Zafir siedział z rękami splecionymi na karku, oparty plecami o kamienny mur. Miętosił w ustach źdźbło trawy, wlepiając się w szerszenie, które uwiły sobie gniazdo pomiędzy ścianą, a strzechą jednego z budynków. Pod spodem znajdowały się stragany. Zastanawiał się, czy gdyby rozjuszył owady, powstałoby wystarczająco duże zamieszanie do niepozornego ograbienia kramu. Nie żeby jakoś szczególnie podobał mu się któryś z przedmiotów. Po prostu w młodości wyrobił sobie złe nawyki. Z rozważań wyrwał go donośny głos Octaviana. Przy-ja-cie-le. Chłopak powtórzył w myślach. Rozumiał język thoertiański, choć gdyby przyszło mu w nim mówić, na pewno nie robiłby tego poprawnie i często musiałby przerywać, przypominając sobie niektóre ze słów.
- My nie mówić ludzki. - Spojrzał wesoło na leżącego u jego boku wilka. Zawarczał cicho i skinął głową wskazując kierunek. Bestia o rozmiarach dorodnego kuca podniosła się z ziemi i zamiatając ogonem, ruszyła w stronę domu gospodarza. Zafir podążał za nią, patrząc z satysfakcją na rozstępujący się tłum. Przestrach w oczach mieszkańców klasztoru był całkiem uzasadniony. Wilk potrafił być bardzo niebezpieczny.
Zafir nie usiadł na ławie, wolał trzymać się z tyłu pomieszczenia. Stać i być czujnym, tak jak jego towarzysz. Wodził wzrokiem po sali, obserwując, czy zgłoszą się jacyś chętni. Sam rozważał swój udział, ale najpierw i tak musiał poświęcić trochę czasu na ułożenie wypowiedzi. Skrzyżował ramiona, pochylił głowę i marszcząc czoło starał się sobie przypomnieć, jakiej końcówki czasownika powinien użyć. Zniecierpliwiony postanowił improwizować.
- Chętnie pomoże… – Ostatecznie kaszlnął zagłuszając swoje braki w gramatyce. Podrapał się po czuprynie. Kontynuował. – Bardzo lubimy dzieci. Prawda Sahir? – Wilk dla potwierdzenia słów chłopaka klapnął olbrzymimi szczękami i oblizał się radośnie. Kilka kropel ściekło z jego języka na podłogę. |