Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2012, 18:35   #1
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
[autorski/fantasy] Nowy Świt

Vergilius stał na krawędzi wysokiej skarpy i przyglądał się roztaczającemu się przed nim krajobrazowi. Mimo iż wiele lat spędził na podróżowaniu w tych regionach Cesarstwa, to teraz nie rozpoznawał okolicy. Przed nim ścieliło się morze traw. Tam gdzie jeszcze kilka lat temu wznosiło się niewielkie, prowincjonalne miasteczko Narsia, teraz widział rozsypujące się kamienne ruiny. Świat, który znał przestał istnieć. Noc Ognia zmieniła oblicze ziemi, przeorała kontynent. Przeorała także życie wszystkich tych, którym dane było przeżyć. Vergilius mimowolnie spojrzał na rodowy sygnet, który miał na palcu. Jedyną rzecz jaka pozostała mu po rodzinie. Wszyscy zginęli w wielkim pożarze, jaki strawił całe Seriacum. Dziadkowie, rodzice, brat wraz z rodziną, żona i dwójka dzieci. Wielokrotnie już rozlewał nad nimi łzy i zanosił za nich modły do Trei, bogini umarłych. Wielokrotnie przeklinał też los jaki zgotował mu Morthes, Pan Świata i Kowal Ścieżek, za to, że akurat wtedy był poza domem. Jakże chciał wówczas umrzeć, dołączyć do bliskich w zaświatach, nie nosić tego brzemienia smutku na swoich barkach. Jednak nie umarł i przeżył Długą Zimę, jaka nastała na długie miesiące po Apokalipsie. Teraz, gdy było już pewne, że śniegi i mróz ustąpiły na dobre, znowu wyruszył w drogę, poszukując sensu życia w odmienionym świecie.

Daleko na horyzoncie dostrzegł wysokie, samotne wzgórze. Na jego szczycie znajdował się klasztor poświęcony Bremonowi, bogowi rzemiosł i medycyny. Teraz Vergilius z trudem dostrzegał zarysy budowli. Miał nadzieję, że tam ostało się coś, z tego co pamiętał. Bogata biblioteka słynęła na całą prowincję, a laboratoria i pracownie dostarczały magicznych i ziołowych wywarów, skutecznych na każdą dolegliwość. Nawet jeśli klasztor został zniszczony, to Vergilius liczył na to, że pośród gruzów znajdzie coś przydatnego. Poprawił plecak i zbiegł po zboczu, zagłębiając się w wysokie, szerokolistne trawy.

Niemal natychmiast poczuł, że nie jest sam. Dziwny, słodkawy zapach dochodził z kępy kolczastych zarośli, znajdującej się kilkanaście metrów przed nim. Wyciągnął krótki miecz i wolno, krok za krokiem skierował się w stronę krzaków. Już po chwili zauważył, że ktoś tam jest. Widział tylko barczyste plecy pochylającego się nad czymś człowieka. O ile to człowiek – pomyślał. Po zagładzie świat pełen był wynaturzeń i to coś mogło tylko na pierwszy rzut oka wyglądać jak istota ludzka. Mogło być mutantem obdarzonym potężnymi szczękami i pazurami, albo nieumarłym, których niezliczone rzesze, napędzane splugawioną mocą płynącą z Osnowy, błąkały się po pustkowiach. Z mieczem wzniesionym do ciosu zaszedł nieznajomego od tyłu, jednak w ostatnim momencie zdradził się. Nieopatrznie nastąpił na suchy patyk, który pękł z trzaskiem. Pochylający się natychmiast zerwał się na nogi i odskoczył. Vergilius widział strach w jego oczach. Strach był ludzkim odruchem, więc Thoertiańczyk poczuł ulgę i nieznacznie opuścił miecz. Stojący naprzeciw niego człowiek był znacznie od niego większy. W ręku ściskał kamień o zaostrzonej krawędzi, a z ust ciekła mu żółta ciecz. Szybkie spojrzenie na ziemię w miejsce w którym przed chwilą tamten się znajdował, pozwoliło Vergiliusowi stwierdzić, że ciecz to żółtko rozbitego jaja, którym nieznajomy się pożywiał.
- Spokojnie – odezwał się do olbrzyma odzianego w łachmany i nieumiejętnie posklecane kawałki futer. – Nie mam wrogich zamiarów, chcę tylko przejść...
- Nie... boję się... – powiedział z trudem nieznajomy i otarł wielką niczym bochen chleba dłonią usta. Posługiwanie się lingua thoertiana sprawiało mu trudność, tak jakby język nie był jego ojczystym lub od dawna nie mówił. – Ja... Diarf Eriksonn.

Relhad, człowiek z północy, Vergilius rozpoznał jego pochodzenie po imieniu. Widząc, że olbrzym nie wykonuje żadnych wrogich gestów, sam opuścił miecz i postąpił krok w jego stronę. – Vergilius Pubius. Podróżuję do klasztoru, jaki znajduje się dalej na zachód stąd. Nie wiesz może czy tam ktoś jest?
- Klasztor? – Najwidoczniej Diarf nie miał pojęcia o czym Thoertiańczyk mówi. – Nie wiem. Błąkam się od wielu dni, z południa.
- To może pójdziesz ze mną? We dwójkę raźniej, a jak widzę za bardzo celu nie masz – Vergilius odtroczył od pasa wojskową, skórzaną manierkę i podał Diarfowi. – Czysta woda. Pewna i zdrowa. Pij.

Już razem ruszyli w dalszą drogę do klasztoru. Nie do końca ufał nieznajomemu, ale w tych trudnych czasach jakie nastały, lepiej było podróżować w większych grupach, chociażby dwuosobowych. Mimo to cały czas miał się na baczności i obserwował poczynania Relhada. Diarf, gdy już oswoił się z towarzyszem, zmienił się zupełnie. Szedł do przodu pewnie, lekko pochylony, jakby przygotowany na atak, który może nastąpić w każdej chwili. Nie miał broni, ale obserwujący go Vergilius nie miał wątpliwości, że gołymi rękami byłby w stanie położyć co najmniej dzika.

Przez najbliższe godziny, które spędzili na przedzieraniu się przez trawy i chaszcze, Diarf nie powiedział zbyt wiele, chociaż Vergilius zasypywał go gradem pytań. Relhad nie mówił zbyt dobrze po thoertiańsku, ale był w stanie wyjaśnić, że pochodzi z Gjorberg na wyspie Geltrum. Przed Apokalipsą był marynarzem, ale na skutek długów trafił do niewoli i został gladiatorem w szkole Hortusa Maximusa, występującym na arenach Retii. Długą Zimę spędził w jaskiniach, które według Vergiliusa mogły znajdować się w paśmie Gór Sierpowych. Gdy śniegi ustąpiły wyszedł ze schronienia i błąkał się po pustkowiach.

Nie sprawdziły się czarne scenariusze pisane przez Vergiliusa. Klasztor na Orlim Wzgórzu okazał się być miejscem tętniącym życiem. Gdy wraz z Relhadem stanęli u stóp wzniesienia, zobaczyli poreperowane mury i snujący się między zabudowaniami dym. Przed bramą zostali obwołani przez strażników, dopytujących się o cel wizyty.
- Spokojnej oazy szukamy – odpowiedział Vergilius. – A wiem, że miejsce owo z gościnności słynie.
- Słynie, jeno gospodarze się zmienili
– odparł strażnik, niezbyt wysoki, ciemnoskóry młodzieniec w uniformie legionisty. – Mnichów już nie ma. Teraz na Orlim Wzgórzu Octavian Geta jest panem.

Budynki klasztorne były w złym stanie, ale dołożono wszelkich starań aby uchronić je od dalszego rozpadu. Ściany popodpierano deskami, na miejsce zawalonych dachów ułożono strzechy, powybijane okna zasłonięto płachtami materiału. Na głównym dziedzińcu stało kilkanaście koni i para wołów w jarzmie. Pod ścianami budynków rozstawiono kramy, wokół których kotłowała się mieszanka nacji ze wszystkich stron świata. Vergilius dostrzegł poza Thoertianami kilku śniadych Torillo i Rusanamani w tradycyjnych kefijach na głowach; paru postawnych i dumnych Nidaryjczyków, paradujących w swoich zbrojach, tak jakby świat nie zmienił się o jotę; grupę Setonitów o żółtej cerze i kabłąkowatych od ciągłego przebywania na końskim grzbiecie nogach, a nawet dwóch czarnoskórych Irunoi.

Na straganach, obok których przechodzili piętrzyły się wszelakie towary, wszystko co można było znaleźć i odzyskać z ruin. Stare garnczki, narzędzia rolnicze, fragmenty ksiąg, poczerniałe od ognia pergaminy, biżuteria, ubrania i broń. Gdyby mieć pieniądze, można by tu nabyć niemal wszystko co konieczne do przetrwania w odmienionym, wrogim świecie. Jednak handel kwitł i bez monet. Teraz walutą było wszystko co miało jakąś wartość. Diarf wyciągnął kościany naszyjnik, który po chwili zamienił na pordzewiały sztylet. Vergilius miał w plecaku dosyć dużo rzeczy przeznaczonych na wymianę, ale teraz pragnął tylko dotrzeć do łaźni i się odświeżyć. Potem planował coś zjeść w gospodzie, a dopiero na końcu przystąpić do interesów.



W ciągu jednej nocy cały znany świat umarł.

Niebo przybrało krwawy kolor, ziemia się rozstąpiła, oceany wezbrały i zalały lądy, spadł ognisty deszcz, mityczne bestie powstały i zaczęły siać spustoszenie wśród ludzi, a magia wyrwała się spod kontroli.

Kiedy Ognista Noc dobiegła końca, dziewięciu na każdych dziesięciu ludzi zamieszkujących kontynent było martwych.

Długa Zima, która nastała zaraz potem zabiła kolejnych...

Niewielu było przygotowanych na apokalipsę.


 
xeper jest offline