Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2012, 18:49   #10
Pinhead
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
WSZYSCY
Pobudka nastąpiła skoro świt, ledwo słońce wychyliło się zza horyzontu. Nie wszystkim obozowiczom było to w smak, ale zachęcające okrzyki pana Richardsa, że w stołówce czeka już śniadanie podziałały mobilizująco.
Zaspani i półżywi obozowicze zebrali się w rozległej stołówce. Przypominała ona, tą jaką znali ze swojej szkoły. Kilkanaście kilkuosobowych stołów, długa lada, gdzie wydawano posiłki i ten dziwny wszechobecny zapach, jaki zawsze panuje w miejscach zbiorowego żywienia.
Na śniadanie podano miskę płatków owsianych z ciepłym mlekiem oraz kilka bułek i po dwie niewielkie konserwy. Jak poinformował pan Washington był to suchy prowiant na wycieczkę, która odbędzie się za półtorej godziny.
Wolnego czasu nie było, więc wiele po posiłku. Większość obozowiczów udała się na powrót, by wykorzystać ten czas na małą drzemkę.

Około godziny dziewiątej została ogłoszona zbiórka. Wszyscy obozowicze oraz opiekunowie zebrali się na placu. Narodowa flaga łopocząca na wietrze sprawiała, że apel kojarzył się z wojskową zbiórką. Skojarzenie to podsycane było także przez postawę zarówno pana Richardsa, jak i Washingtona. Obaj mężczyźni stali w szerokim rozkroku z rękami splecionymi za plecami.
- Proszę o chwilę uwagi - krzyknął wuefista - Dzisiaj chciałbym wraz z naszym kierownikiem obozu, zaproponować wszystkim chętnym wodną wyprawę. Nie jest ona obowiązkowa, ale gorąco do niej zachęcam, gdyż widoki i wrażenia będą naprawdę niezapomniane. Popłyniemy na druga stronę jeziora i tam obejrzymy... - nauczyciel zawiesił głos - To może niech pozostanie niespodzianką. Wszyscy, który są chętni na wycieczkę proszeni są o stawienie się za dziesięć minut na przystani. A ci którzy jednak wolą leniuchować, niż czynnie wypoczywać zostają pod opieką pani Morgan oraz pana Newmana. Wierzę, że ona również przygotowała dla was jakieś specjalne atrakcje.

PRZYSTAŃ
Na plaży przy przystani czekały już dwie duże łodzie, którymi miano udać się na wycieczkę. Obaj organizatorzy wyprawy trafnie wytypowali liczbę uczestników, gdyż niecała tylko połowa z nich miała ochotę na spędzenie dzisiejszego dnia w taki właśnie sposób.
Reszta wolała wylegiwanie się na plaży lub kąpiel pod czujnym okiem pana Newmana.
Łodzie jak się okazało nie miały żadnego silnika, a jedynie po dwie pary wioseł.
- Tak, tak moi drodzy - rzekł uśmiechnięty pan Richards - Niestety trzeba się będzie troszkę napocić w czasie tej wyprawy. Mówiłem przecież, że to będzie czynny wypoczynek.
- To jednak co was czeka na miejscu - dorzucił kierownik obozu - Wynagrodzi wam wasz trud, obiecuję.
Łodzie zostały spuszczone na wodę i wszyscy kolejno wchodzili do środka. Reszta obozowiczów, stojąc na brzegu machała na pożegnanie kolegom wyruszającym na wycieczkę.

NA ŁODZIACH
Wiosłowanie było ciężkie i bardzo męczące, a na dodatek bardzo monotonne. O ile dziewczyny mogły oddać się spokojnie kontemplowaniu widoków i plotkowaniu, to chłopcy musieli się nieźle natrudzić, by łodzie spokojnie płynęły po tafli jeziora.
Jedno trzeba było przyznać, że widok faktycznie był fantastyczny i robił wrażenie nawet na tych, którzy zwykle nie zachwycali się tego typu rzeczami. Spokojna tafla jeziora w której odbijało się stojące wysoko słońca. Przelatujące co jakiś czas nad głową wodne ptaki. Wspaniała cisza i to powietrze, które aż dodawało człowiekowi sił. Dookoła jeziora ciągnął się wysoki sosnowy las, który robił niesamowite wrażenie i przywodził na myśl odległą przeszłość, gdy pierwsi ludzie musieli w tych lasach walczyć o przetrwanie. Nic jednak nie umywało się do widoku monumentalnej wyspy na środku jeziora. Górowała ona nad okolicą i budziła instynktowny respekt, a nawet jakiś dziwny lęk. Było w niej coś takiego, że aż ciarki przechodziły człowiekowi po plecach . Emanowała ona jakąś tajemnicza siłą i aurom. Ona również porośnięta była lasem, a na jej środku wznosiła się skalista góra, której szczyt wystawał ponad korony drzew.
- A dlaczego nie popłyniemy na wyspę? - zapytał Bart Caligan, który mimo, że był jednym z silniejszych chłopaków wcale nie garnął się do wiosłowania. Siedział tylko na tyle łodzi, obejmując swoją dziewczynę Alice.
Słysząc to pytanie pan Richards lekko się zmieszał i widać było, że szuka w myślach jakiegoś logicznego wyjaśnienia pominięcia wyspy jako atrakcji.
- No cóż... Jakby to powiedzieć....- zaczął niepewnie - Tam nie ma wiele do oglądania, o to kawałek lasu i skalistej plaży. Poza tym brzeg jest strasznie stromy i trudno się na niego dostać.
- A co to za przeszkoda? - prychnął oburzony chłopak.
- Nie zapominaj Bart, że są z nami także dziewczyny - uciął pan Richards.


Tymczasem w drugiej łodzi, którą pilotował pan Washington na to samo pytanie padła zupełnie inna odpowiedź. O dziwo mimo swojej niedorzeczności była o wiele bardziej przekonująca niż wyjaśnienia wuefisty.
- Wyspa to nie jest dobre miejsce. - rzekł spokojnie kierownik obozu - Krąży o tym miejscu wiele legend i większość z nich pełna jest tajemniczych zdarzeń, śmierci i ogólnie bardzo nieprzyjemnych rzeczy. Nawet miejscowi omijają ją z daleka, jak mówią lepiej nie prowokować losu. Jak wasi nauczyciele się zgodzą, to dzisiaj wieczorem opowiem może jedną z takich legend. Ostrzegam jednak, że ci z was którzy mają słabe nerwy mogą przez to mieć bezsenną lub nawet pełną koszmarów noc. Zastanówcie się, więc czy tego naprawdę chcecie.
Jego ostatnie zdanie zabrzmiało niemal, jak śmiertelna groźba


Gdy po godzinie łodzie dobiły do drugiego brzegu, większość chłopaków miała ochotę jedynie na długi odpoczynek. Takowy został, co prawda zorganizowany, ale trwał jedynie kwadrans i tylko w niewielkim stopniu pozwolił zregenerować siły.
Pan Washington wstał jako pierwszy i gromki głosem powiedział:
- No co z wami, takie z was słabeusze. Nie wierzę, że mieszczuchy mają tak słabą kondycję. Oj, zaniedbuje pan chyba swoje obowiązki, panie Richards. No nic. Kto chce zobaczyć na własne oczy indiańska jaskinię, niech idzie za mną.

Po krótkiej wędrówce przez las cala grupa dotarła do ukrytej pośród krzaków jaskinie. Wejście do niej było niewielkie i trudno je było dostrzec. By dostać się do środka należało przejść prawie na kolanach przez otwór mający niecały metr średnicy.
W środku unosił się dziwny ziołowy zapach, który wręcz otumaniał zmysły.
- Oto i jesteśmy - rzekł pan Washington - Słynna na cała okolicę, Jaskinia Dłoni. Spójrzcie.
Kierownik obozu skierował światło latarki na ściany groty. Były one w całości pokryte odciskami ludzkich dłoni.
- To tutaj ponoć odbywały się rytuały miejscowych Indian. Legenda mówi, że młodzi chłopcy, którzy mieli stać się mężczyznami mieli udać się samotnie do tej groty i zostawić tutaj odcisk swoje dłoni. Miał to być dowód ich obecności tutaj. Ponoć grota nawiedzana była przez różne duchy, które miały do nich przemówić i określić ich ścieżkę, jaką będą podążać przez dorosłe życie.


W OBOZIE
Gdy wycieczkowicze trudzili się w czasie wiosłowania po jeziorze, w obozie panowała iście sielankowa atmosfera. Część obozowiczów kąpała się w jeziorze, reszta opalała się, albo grała w badminton. Świecące od rana słońce sprawiało, że temperatura wody była idealna. Jedynie kilka osób, na czele z Rebecą Peterson, zostało na brzegu z panią Morgan. Nauczycielka zaproponowała swoim ulubieńcom grę w kalambury. Trudność gry została podniesiona przez to, że wszystkie hasła miały dotyczyć dzieł Szekspira.
Przez blisko dwie godziny panowała kompletna niczym nie zmącona cisza.
Nagle od strony domków rozległ się przeraźliwy wrzask i pisk. Ton głosu wskazywał, że to jakaś dziewczyna krzyczy z przerażenia. Pan Newman i kilku chłopców pobiegło w kierunku źródła dźwięku.
Gdy grupa dobiegła do domków zauważyła przed drzwiami jednego z nich płaczącą dziewczyną kucająca przy drzwiach,. Była nią najmłodsza uczestniczka obozu, dwunastoletnia Kathy Lohan.
Pan Newman przyklęknął przy niej i objął ją ramieniem, szepcząc jednocześnie coś na ucho.
W odpowiedzi Kathy ocierając łzy również coś mu szepnęła.
- Rozumiem - powiedział pan Newman - Chłopcy, niech jeden z was zaprowadzi Kathy do pani Morgan, a reszta chodźcie za mną. Ponoć ktoś próbował dostać się do damskiej toalety, gdy była w niej Kathy.
Ani pan Newman, ani żaden z chłopców który byli z nim, nie znaleźli żadnych śladów obecności kogoś obcego w obozie. Wszystko wskazywało na to, że albo Kathy Lohan przestraszyła się jakiegoś cienia lub zwierzęcia, które uderzyło w szybę lub ktoś z obozowiczów zrobił sobie niewybredny kawał.
Mimo napomnień pani Morgan nikt się nie przyznał do tego i wyglądało na to, że cała sprawa pozostanie nierozwiązana.
Kathy w końcu się uspokoiła, ale wydarzenie to sprawiło, że atmosfera do końca dnia nie była już tak spokojna i idylliczna, jak dotychczas. Pan Newman cały czas nerwowo chodził po obozie i szukał podejrzanych śladów, a pani Morgan kilkakrotnie dawała ostatnią szansę przyznania się do winy i uniknięcia kary.

WIECZOREM
Popołudniowy incydent sprawił, że o mały włos, a odwołano by ognisko, które zaplanowane było na wieczór. Na szczęście pan Washington interweniował u opiekunów grupy i rozpoczęto przygotowania. Uprzednio jednak pan Washington i pan Richards kilkakrotnie obeszli obóz w poszukiwaniu ewentualnych śladów obecności kogoś obcego w pobliżu. Dopiero w ten sposób uspokojona pani Morgan wyraziła zgodę na ognisko. Ostrzegła jednak wszystkich w czasie apelu, że jeżeli coś podobnego się jeszcze raz powtórzy, to obóz zostanie natychmiast skrócony i wszyscy wrócą do domu.
- Takie żarty - krzyczała zdenerwowana - Mogą uczynić wiele złego i wcale nie są śmieszne. Postawcie się na miejscy Kathy. Wyobraźcie sobie jak ona musiała się czuć? Ktokolwiek to zrobił, jest podłym tchórzem. Nie tylko na ofiarę swojego głupiego żartu wybrał najmłodszą z was, ale także nie ma odwagi się do tego przyznać i stanąć tutaj przed wami. Wstyd, po prostu wstyd!

Do tego tematu postanowiono więcej już nie wracać i zająć się ogniskiem, które miało wszystkim poprawić nastrój.
Przygotowano kiełbasy i ziemniaki oraz pianki do pieczenia.
Pan Richards i Washington z pomocą chłopców rozpalili duże palenisko, a dziewczyny przygotowały kiełbasy do pieczenia i zrobiły sałatkę.
Gdy wszystko było gotowe, cała grupa usiadła wokół trzaskającego miło ognia na specjalnie przygotowanych kłodach.
Ludzie zebrali się w mniejsze grupki i dyskutowali o przeróżnych tematach.
Gdy pierwsze kawałki upieczonych kiełbasek lądowały w ustach obozowiczów, pan Richards wyciągnął gitarę i zaczął śpiewać. Swój koncert rozpoczął od obowiązkowej w jego repertuarze
piosenki country.
Niestety mimo przyjemnego głosu, to piosenka, którą zaprezentował pan Richards spodobała się jedynie pani Morgan. Ona także lubiła country i Johny’ego Casha.
- Oj widzę, że coś nie spodobała się wam ta piosenka - powiedział wuefista wybijając ostatni akord - To może coś bardziej młodzieżowego teraz.

Niestety także hit The Mamas and Papas z roku 65-tego nie przypadł nikomu do gustu. Nazwanie go bardziej młodzieżowym zakrawało, po prostu na istną kpinę.
- To może teraz ja - odezwał się pan Washington, gdy tylko wybrzmiały ostatnie dźwięki piosenki - Nie mam co prawda, tak wspaniałego głosu, jak wasz nauczyciel, ale śpiewać też nie zamierzam. Opowiem wam jednak coś, co myślę was zainteresuje.

OPOWIEŚĆ PANA WASHINGTONA
- Wydarzenia o których chcę wam opowiedzieć miały miejsce, jakieś czterdzieści lat temu. Zaraz po wojnie, gdy ludzie powoli wracali do normalnego życia i funkcjonowania. Wielu młodych chłopców, w waszym wieku, wracało z Europy, gdzie walczyli z faszystami. Wśród nich był chłopak z tych okolic, nazywał się Bill Henderson.
Miał niecałe dwadzieścia lat i chciał rozpocząć normalne dorosłe życie i zapomnieć o koszmarze wojny. Gdy zaciągał się do armii, traktował wojnę, jak przygodę. Jednak rzeczywistość brutalnie obeszła się z jego wyobrażeniami. Bill na własne oczy widział okrucieństwo wojny z jej całą perfidią i bezsensowną przemocą. Widział śmierć zarówno żołnierzy, jak i bezbronnych i niewinnych cywilów. Słyszał płacz matek, które trzymały na rękach swoje martwe dzieci. Słyszał krzyki przerażonych dzieci, które klęczały przy zwłokach swych rodziców. Trzymał za dłoń swojego kolegę z oddziału, który trafiony kulą snajpera umierał na jego rękach. W końcu Bill sam musiał zabijać i być równie okrutny, jak jego wrogowie.
Bill był nieśmiałym i skrytym chłopakiem, marzącym o wspaniałej przygodzie. Życie jednak uczyniło z niego brutalnego żołnierza, który by przeżyć musiał zabijać z całą bezwzględnością.
Gdy wojna się skończyła, a Bill wrócił w ojczyste strony. Marzył tylko o tym, by założyć rodzinę, mieć spokojną pracę i jakiś niewielki domek na odludziu.

Kilka lat ciężkiej pracy i jego marzenia zaczęły się spełniać. Zatrudnił się w tartaku i pracował w nim na trzy zmiany. Praca była męcząca i trudna, ale wynagrodzenie było godziwe.
Bill w krótkim czasie mógł kupić sobie kawałek ziemi i zacząć budować dom. W międzyczasie poznał też Mary. Śliczną dziewczynę, która pracowała na kuchni w tartaku.
Po dwóch miesiącach Bill oświadczył się, a po kolejnych trzech dobył się ich ślub.
Pierwsze trzy lata ich życia były iście sielankowe. Bill pracował w tartaku, a za zarobione pieniądz urządzał ich wspólny dom. Mary zajmowała się nim i opieką nad dziećmi. Zaraz po ślubie urodziła ona Billowi dwóch chłopców, a po kolejnym roku śliczną córeczkę.
Niestety los się od nich odwrócił i nad rodzina Hendersonów zawisły czarne chmury.
Właściciel tartaku umarł, a jego syn, który odziedziczył firmę nie umiał właściwie nią zarządzać. A na dodatek okazał się strasznym hazardzistą i pijakiem. W ciągu kilku miesięcy tartak zbankrutował, a ludzie wylądowali na bruku. Bill, co prawda znalazł pracę jako leśnik, ale nie była ona tak dobrze płatna, jak ta wcześniejsza. W skutek czego szybko pojawiły się w ich rodzinie problemy finansowe. Mary próbowała także znaleźć pracę, ale poza nielicznymi dorywczymi pracami, nie mogła niczego znaleźć.
Bill z dnia na dzień coraz bardziej popadał w depresję i złość. Zaczął włóczyć się po lesie i wracać późno w nocy do domu. Mary musiał w tym czasie zajmować się domem i dziećmi.
Gdy Bill pierwszy raz wrócił do domu pijany, Mary uznała, że to forma rozluźnienia się i zapomnienia o kłopotach. Niestety dość szybko stan ten zaczął się powtarzać. Bill coraz częściej wracał pijany, a na domiar złego zaczął się awanturować.

I właśnie wtedy wydarzyła się potworna tragedia. Pewnej nocy, ktoś wymordował całą rodzinę Hendersonów. Znalazł ich strażnik leśny, szef Billa, który jak co rano przyjechał po niego, by zabrać go do pracy.
Zapukał do drzwi, ale nikt mu nie odpowiedział. Zaniepokojony zajrzał do kuchni przez okno. Gdy to zrobił w momencie od niego odskoczył. Jego bujne kasztanowe włosy w momencie posiwiały. W kuchni na podłodze leżała w kałuży krwi martwa Mary. Jej głowa była rozcięta na pół niczym dojrzały arbuz.
Na trzęsących się nogach szef Billa wszedł do środka. W sypialni znalazł trójkę maluchów. Każdy z nich leżał w swym łóżeczku z odrąbaną główką, która leżała na poduszce. Morderca ułożył je tak, by wyglądało, że dzieci śpią. Szef Billa omal nie zemdlał ze strachu i przerażenia. Z coraz większym przerażeniem zaczął szukać Billa. Na miękkich nogach wszedł do salonu i tam go właśnie znalazł. Bill siedział na skórzanym fotelu i spał w najlepsze. Pod jego nogami wlało się kilkanaście pustych butelek i puszek po piwie. A obok stała oparta o fotel zakrwawiona siekiera, którą kiedyś Bill pracował w tartaku.

Bill nigdy nie przyznał się do zamordowania rodziny. Mimo wielokrotnych przesłuchań zapierał się. Ślady jednak ewidentnie wskazywały na niego. W domu nie znaleziono żadnych dowodów obecności kogoś obcego. Odciski na siekierze także należały do Billa.
Bill twierdził, że to indiańskie duchy z wyspy na jeziorze. By przekonać śledczych, że mówi prawdę opowiedział im, jak kiedyś wybrał się tam, by odpocząć i pomyśleć w samotności. Włócząc się po lesie natrafił na tajemniczą grotę. Bill wszedł do środka i znalazł tam stosy ludzkich czaszek oraz kości. Uciekł stamtąd czym prędzej, gdyż wydawało mu się, że ktoś do niego mówi. Uciekał co sił w nogach i ciągle mu się wydawało, że ktoś go goni. Jak twierdził od tamtego czasu nawiedzały go straszliwe koszmarne sny.

Opowieść pana Washingtona przerwał nagle wybuch płaczu. Dla wystraszonej popołudniu Kathy Lohan to było za wiele. Dziewczynka płakała i cała się trzęsła ze strachu.
- Panie Washingtona chyba już wystarczy na dzisiaj - burknęła oburzona pani Morgan.
Podeszła do Kathy i objęła ją ramieniem.
- Oj przepraszam - odparł spokojnie kierownik obozu - Myślałem, że młodzież lubi takie opowieści z dreszczykiem. Przecież to tradycja, by w wieczorami przy ognisku opowiadać tego typu rzeczy. Poza tym przecież każdy wie, że takie opowieści są wymyślone i wyssane z palca.
- Ta brzmiała nad wyraz wiarygodnie - wtrącił pan Richards - Lepiej chyba będzie, jak na tym zakończymy nasze ognisko i pójdziemy spać. Sen jest nam wszystkim potrzebny, po tym dniu pełnym wrażeń. Tym bardziej, że jutro pobudka skoro świt.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 24-08-2012 o 18:57.
Pinhead jest offline