Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2012, 22:03   #1
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
The City That Never Sleeps



The City That Never Sleeps
Część I: Przesyłka


”...Witajcie ludziska, tu wasz ulubiony Co-show, w Radiu CORP New York, a ja jestem John Letterman! Mamy niezbyt piękny wrześniowy poranek, a strugi deszczu zalewają ulice, ale głowy do góry! Już za kilka minut opowiem o kilku nowinkach prosto od C-T, a jest na czym zawiesić oko! Myślę, że mogą przebić sezonowe wszczepy jędrnych piersi z których można wysysać dowolny alkohol, nieźle, nie? Ale to dopiero za chwilę, na razie przypominam o zbliżających się wyborach. Czy Micheal Gutterman wygra po raz kolejny? Kilku kandydatów depcze mu po piętach. Zapraszam do dzwonienia i dzielenia się swoimi domysłami! A tymczasem, coś na pobudzenie...”




Godzina 6:30, środa, 2 wrzesień 2048
54 piętro, Corp-Tower
Manhattan, New York City
6 dni do wyborów


Nawet jeśli Corp-Tech nie miało najpiękniejszego budynku w Nowym Jorku, to miało niepodważalnie najwyższy. Wysoka na ponad tysiąc metrów, szklano-stalowa bryła wznosiła się ponad wszystko inne. Główna siedziba tej korporacji musiała onieśmielać i rzucać cień na pozostałe budynki, zwłaszcza te należące do konkurencji. Zwykły prestiż, z którym nikt konkurować nie chciał, ale i nikt inny w tym mieście nie założył tu swojej głównej kwatery. Delikatny zielony odcień powoli przechodził w biel, aby w końcu utworzyć litery składające się na pierwsze litery nazwy.
Niewielu lubiło ten wieżowiec, majestatyczną bryłę. Niektórzy za to, kto znajdował się w środku, ale byli też tacy, którzy doskonale wiedzieli, że został wybudowany na strefie zero i na dodatek pamiętali, co ta strefa oznaczała. Z drugiej strony było ich niewielu, wydarzenia z 2016 roku zmieniły bardzo wiele i już tylko starsi ludzie burzyli się na fakt, że CORP-TOWER stało na zgliszczach dwóch wież WTC.
Wśród tych, którzy znaleźli się na pięćdziesiątym czwartym piętrze tego budynku, zebrani w niewielkiej, wyposażonej w interaktywny stolik i wygodne kanapy poczekalni, prawdopodobnie nie było ani jednej takiej osoby.

Nie musieli się nawet sobie przedstawiać. Gdy tylko każde z nich siadało, przed nim pojawiało się imię i nazwisko, a wirtualny stolik proponował podstawowe rozrywki, wraz z podłączeniem do interfejsu. W tle rozbrzmiewało radio, oczywiście pro-korporacyjne, a drzwi do gabinetu dyrektorskiego nie przepuszczały nawet najmniej dyskretnego “wzroku”, jaki można było sobie zamontować w ciele. Elektroniczna tabliczka na drzwiach wyświetlała “Alan Dirkuer”, ich szefa na czas trwania tej operacji, niezbyt wysoko postawionego jak się zdawało - w końcu było to “jedynie” pięćdziesiąte czwarte piętro, którego okna wciąż wychodziły na inne wieżowce, nie dając możliwości podziwiania panoramy Big Apple.
Nie wszyscy pasowali do tego miejsca. Kye wyglądał dość niedbale, w starych ciuchach jeszcze chyba z zeszłej epoki i brodzie na której pojawiały się pierwsze oznaki siwizny. Murzyn był tu chyba najstarszy, ale przecież w tych czasach różnie bywało. Felipa, znacznie młodsza i o tylko trochę jaśniejszej cerze, ubrana swobodnie, także niezbyt pasowała do oszczędnej i chłodnej stylistyki korporacji. Dwie następne kobiety, Ann oraz Jack, wyglądały na różne od siebie, ale i one wcale nie zamierzały ubierać się oficjalnie, a co ciekawe - obie prezentowały raczej wojskowy styl, chociaż najwyraźniej nie znały się i tylko Evans mogłaby swoją posturą i wzrostem sugerować, że pracuje w wojsku - drobna, niska i krucha Ann wręcz temu przeczyła. Drugi z mężczyzn, ten o nazwisku Walters, był jednoznacznie przypisywany do roli najemnika. Wyraźny wszczep oka cholernie to sugerował, nawet jeśli nie była to prawda. I tylko ostatni z nich, Terrence, gładki i wystrojony w jednej z tych idealnie dopasowujących się do ciała garniturów, przypominał osobę żywcem wziętą prosto z tego właśnie, na wskroś korporacyjnego budynku.

Nie musieli czekać długo. Drzwi rozsunęły się bezgłośnie i zaproszono ich do środka.




Biuro Alana Dirkuaera nie różniło się od wyobrażeń o typowym miejscu tego typu. Duże okno, szaro-bure barwy z odcieniami bieli i zieleni, głównie na znajdującym się na ścianie logo, kilka prostych biurowych mebli, a także duże biurko, za którym zasiadał mężczyzna wcale nie zamierzający zadawać kłamu opiniom o typowych pracownikach jednego z rządzących światem molochów. Idealnie skrojony garnitur, dokładnie wymodelowany, być może wcale nie naturalny zarost i włosy, pociągła twarz i tylko to spojrzenie, lekko niepewne, zaburzało tą wizję.


Podobnie jak sześć krzeseł ustawionych przed tym biurkiem, nie było to jakoś bardzo profesjonalne, nawet jeśli większość z zaproszonych tutaj ludzi wcześniej z czymś takim i tak się nie spotykało. Za to odprawa odbywająca się w taki sposób, bardziej wyglądając jak uczniowie na dywaniku dyrektora, trochę nie pasowała. Z drugiej strony, mężczyzna przed biurkiem był młody, ileż to lat mógł mieć? Operacje plastyczne, kilka prostych zabiegów i już nie dało się tego określić. Mieli tylko wrażenie, że ten tutaj postarzył się zamiast odmładzać, chcąc wyglądać profesjonalnie. Inna sprawa, że istotne były szczegóły. Nie wstał, gdy wchodzili, wskazując im tylko krzesła.
- Siadajcie. Jak już zapewne wiecie, nazywam się Alan Dirkauer, to mi nakazano zajęcie się nadzorem tej misji. Zaraz wyjaśnię o co chodzi.

Przyjrzał im się wszystkim po kolei, dłużej zatrzymując wzrok na Felipie a przy Remo krzywiąc się prawie niedostrzegalnie. Jego ręce pracowały na holograficznej klawiaturze, która pojawiła się nad blatem biurka i chwilę potem na ścianie, z boku pomieszczenia, pojawił się obraz, przedstawiający pojemnik. Gdy Alan znów się odezwał, jego głos był dźwięczny i starał się brzmieć pewnie, ale wyczuwali, że nie czuje się swobodnie z nimi w swoim gabinecie.
- Tak mniej więcej wygląda nasza zguba. To pojemnik z systemami chłodzenia, którym zostało mocy na jeszcze... - zerknął na wyświetlacz przed sobą -... sześćdziesiąt siedem godzin działania. Dano mi do zrozumienia, że niedopuszczalne jest przekroczenie tej granicy, ale nie podzielono się informacją co znajduje się w środku. Pojemnik ma nieusuwalne logo Corp-Techu, posiada także zabezpieczenia przed otwarciem i kilka namierzalnych nadajników, które jednoznacznie go identyfikują. Jego kod to CT09731933. Niestety wszystkie zostały zagłuszone w chwili, gdy straciliśmy przesyłkę z oczu.

Odchrząknął i znów nacisnął kilka przycisków, obraz zmienił się na zdjęcie satelitarne Nowego Jorku, przedstawiające kilka ulic. Wskazał punkt przecięcia się dwóch z nich, oznaczonych jako 80th Avenue oraz stanówki 678. Gdy poszerzył obraz, wskazał on wielki węzeł komunikacyjny.
- To tutaj straciliśmy kontakt z kurierem. Węzeł w Queens. Dwadzieścia sześć godzin temu, wszystko zamilkło, kamery przestały cokolwiek widzieć, kurier przestał odpowiadać. Robota zawodowców, którzy musieli mieć cynk, tego jestem pewien. Dokładnie sprawdziliśmy to miejsce i nawet nie uzyskaliśmy wskazówki, gdzie mogli się udać. Pozostał tylko wyczyszczony, pusty wóz kuriera, wciąż go sprawdzamy. Uprzedzając pytanie, sam kurier był pewniakiem. Pewnie się zastanawiacie, dlaczego wy tu jesteście i jak możecie pomóc? Jasna sprawa, też bym się zastanawiał. Potrzebowaliśmy osób różnych specjalizacji i o kontaktach w wielu miejscach.

Zrobił w swoim mniemaniu efektowną pauzę, po czym przełączył obraz na dane jakiegoś człowieka.
- Spiridon, trzydzieści cztery lata, pomniejszy fixer. Zgłosił się do nas kilka godzin temu, z informacją, że wie kto zwinął przesyłkę. Jesteśmy w stanie mu... uwierzyć. Facet jednak kryje się całkiem dobrze, nie dogrzebaliśmy się jeszcze do jego zdjęcia i adresu zamieszkania, ale to kwestia czasu. Obecnie wiemy, że obiecał spotkać się z nami w pubie “Pink Gloom”, jeden z tych punkowych wymysłów, gdzieś w Brooklynie. Godzina dwunasta, bez kombinacji i takich innych. Pewnie ma tam znajomych.
Alan wzruszył ramionami i wyłączył wyświetlacz, wstając ze swojego fotela i na nieco sztywnych nogach podchodząc do okna.
- Nie wiemy ile wie, ile sam wydedukował. Proszono mnie, abym... zasugerował wam, że to cholernie delikatna misja, z którą nie powinno wiązać się Corp-Techu, nawet poświęcając przesyłkę, jeśli w innym przypadku to miałoby się rozejść. Dostaniecie dziesięć tysięcy eurodolarów na wydatki związane z tym zadaniem, Spiridon w końcu robi to dla pieniędzy. Powiedziano mi, że każdy dostał także indywidualny kontrakt, musicie tylko podpisać klauzulę poufności. Czy macie jeszcze jakieś inne pytania?
Ich krzesła wyświetliły holograficzne umowy, z klauzulą poufności, która zabraniałaby rozpowiadać o wszelkich powiązaniach tej sprawy z Corp-Techem, ujęte w kilkudziesięciu różnych wariantach. Podpis był oczywiście elektroniczny, wystarczyło użyć oka lub połączyć z własnym urządzeniem mobilnym, elektronicznym paszportem czy prawem jazdy.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 01-09-2012 o 11:25.
Sekal jest offline