Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2012, 05:11   #2
Charm
 
Charm's Avatar
 
Reputacja: 1 Charm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputacjęCharm ma wspaniałą reputację
Przyszedł więc ten dzień. Dzień, w którym miał otrzymać nagrodę za zdane testy. Wyjazd na obóz. Terlnis nie kwapił się do tego, by cały tydzień spędzić w towarzystwie osób, które widzi na codzień w szkole. Nijak nie będzie to wymarzony odpoczynek w samotności, która była najlepszą ze znajomych nastolatka. No cóż. Przynajmniej odpocznie i przeżyje coś nowego. Od czego chce odpocząć tak bardzo, że ryzykuje kilka kolejnych dni z ludźmi, za którymi nie przepada? Od nudy. Od codzienności. No i od rodzinki. I oni od niego pewnie też.
Na miejscu ponoć ma znajdować się jezioro, jakiś las, wszędzie cisza, spokój... Może być przyjemnie. Zawsze to jakieś nowe miejsce, przygoda. Odskocznia od tej cholernej codzienności, która zaczęła go przytłaczać już dawno temu. Niejednokrotnie pragnął uciec, wybyć z domu, ot tak, bez słowa, albo nie wrócić ze szkoły. Pójść, gdzie nogi poniosą, przeżyć coś... Żyć w podróży, poznawać nowe miejsca. Jednak bał się, że sobie nie poradzi. Nigdy nie zdobył się na to, by urzeczywistnić swe szalone, chwilowe plany. Teraz, jeśli spojrzeć pod odpowiednim kątem, właśnie to robił.

Zabrał ze sobą cały gruby zeszyt, który wyjął, razem z ołówkiem, z torby zaraz po zajęciu miejsca w autobusie. Drugie, co zrobił, to zdjęcie z głębokim odechem kurtki, która w tak upalne dni powinna leżeć na samym dnie jego szafy. Ale może się przyda, przynajmniej wieczorami. Położył ją na plecaku pod nogami, które podciągnął pod siebie i oparł o siedzenie tak, że mógł spokojnie położyć arkusz na udach przed sobą. Trzecią rzeczą było odgarnięcie grzywki z oczu, co było już raczej mimowolnym odruchem Terlisa nabytym przez te kilka długich lat, niż świadomą czynnością. Siedział w takiej pozycji, gotowy do rozpoczęcia pierwszego swego rysunku w tej podróży, zanim jeszcze pojazd ruszył w drogę. Codzienny rytuał, który powtarzał rano w drodze do szkoły. Miał kawałek drogi, więc dojeżdżał. Podczas jazdy czasami trzęsło, co utrudniało mu pracę, lecz dawał radę. Był cierpliwy.
Teraz podróż miała być nieco dłuższa, niż codziennie. Siedział sam, przynajmniej dopóki nie zobaczył, że miejsce obok zajął Sam Limbert, nieco otyły gość, który w torbie miał zapewne więcej jedzenia, niż rzeczy na zmianę. Terlnisowi nie przeszkadzała jego obecność, choć wolałby siedzieć sam. Ale cóż, czterdzieści osób musiało się gdzieś zmieścić.
Sam był jedną z osób, które miały swój styl i nie udawały kogoś, kim nie są. Jak ta panienka, Alice, czy ten cały jej chłopak, Caligen. Wielka piękna i jej osiłek, których zsumowana mądrość mogłaby grubaskowi podskoczyć.
Cztery godziny podróży minęły na krótkich wymianach kilku słów, których znaczną większość wypowiedział sąsiad; na ciszy, kiedy tamten słuchał swego rapu, a Ter obserwował okolicę bądź kontynuował tworzenie pierwszego obrazu do swej ambitniejszej pracy, mającej zilustrować kilka ważnych etapów tej przygody; na słuchaniu podekscytowanych głosów obozowiczów, którym tematy nie kończyły się, dopóki nie zaczęli zasypiać; no i na nudzie. Jak to w trasie bywa, bezczynność była wszechobecna i nawet pasja w końcu zawodzi. Autobus, a właściwie jego połowa, pożerana przez jakiegoś wielkiego gada, typu ziejącego ogniem smoka, świecił wszelkimi odcieniami czerni i szarości na papierze. Był gotowy. Niemal żywy.
W samą porę, bo właśnie autobus zwolnił nieco tempo. Czyżby to już? Są na miejscu? Niemożliwe. Byli na środku autostrady. Coś się wydarzyło. Wypadek, jakaś ciężarówka i osobowe. Zderzyły się chyba. Mnóstwo rannych, sporo śmiertelnie. Krzyki, piski, nie tylko na zewnątrz, bo i w środku. Niektóre dziewczyny widocznie miały zamiar udowodnić, że "płeć słaba", to dobre określenie. Ter, ignorując słowa ich nauczyciela wf-u, spojrzał na zakrwawioną ofiarę za oknem, nad którą klęczała zapłakana kobieta. To było dziecko. Niewątpliwie martwe. Koszmarny widok, jednak nie mógł oderwać oczu. Czuł, że ten obraz nigdy nie zniknie z jego pamięci...
Minęli wszystko i ruszyli dalej. Jak gdyby nigdy nic. Żadnej pomocy, żadnego ratunku. Jednak co mogli zrobić oni, uczniowie jakiejś tam szkoły średniej i kilku belferów? Może to i lepiej, że się nie zatrzymali.

Na miejscu było całkiem przyjemnie. Las był, jezioro było, obóz stał, jak mówiono. Zostali zaprowadzeni do świetlicy, gdzie Terlnis dowiedział się o swym miejscu do spania. Dowiedział się też, że mogło wcale nie być tak przyjemnie, jak myślał. Zakaz opuszczania obozu, zakaz kąpieli, przymus posłuszeństwa i pracy... Co to za odpoczynek? No to się ładnie wpakował. Jego pierwszą myślą było przejście się po lesie właśnie, albo w pobliżu jeziora. Jednak wolał się nie wychylać już pierwszego dnia. Zaklął cicho i postanowił sobie odpuścić. Na razie.
Poszedł do pokoju, rozpakował się, potem poszwędał nieco po obozie, pomagając to tu, to tam. Tak dzień zleciał. Zapadł zmrok, pozostało tylko wziąć prysznic i ułożyć się w łóżku. Bynajmniej, nie spać. Tworzyć nowy rys. Rys martwego dziecka i jego matki w płomieniach i krwawych szczątkach...
Aż nie zmoży sen.
 
Charm jest offline