| - Pro-szę po-dać kon-takt. - Vay-land. Ręczny komunikator stylizowany na archaiczny elektroniczny zegarek rozświetlił się feerią kolorowych diod w wyrazie arbitralnej dezorientacji. Dla Felipy De Jesus nie stanowiło to większego zaskoczenia, raczej zwyczajowy irytujący wynik pierdolonej globalizacji. Standardowy komunikator miał problemy ze zrozumieniem jej mocnego latynoskiego akcentu i zwykł głupieć przy tak prostej czynności jak werbalna identyfikacja. - Kon-takt nie-zde-fi-nio-wany. Pro-szę po-wtó-rzyć. – dźwięczny acz bezmyślny baryton wyrzucił anons pretensjonalnymi monosylabami. Chińska tandeta. Kiedyś kupi sobie coś porządnego, full wypas i zapas bajerów. Jak na razie musiała zadowalać się chłamem, który był śmieciem podkręconym przez lokalna złotą rączkę aby jeszcze trochę posłużył spłukanej istocie jej pokroju. - Waaaay-lant – tym razem się przyłożyła. Zaakcentowała podręcznikowo a przynajmniej tak się jej wydawało. - Kon-takt nie-zde-fi-nio-wany. Pro-szę po-wtó-rzyć. - Wayland! - Roz-po-zna-no. Trwa prze-kie-ro-wa-nie... Felipa odebrała od ulicznego sprzedawcy dawkę syntetycznego białka pod dumną nazwą „hot-dog”, choć każdy kto miał choć dwa neurony wiedział, że zarówno z psem jak i z parówką to żarcie miało tyle wspólnego co sportowe sneakersy z szytym na miarę gajerem. - Słucham? - Wayland? - wyrzuciła z pełnymi ustami, zaskoczona, że tak szybko odebrał. - Zapytaj gdzie jestem! - Co? - Zapytaj gdzie jestem amigo, taaa-daaam! – Felipa zaświergotała po raz wtóry z młodzieńczym entuzjazmem, zresztą kiepsko i z premedytacją udawanym. - Mam od zajebania roboty. „Amigo” – powiało arktycznym chłodem. - Łał. W ostatnie słowo włożyłeś sporo złośliwości jak na osobę, która ma podstawowe problemy z emocjonalną ekspresją. No dalej, nie bądź cyniczny. Spraw mi frajdę – bąknęła przełykając śniadanie, a raczej późną kolację. Piąta rano. W jej dzielnicy o tej porze było nie tyle za wcześnie aby wstawać. Było za wcześnie aby się kłaść. - No dobrze – poddał się walkowerem. - Gdzie jesteś Felipa? - W drodze do Corp-Tower, wyobraź sobie. Wybiegniesz mi na spotkanie? - Mówiłem, mam robotę – dla potwierdzenia w tle było słychać rytm wystukiwany palcami po panelu klawiatury. - Cholernie dużo roboty... - Mam nadzieję, że płacą ci nadgodziny carino – wepchnęła do ust ostatni kęs, oblizała koniuszki palców i nałożyła kask wymalowany w fantazyjne fluorescencyjne motywy. - Swoją drogą, wyprowadziłeś się czy po prostu straciłeś poczucie czasu? - Co? - stukanie palcami się nasiliło a Felipa rozpoznała po tonie, że Wayland jej zwyczajnie nie słucha. Od zawsze miał ten nieznośny męski brak podziału uwagi. Gapił się w ten pieprzony wyświetlacz i świat poza nim nie istniał. Każdemu zajęciu oddawał się jak dziwka. Z szeroko rozłożonymi nogami. Nienawidziła w nim tego. Absolutnego zaangażowania we wszystko czegokolwiak się dotknął. - Pytałam czy nadal z nami mieszkasz? Nie wróciłeś do domu dwie noce z rzędu. Jesteś świadomy, że to w czym uczestniczysz to współczesne legalne niewolnictwo? - Szlag... - Co? - Mam tu problem. Felipa... muszę kończyć. Oddzwonię. - Moment! Nie waż się! Chciałam zapytać... - Po-łą-cze-nie przer-wa-ne – oświecił triumfalnie program wgrany w kom. - ...czy to... ty mi nagrałeś tą robotę? – Felipa dokończyła zdanie mimo że było to już bezcelowe. Uwielbiała prowadzić z Waylandem dialogi. Uroczo ocierały się o monologi a przecież każda kobieta uwielbia sobie bez sensu pogadać z ścianą. Bardzo ceniona w mężczyznach zdolność. W-nic-się-nie-wpieprzanie. * * * Felipa pojawiła się w lobby 54-ego piętra budynku Corp-Techu równą minutę przed godziną szóstą. Kobieta zrzuciła w ramion nieco przydużą skórzaną kurtkę, która była w znacznym sensie jej identyfikatorem i symbolem przynależności. Na plecach srebrne nity i kolorowe ściegi układały się we wpisane w półokrąg litery – THE RUSTLERS a pod nimi pysznił się profil sunącej na motocyklu postaci. Kobieta zdjęła przeciwsłoneczne okulary, rzuciła je niedbale w ślad za kurtką i przemaszerowała całą długość korytarza w tą i z powrotem bacząc na wszystko, od elementów wystroju po system monitoringu i twarze zgromadzonych w poczekalni indywiduów. Nawyk. Zawsze chłonęła otoczenie, memoryzowała detale i szacowała w głowie potencjalną wartość przedmiotów. Obracała właśnie w palcach niewielką ceramiczną wazę, która pełniła funkcje dekoracyjne próbując wywnioskować czy i za ile byłaby w stanie to opchnąć. Felipa poruszała się giętko. Jej biodra kołysały się wdzięcznie podczas tej nikłej ekskursji a włosy przelewały się przy każdym ruchu głowy jak płynna lśniąca smoła. Odgarniała je rutynowo, pozornie niedbałym ruchem za ucho ale gest ten niósł z sobą ukrytą zmysłowość, aluzyjną i niejasną, jak podprogowy przekaz wszyty w zmontowany obraz. Latynoska emanowała pieprzną mieszanką sensualnej kobiecości, nieposkromionej swobody i aury niepraworządności. Była zaprzeczeniem wszystkiego co wpisywało się w schemat korporacyjnych murów. Największą tajną broń zaprezentowała jednak siadając wreszcie na sofie i rozciągając z nonszalancją wytatuowane ramiona po całej rozciągłości oparcia. Zogniskowała kocie spojrzenie kolejno na każdym z zaproszonych i posłała im szeroki nieformalny uśmiech. Zęby, równe jak od linijki, niemal raziły bielą na tle śniadej skóry. Sprowadzały skojarzenie z czymś słodkim i apetycznym, jak pasek mlecznej pianki na wierzchu latte macchiato. - Hola – mruknęła pogodnym tembrem podszytym delikatną chrypką. Dla zabicia nudy przez kolejne minuty układała pasjansa na podręcznym datapadzie. * * * Korporacyjny pionek, który objaśniał im sedno zadania sprawiał wrażenie nieco zagubionego a to z kolei rodziło lukę, w której Felipa upatrzyła okazję. Tym się w końcu zajmowała – wyszukiwaniem okazji. - A co z zaliczką? - kiedy przechdziła do interesów głos jej twardniał i przesiąkał pewnością siebie. - Pięć stów na głowę, panie Dirkuarera, wydaje się rozsądną kwotą. - Zaliczką? - korporacyjny niemal zakrztusił się na tak skonstruowaną impertynencję. - Dostajecie dziesięć tysięcy jako fundusze operacyjne, te nie wydane wracają do nas. Sprawę rozliczeń za wykonanie zadanie każdy omawiał osobiście. - Właśnie, senior Dirkuarera. Dziesięć kafli na odzyskanie przesyłki. Ja mówię o zaliczce na poczet zlecenia. Bierzecie przecież poprawkę, że ktoś z nas może przypłacić tą robotę życiem. Wtedy nie upomni się o salario, korporacja zaoszczędzi na jego doli. To mi wygląda na niebezpieczną trabajo senior. Zaliczka to zapewnienie, że nie wyjdzie się z pustymi rękami. Gwarantowane minimum. Zleceniodawca pokręcił zdecydowanie głową. - Nie, dostałem wyraźne zalecenia. Dostajecie do rąk fundusze Corp-Tech i choć będziemy potrafili je w razie czego odzyskać, to skąd mamy wiedzieć, że ktoś jednak nie spróbuje? Płatne tylko za wykonanie zadania. Jeśli polegniesz, a sprawę uda się rozwiązać jak trzeba, możesz wskazać w umowie osobę, która otrzyma wtedy wynagrodzenie. Nie ma pieniążków za nic, seniorita. Ostatnie słowo mocno zaakcentował. Może nie był doświadczony w zarządzaniu, ale najwyraźniej nie znosił, jak ktoś próbował z nim pogrywać. Ehhh. Korporacyjni i ich sztywny finansowy kręgosłup, który miał zakończenie w samym środku zwieracza. Felipa kilka razy wykonywała dla kogoś z korporacji pomniejsze usługi ale nigdy nie chcieli płacić z góry. Nie żeby ktoś rozsądny z góry płacił ale Felipa lubiła się upewnić, że – A – nie ma szans aby wycisnąć wyższą kwotę za kontrakt, B – nie ma szans aby wycisnąć coś od od razu. Pieniądz na twoim koncie to pewny pieniądz, suma zapisana na umowie to jedynie perspektywa, obiecująca acz wątpliwa. No cóż, i tak gra była warta świeczki. Porażkę w kwestiach finansowych momentalnie odłożyła na bok i przeszła do samego zlecenia. - Byli jacyś świadkowie? - Nawet jeśli byli, nic o tym nie wiemy - wzruszył ramionami.- W końcu to Queens. A i miejsce dobrane dobrze. - Powiedział pan, że - zacytowała z pamięci, tyle że w ustach Felipy słowa zniekształcił silny latynoski akcent - kamery przestały cokolwiek widzieć. O jakie konkretnie kamery chodzi? I o której dokładnie godzinie odnotowano zakłócenia? Spojrzał raz jeszcze na swój wyświetlacz. - Dokładnie 4:28 w nocy, mam na myśli kamery na ulicach, przy niektórych budynkach a także tę w samochodzie kuriera. Wszystko co mogłoby nagrać to zdarzenie. - Haker albo urządzenie zagłuszające sygnały audiowizualne - zastanawiała się na głos. - Sprawdzaliście pozostałe kamery w nieznacznym promieniu od miejsca zdarzenia patrząc wstecz od rzeczonej 4:28? - Mamy nagrania z nich wszystkich, wszystkie dokładnie w tym samym momencie tracą obraz. - Dokładnie o to mi chodziło, dziękuję – Latynoska stuknęła palcem w poręcz krzesła. - Istotnie akcja wygląda na dobrze przemyślaną i dopracowaną. A satelita? Czy satelita Corp-Techu nie zarejestrowała zdarzenia? Nie ma szans żeby obraz satelitarny uległ podobnym zakłóceniom. Pokręcił ponownie głową, splatając ręce na piersi. - Gdyby tylko jakiś satelita go wtedy śledził to tak, ale tak nie było. A w każdym razie nie nasz. Śledzić? Do Felipy ten argument nie przemawiał. Mieli 2048 rok. Była przekonana, że satelity były w stanie objąć swoim zasięgiem całe miasto, rejestrować wszystko choćby we fragmentarycznych odstępach czasowych i później odgrzebywać pożądane miejsce i czas, robić zbliżenia, kadrować. Korporacje nie obnosiły się co prawda z technologiami jakimi dysponowały ale Felipa była przekonana, że mają na koncie spory wachlarz bajerów. Może ta sprawa nie ma aż tak wysokiego priorytetu a może po prostu oni nie są na tyle zaufanymi ludźmi aby dzielić się wewnętrznymi możliwościami korporacji. - Czy mogłabym otrzymać zapisy z kamer w okolicy zdarzenia oraz zdjęcie i dane kuriera? Czy to był ktoś istotny? Mamy do czynienia albo z amatorami pacyfizmu albo człowiek ma jakąś wartość. Widać gołym okiem, że nie chcą świadków. Nasuwa się pytanie czemu go nie zabili? - Nie wiemy czy go nie zabili, nie znaleźliśmy tylko ciała. Prześlę wam zapis z kamer i dane kuriera na wasze komunikatory. To nie był nikt znaczący, ale pracował w tym fachu przez 10 lat, cały czas dla nas, nie muszę też dodawać chyba, że był dokładnie sprawdzany, bardzo regularnie. Potem padło pytanie o przywódce ich osobliwej ferajny ale Felipa zupełnie zignorowała temat. Poza tym to nie była kwestia najbardziej paląca a i pomysł podporządkowania komuś kogo nie znała i mu nie ufała niespecjalnie ją kusił. Do dwunastej był szmat czasu. Do tej pory chciała zasięgnąć języka, posłuchać plotek o owym Spiridonie i przede wszystkim zarzucić sieć odnośnie przesyłki Corp-Techu. Ktokolwiek widział, ktokolwiek słyszał... Trzeba też przejrzeć nagrania z kamer. Obstawiała, że te przestały działać symultanicznie po wysłaniu impulsu zakłócającego ich pracę w danym promieniu. Jeśli uda się prześledzić zasięg zakłóceń może określi się jego centrum i oszacuje źródło. Taki sprzęt nie mógł być wielkości babskiej puderniczki. Van, może truck? Pracownicy Corp-Techu przeglądali już co prawda ten materiał ale Felipa niejednokrotnie przekonywała się, że garniaki i ludzie ulicy mają inny sposób postrzegania i przetrawiania informacji. Może zauważy coś co przeoczyli oni. Warto spróbować.
Ostatnio edytowane przez liliel : 02-09-2012 o 00:49.
|