pędem w kierunku kolejnych schodów prowadzących na dno okrętu. Na żadnym ze znanych Fearunowi okrętów nie było to miejsce określane jako miłe czy przytulne... Na pirackiej łajbie w większości języków kończył się zasób odpowiedniego słownictwa by wyrazić niepowtarzalny klimat tego miejsca. Każdy pamiętał historie, kiedy znajdowano tutaj ponoć dawno zaginionych kamratów ... Ot tak, ze sztyletem w plecach czy też bez jednego albo obu ślepi. Nic więc dziwnego, że miast kręcić się pomiędzy skrzyniami, beczkami, worami poszli prosto do "składziku". Niemal o zawał musiały ich przyprawić ciche szepty, które szybko przerodził się w krzyki, gdzieś w mroku po ich prawej stronie...
- To nie tak miało być... Jak go ukatrupię. Miała być tutaj! Agrr, urwę jego łeb i nasram w czaszkę!
Następnie ujrzeli światło pochodni, a po odczekaniu jeszcze kilku sekund oblicze tak dobrze im znane. Nawigator Khulm - jednooki półork najwidoczniej czegoś szukał...
Zastygł w bezruchu, dostrzegając trójkę piratów przed nim. Rozejrzał się szybko dookoła, a następnie chwycił za niewielką beczułkę ustawioną gdzieś przy jego nodze.
- O nie, nie, nie... Nie dam się! Khulm Zielone Ślepie nie będzie karmą dla ryb! Nie oddam wam się... Może i się wydało! Ale nigdy mnie nie schwytacie!
Zamachnął się potężnie ciskając niepozorną beczułką o ziemię. Uśmiechnął się gorzko zerkając jeszcze na swych (zapewne?) dawnych kamratów, zbliżając płomień pochodni ku podłodze. Ci szybko zrozumieli cóż właśnie się dzieje. Sytuacja wyglądała w ich oczach na co najmniej absurdalną, jednak kto by w tej chwili chciał negocjować z wariatem? Rzucili się ku schodom, byle wyżej - byle dalej.
- Piraci umierają z hukiem, psia jucha...
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline