Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2012, 12:05   #4
Wenglu
 
Wenglu's Avatar
 
Reputacja: 1 Wenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodzeWenglu jest na bardzo dobrej drodze
W końcu naszedł ten dzień. Dla większości były to chwile długo wyczekiwane, jeśli nie dla trzydziestu dziewięciu uczniów siedzących teraz w autobusie. Pomimo ogólnie panującej wesołości Robertowi nie udzielał się przyjemny nastrój. Był strasznie niewyspany. Przez całą noc jakiś przeklęty owad latał nad łóżkiem chłopaka, co nie dawało mu spać. Pan Carlson z obojętną miną, powolnie wsiadł do samochodu. Jak zwykle, przyszedł wcześniej. Wolał przybyć przed wyznaczonym czasem i nieco poczekać, niż się spóźnić. Zajął pierwsze napotkane puste miejsce. Usiadł na siedzeniu przy oknie a swój plecak położył na fotelu obok, przykrywając go zdjętą kurtką. Ciężko byłoby paradować w niej przy takiej pogodzie. Gitarę trzymał pomiędzy nogami. Miejsce nie było najprzyjemniejsze, lecz chłopak już nie raz znajdował się w mniej wygodnych pozycjach. Nieco irytujący był delikatny zapaszek wymiocin wydobywający się z obicia foteli, lecz po kilku chwilach zmysł powonienia Roberta przyzwyczaił się do niego i woń przestała mu przeszkadzać. Ledwo kilka minut później pojazd pełen był uczniów. Panował gwar. Robert nie tolerował hałasu i tłoku, ale w tej nietypowej sytuacji nie miał wyjścia i musiał to przetrzymać. W końcu zaczęło brakować miejsc. Chłopak wiedział, że prędzej czy później zostanie zmuszony do ustąpienia komuś miejsca. Wziął plecak, zajmujący siedzenie obok i ułożył go sobie na kolanach. Nie minęły dwie minuty, a ktoś był zmuszony zająć miejsce obok Roberta. Pech chciał, że była to Rebeca Peterson. Wkurwiała go ona bardziej niż wiele innych osób będących w tym autobusie. W sumie, to chyba wszyscy go wkurwiali.
- Wypierdalaj - syknął przez zęby, witając dziewczynę zimnym spojrzeniem. Niestety słowo to wypowiedział na tyle cicho, że dziewczyna musiałaby posiadać nadludzki słuch by to usłyszeć. Niemal od razu zaczął tego żałować, ale szybko pocieszył się wnioskiem, że wdawanie się z Rebecą w konwersację nie poprawiłoby sytuacji. Cóż, zawsze mogło być gorzej... No może nie mogło, ale sytuacji nie dało się już poprawić. Autobus ruszył. Teraz Robert skazany był na kilka godzin w towarzystwie znienawidzonej kujonki. Przytulił się do swojego plecaka, oparł na nim głowę i nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w obrazy migające za szybą. Wkrótce zasnął.

Drzemka była przyjemna. Poprawiła samopoczucie, zmęczonego wysłuchiwaniem nocnego koncertu, Roberta. Nie śnił o niczym. On nigdy nie miał snów. Albo przynajmniej ich nie pamiętał. Pobudka nie była już tak miła. Chłopaka zbudził wzmożony gwar i piski pojedynczych dziewczyn. Coś się działo. Tylko co? Jednym, gwałtownym ruchem wyprostował się i rozejrzał szybko po autobusie. Widział, że wiele osób gapi się na coś przez okna, poszedł więc ich śladem. Przykleił nos do szyby. Zmasakrowane auta, ciała rozrzucone na drodze, chaos. Tyle cierpienia i śmierci przez czyjąś nieuwagę. Ale Robert już dawno pogodził się ze śmiercią, zwykle nie robiła na nim wrażenia. Zwykle, gdyż widok kobiety z wnętrznościami rozrzuconymi w promieniu trzech metrów spowodował niemałe obrzydzenie, a może nawet i lekki przestrach, zapewne nie tylko u niego. Popatrzył zaledwie kilka sekund. Nie chciał obserwować śmierci, w przeciwieństwie do reszty pasażerów autobusu. Nie ciekawiło go jak ona wygląda. Interesowało go jedynie źródło nagłego poruszenia w samochodzie i na drodze. Kiedy już je poznał, wrócił do poprzedniej pozycji przytulając się do swojego, lekko obślinionego podczas ostatniej drzemki, plecaka. Pogrążył się w rozmyślaniach na temat śmierci raźno kroczącej przez świat. Nie chciał mieć z nią więcej styczności. Pomimo strasznego przeżycia, twarz Roberta pozostawała niezmieniona. Cały czas ta sama, obojętna mina. Tym razem sen nie przyszedł tak szybko. Widok zmasakrowanej kobiety od czasu do czasu migał chłopakowi przed oczami. Mimo wszystko jednak udało mu się odlecieć do krainy Morfeusza.

Tym razem nie spał tak miło i długo. Strasznie się wiercił. Jak zwykle, nie pamiętał co mu się śniło. Pobudka również nie była przyjemna. Podczas gwałtownego hamowania autobusu w obozie bezwładne ciało Roberta przesunęło się do przodu. Jego głowa ominęła krzywo stojącą gitarę i spotkała się z oparciem fotela. Bynajmniej, spotkanie to nie było przyjemne, ale chociaż szybko i efektywnie wybudziło chłopaka, który wyprostował się nie wiedząc co się stało. Dopiero gdy spostrzegł, że jego „kochana” towarzyszka podróży wysiada, zorientował się, że są już na miejscu. Kilkoma zręcznymi ruchami zarzucił na ramię plecak, a kurtkę na szyję. Gitarę wziął do rąk i ruszył za resztą wycieczkowiczów. Wyszli z autobusu. Pierwsze wrażenie nie było najgorsze. Cisza, świeże powietrze, dość ładnie wyglądające domki. Ogólnie miła okolica. Poszli do świetlicy. Robert opierał się o ścianę tuż przy drzwiach wejściowych, czekał na informację, w którym domku ma mieszkać. Było mu obojętne z kim będzie to robił, mogła być to nawet grupka wesołych zombie. Liczyło się tylko miejsce. Kiedy już uzyskał pożądane wiadomości czekało go niezbyt ciekawe przemówienie. Pan Carlson większość słów pana Richardsa miał w miejscu, gdzie plecy tracą swoją nazwę. Po zakończonej zbiórce udał się prosto do swojego tymczasowego miejsca zakwaterowania.

Odrzwia jednego z domów powoli się otwarły. Do środka wszedł ciemnowłosy chłopak z plecakiem i gitarą. Zamknął za sobą drzwi, szybko rozejrzał się po pomieszczeniu. Niedbale rzucił swój plecak i kurtkę na najbliższe łóżko. Delikatnie położył nań również gitarę. To byłoby na tyle, jeśli chodzi o rozpakowywanie się. Postał chwilkę w bezruchu, zastanawiał się co teraz czynić. Później chodził, zwiedzając dokładniej każdy zakamarek mieszkania. Średnio przypadło mu do gustu. Nie było źle, ale nie było w nim też nic nadzwyczajnego. Następnie wziął łyka z manierki przyczepionej do plecaka, przypiął ją z powrotem i wyszedł.

Popołudnie i wczesny wieczór minęły na włóczeniu się po obozie i unikaniu wszelkiej pracy. Mimo nudów, Robertowi nie chciało się robić czegokolwiek. No, może oprócz łażenia w te i z powrotem oraz przysiadania w różnych miejscach. Zdarzyło się również kilka szybkich wymian zdań na temat zawodu matek niektórych uczestników obozu albo bardzo kreatywnych dyskusji o narządach rozrodczych. W taki oto, mało konstruktywny, sposób minął Robertowi pierwszy dzień wypoczynku.

Gdy słońce poczęło znikać za horyzontem chłopak wrócił do swojego plecaka i gitary. Przysiadł na łóżku, wyjął instrument. Zaczął grać. Dźwięki były dość smętne. W sumie, to nie była to nawet żadna piosenka. Robert wymyślał to co grał na bieżąco i zwykle nie składało się to na jakąś współgrającą ze sobą całość. W końcu zaczęła zbliżać się pora ciszy nocnej. Gitarzysta zapakował swój instrument z powrotem do pokrowca, położył go pod łóżkiem. Wcisnął tam również plecak. Bez zbędnych rytuałów rzucił się na posłanie w ubraniu, ściągnął jedynie buty. Zasnął szybko. Liczył na to, że odeśpi poprzednią, koncertową, noc. W końcu nic nie może się równać z wypoczynkiem w łóżku. Spanie w dziwnej pozycji mając plecak zamiast poduszki nie dawało tyle przyjemności. Wreszcie. Upragniony, odżywczy sen...
 
Wenglu jest offline