Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2012, 17:22   #9
Cooperator
 
Cooperator's Avatar
 
Reputacja: 1 Cooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumnyCooperator ma z czego być dumny
Tomas Morgen

Krajowcy stali jak zahipnotyzowani. Wysmarowany miodem Murzyn pojękiwał, ale jakby trochę się rozluźnił. Nieruchomy wzrok wbił w lekarza, nie mrugał. Widocznie poruszanie gałką oczną zwiększało ból. Nastąpiła pełna napięcia cisza, przerywana jedynie chrapliwym oddechem krajowca. W końcu spod góry miodu zaczęły wyłaniać się poszczególne, wijące kształty. Z nietypową jak na muchy rytmiką, przypominającą węże hipnotyzowane przez fakirów zaczęły pełzać po twarzy czarnego, wyciągając nieforemne główki w kierunku okna. Ten przerażający, rytmiczny taniec nie przypominał niczego, co Morgen widział wcześniej, aczkolwiek chłodny, analityczny umysł od razu zakwalifikował to pod "nieznane zachowania nieodkrytych gatunków
afrykańskich".


Po chwili wypełzło wszystko, co mogło, a zupełne zignorowanie miodu jako pożywienia okazało się po prostu kolejnym objawem. Tylko jeden incydent zakłócił zupełnie błahą czynność usuwania larw - gdy jedną z larw za mocno chwycono szczypcami, pękła, a w tym czasie coś - bo na pewno nie larwa - wydało cichutki pisk, jakby bólu i gniewu. Gdy nieco zaskoczony lekarz spojrzał na krajowców, dostrzegł, że uciekli.


Mechanicznie: rzuty na zastosowanie metody: podstawowa kość: 3; kość profesji: 6; kość obłędu: 6. Rzut na Niepoczytalność: 1. Niepoczytalność nie zwiększa się.


Gustaw Santorski, Iga Michalczewska

-Już idziemy- mruknął Hodolewski. Jakby od niechcenia odwrócił zdjęcie kobiety.

Po chwili pokój stał opuszczony tak jak, zapewne, przez cały czas, odkąd niby to miał zająć go kierownik ekspedycji. W drodze na dół słychać było krzątanie się innych uczestników wyprawy; przez półotwarte drzwi przechodzący zauważyli, że doktoranci zasiadają do brydża czy pokera, z innego pokoju dobiegały przytłumione przekleństwa na jakość wody do mycia. Kiedy Michalczewska, Hodolewski i Santorski znaleźli się na parterze, usłyszeli mieszaninę rosyjskiego i angielskiego, którym porozumiewali się pracownicy Firmy. Coraz głośniejsze, postępujące po sobie łomoty oznaczały, że trwała walka z czasem, czy uda się zabezpieczyć wszystkie towary przed nadchodzącą burzą. Otwartymi drzwiami chwiały kolejne podmuchy.

Scena rozgrywająca się za drzwiami, na wewnętrznym dziedzińcu, godna jest dłuższego opisu. Na pierwszym planie trwała praca jak w ulu, kolejne beczki, skrzynie i pakunki znikały w przepastnych magazynach. Zbyt ciężkie rzeczy zabezpieczano pospiesznie brezentowymi płachtami, wiatr targał połami zakładanych przeciwdeszczowych płaszczy, a wraz z nim piasek, najgorszy wróg życia może z wyjątkiem człowieka, wdzierał się zupełnie wszędzie.

Tym bardziej zastanawiające było tło. Stanowili je krajowcy, po części Murzyni, po części arabsko-berberska mieszanka, stojący milczącym murem przy wejściu do pawilonu zajmowanego przez doktora Morgena i jego pacjentów. Jęki dochodzące ze środka dowodziły, że lekarz pracuje, ale jakaś niesamowita fascynacja, która malowała się na twarzach widzów sprawiała, że podświadomie szukało się drugiego dna.

Hodolewski z ponurym wyrazem twarzy przemówił do tłumu, wyrzucając z siebie słowa po francusku, po czym spróbował, choć z wyraźnym akcentem, arabskiego i jakiegoś narzecza. Tragarze unikali jego wzroku, widocznie zakłopotani, niczego jednak nie odpowiadali. Kierownik ekspedycji kilka razy wołał swojego boya, Alego, ale chłopaka nie było już w tłumie.

Wszyscy
-Herr Doktor, czy wszystko w porządku?- zawołał kierownik ekspedycji, wchodząc do pawilonu, gdzie leżał czarny pacjent.
 
Cooperator jest offline