Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2012, 15:23   #5
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Pro-szę po-dać kon-takt.
- Vay-land.
Ręczny komunikator stylizowany na archaiczny elektroniczny zegarek rozświetlił się feerią kolorowych diod w wyrazie arbitralnej dezorientacji. Dla Felipy De Jesus nie stanowiło to większego zaskoczenia, raczej zwyczajowy irytujący wynik pierdolonej globalizacji. Standardowy komunikator miał problemy ze zrozumieniem jej mocnego latynoskiego akcentu i zwykł głupieć przy tak prostej czynności jak werbalna identyfikacja.
- Kon-takt nie-zde-fi-nio-wany. Pro-szę po-wtó-rzyć. – dźwięczny acz bezmyślny baryton wyrzucił anons pretensjonalnymi monosylabami. Chińska tandeta. Kiedyś kupi sobie coś porządnego, full wypas i zapas bajerów. Jak na razie musiała zadowalać się chłamem, który był śmieciem podkręconym przez lokalna złotą rączkę aby jeszcze trochę posłużył spłukanej istocie jej pokroju.
- Waaaay-lant – tym razem się przyłożyła. Zaakcentowała podręcznikowo a przynajmniej tak się jej wydawało.
- Kon-takt nie-zde-fi-nio-wany. Pro-szę po-wtó-rzyć.
- Wayland!
- Roz-po-zna-no. Trwa prze-kie-ro-wa-nie...

Felipa odebrała od ulicznego sprzedawcy dawkę syntetycznego białka pod dumną nazwą „hot-dog”, choć każdy kto miał choć dwa neurony wiedział, że zarówno z psem jak i z parówką to żarcie miało tyle wspólnego co sportowe sneakersy z szytym na miarę gajerem.
- Słucham?
- Wayland? - wyrzuciła z pełnymi ustami, zaskoczona, że tak szybko odebrał. - Zapytaj gdzie jestem!
- Co?
- Zapytaj gdzie jestem amigo, taaa-daaam! – Felipa zaświergotała po raz wtóry z młodzieńczym entuzjazmem, zresztą kiepsko i z premedytacją udawanym.
- Mam od zajebania roboty. „Amigo” – powiało arktycznym chłodem.
- Łał. W ostatnie słowo włożyłeś sporo złośliwości jak na osobę, która ma podstawowe problemy z emocjonalną ekspresją. No dalej, nie bądź cyniczny. Spraw mi frajdę – bąknęła przełykając śniadanie, a raczej późną kolację. Piąta rano. W jej dzielnicy o tej porze było nie tyle za wcześnie aby wstawać. Było za wcześnie aby się kłaść.
- No dobrze – poddał się walkowerem. - Gdzie jesteś Felipa?
- W drodze do Corp-Tower, wyobraź sobie. Wybiegniesz mi na spotkanie?
- Mówiłem, mam robotę – dla potwierdzenia w tle było słychać rytm wystukiwany palcami po panelu klawiatury. - Cholernie dużo roboty...
- Mam nadzieję, że płacą ci nadgodziny carino – wepchnęła do ust ostatni kęs, oblizała koniuszki palców i nałożyła kask wymalowany w fantazyjne fluorescencyjne motywy. - Swoją drogą, wyprowadziłeś się czy po prostu straciłeś poczucie czasu?
- Co? - stukanie palcami się nasiliło a Felipa rozpoznała po tonie, że Wayland jej zwyczajnie nie słucha. Od zawsze miał ten nieznośny męski brak podziału uwagi. Gapił się w ten pieprzony wyświetlacz i świat poza nim nie istniał. Każdemu zajęciu oddawał się jak dziwka. Z szeroko rozłożonymi nogami. Nienawidziła w nim tego. Absolutnego zaangażowania we wszystko czegokolwiak się dotknął.

- Pytałam czy nadal z nami mieszkasz? Nie wróciłeś do domu dwie noce z rzędu. Jesteś świadomy, że to w czym uczestniczysz to współczesne legalne niewolnictwo?
- Szlag...
- Co?
- Mam tu problem. Felipa... muszę kończyć. Oddzwonię.
- Moment! Nie waż się! Chciałam zapytać...
- Po-łą-cze-nie przer-wa-ne – oświecił triumfalnie program wgrany w kom.
- ...czy to... ty mi nagrałeś tą robotę? – Felipa dokończyła zdanie mimo że było to już bezcelowe. Uwielbiała prowadzić z Waylandem dialogi. Uroczo ocierały się o monologi a przecież każda kobieta uwielbia sobie bez sensu pogadać z ścianą. Bardzo ceniona w mężczyznach zdolność. W-nic-się-nie-wpieprzanie.

* * *

Felipa pojawiła się w lobby 54-ego piętra budynku Corp-Techu równą minutę przed godziną szóstą. Kobieta zrzuciła w ramion nieco przydużą skórzaną kurtkę, która była w znacznym sensie jej identyfikatorem i symbolem przynależności. Na plecach srebrne nity i kolorowe ściegi układały się we wpisane w półokrąg litery – THE RUSTLERS a pod nimi pysznił się profil sunącej na motocyklu postaci.

Kobieta zdjęła przeciwsłoneczne okulary, rzuciła je niedbale w ślad za kurtką i przemaszerowała całą długość korytarza w tą i z powrotem bacząc na wszystko, od elementów wystroju po system monitoringu i twarze zgromadzonych w poczekalni indywiduów. Nawyk. Zawsze chłonęła otoczenie, memoryzowała detale i szacowała w głowie potencjalną wartość przedmiotów. Obracała właśnie w palcach niewielką ceramiczną wazę, która pełniła funkcje dekoracyjne próbując wywnioskować czy i za ile byłaby w stanie to opchnąć.

Felipa poruszała się giętko. Jej biodra kołysały się wdzięcznie podczas tej nikłej ekskursji a włosy przelewały się przy każdym ruchu głowy jak płynna lśniąca smoła. Odgarniała je rutynowo, pozornie niedbałym ruchem za ucho ale gest ten niósł z sobą ukrytą zmysłowość, aluzyjną i niejasną, jak podprogowy przekaz wszyty w zmontowany obraz.

Latynoska emanowała pieprzną mieszanką sensualnej kobiecości, nieposkromionej swobody i aury niepraworządności. Była zaprzeczeniem wszystkiego co wpisywało się w schemat korporacyjnych murów.
Największą tajną broń zaprezentowała jednak siadając wreszcie na sofie i rozciągając z nonszalancją wytatuowane ramiona po całej rozciągłości oparcia. Zogniskowała kocie spojrzenie kolejno na każdym z zaproszonych i posłała im szeroki nieformalny uśmiech. Zęby, równe jak od linijki, niemal raziły bielą na tle śniadej skóry. Sprowadzały skojarzenie z czymś słodkim i apetycznym, jak pasek mlecznej pianki na wierzchu latte macchiato.

- Hola – mruknęła pogodnym tembrem podszytym delikatną chrypką.
Dla zabicia nudy przez kolejne minuty układała pasjansa na podręcznym datapadzie.

* * *

Korporacyjny pionek, który objaśniał im sedno zadania sprawiał wrażenie nieco zagubionego a to z kolei rodziło lukę, w której Felipa upatrzyła okazję. Tym się w końcu zajmowała – wyszukiwaniem okazji.
- A co z zaliczką? - kiedy przechdziła do interesów głos jej twardniał i przesiąkał pewnością siebie. - Pięć stów na głowę, panie Dirkuarera, wydaje się rozsądną kwotą.
- Zaliczką? - korporacyjny niemal zakrztusił się na tak skonstruowaną impertynencję. - Dostajecie dziesięć tysięcy jako fundusze operacyjne, te nie wydane wracają do nas. Sprawę rozliczeń za wykonanie zadanie każdy omawiał osobiście.
- Właśnie, senior Dirkuarera. Dziesięć kafli na odzyskanie przesyłki. Ja mówię o zaliczce na poczet zlecenia. Bierzecie przecież poprawkę, że ktoś z nas może przypłacić tą robotę życiem. Wtedy nie upomni się o salario, korporacja zaoszczędzi na jego doli. To mi wygląda na niebezpieczną trabajo senior. Zaliczka to zapewnienie, że nie wyjdzie się z pustymi rękami. Gwarantowane minimum.

Zleceniodawca pokręcił zdecydowanie głową.
- Nie, dostałem wyraźne zalecenia. Dostajecie do rąk fundusze Corp-Tech i choć będziemy potrafili je w razie czego odzyskać, to skąd mamy wiedzieć, że ktoś jednak nie spróbuje? Płatne tylko za wykonanie zadania. Jeśli polegniesz, a sprawę uda się rozwiązać jak trzeba, możesz wskazać w umowie osobę, która otrzyma wtedy wynagrodzenie. Nie ma pieniążków za nic, seniorita.
Ostatnie słowo mocno zaakcentował. Może nie był doświadczony w zarządzaniu, ale najwyraźniej nie znosił, jak ktoś próbował z nim pogrywać.

Ehhh. Korporacyjni i ich sztywny finansowy kręgosłup, który miał zakończenie w samym środku zwieracza. Felipa kilka razy wykonywała dla kogoś z korporacji pomniejsze usługi ale nigdy nie chcieli płacić z góry. Nie żeby ktoś rozsądny z góry płacił ale Felipa lubiła się upewnić, że – A – nie ma szans aby wycisnąć wyższą kwotę za kontrakt, B – nie ma szans aby wycisnąć coś od od razu. Pieniądz na twoim koncie to pewny pieniądz, suma zapisana na umowie to jedynie perspektywa, obiecująca acz wątpliwa. No cóż, i tak gra była warta świeczki. Porażkę w kwestiach finansowych momentalnie odłożyła na bok i przeszła do samego zlecenia.

- Byli jacyś świadkowie?
- Nawet jeśli byli, nic o tym nie wiemy - wzruszył ramionami.- W końcu to Queens. A i miejsce dobrane dobrze.

- Powiedział pan, że - zacytowała z pamięci, tyle że w ustach Felipy słowa zniekształcił silny latynoski akcent - kamery przestały cokolwiek widzieć. O jakie konkretnie kamery chodzi? I o której dokładnie godzinie odnotowano zakłócenia?
Spojrzał raz jeszcze na swój wyświetlacz.
- Dokładnie 4:28 w nocy, mam na myśli kamery na ulicach, przy niektórych budynkach a także tę w samochodzie kuriera. Wszystko co mogłoby nagrać to zdarzenie.
- Haker albo urządzenie zagłuszające sygnały audiowizualne - zastanawiała się na głos. - Sprawdzaliście pozostałe kamery w nieznacznym promieniu od miejsca zdarzenia patrząc wstecz od rzeczonej 4:28?
- Mamy nagrania z nich wszystkich, wszystkie dokładnie w tym samym momencie tracą obraz.
- Dokładnie o to mi chodziło, dziękuję – Latynoska stuknęła palcem w poręcz krzesła. - Istotnie akcja wygląda na dobrze przemyślaną i dopracowaną. A satelita? Czy satelita Corp-Techu nie zarejestrowała zdarzenia? Nie ma szans żeby obraz satelitarny uległ podobnym zakłóceniom.
Pokręcił ponownie głową, splatając ręce na piersi.
- Gdyby tylko jakiś satelita go wtedy śledził to tak, ale tak nie było. A w każdym razie nie nasz.

Śledzić? Do Felipy ten argument nie przemawiał. Mieli 2048 rok. Była przekonana, że satelity były w stanie objąć swoim zasięgiem całe miasto, rejestrować wszystko choćby we fragmentarycznych odstępach czasowych i później odgrzebywać pożądane miejsce i czas, robić zbliżenia, kadrować. Korporacje nie obnosiły się co prawda z technologiami jakimi dysponowały ale Felipa była przekonana, że mają na koncie spory wachlarz bajerów. Może ta sprawa nie ma aż tak wysokiego priorytetu a może po prostu oni nie są na tyle zaufanymi ludźmi aby dzielić się wewnętrznymi możliwościami korporacji.

- Czy mogłabym otrzymać zapisy z kamer w okolicy zdarzenia oraz zdjęcie i dane kuriera? Czy to był ktoś istotny? Mamy do czynienia albo z amatorami pacyfizmu albo człowiek ma jakąś wartość. Widać gołym okiem, że nie chcą świadków. Nasuwa się pytanie czemu go nie zabili?
- Nie wiemy czy go nie zabili, nie znaleźliśmy tylko ciała. Prześlę wam zapis z kamer i dane kuriera na wasze komunikatory. To nie był nikt znaczący, ale pracował w tym fachu przez 10 lat, cały czas dla nas, nie muszę też dodawać chyba, że był dokładnie sprawdzany, bardzo regularnie.

Potem padło pytanie o przywódce ich osobliwej ferajny ale Felipa zupełnie zignorowała temat. Poza tym to nie była kwestia najbardziej paląca a i pomysł podporządkowania komuś kogo nie znała i mu nie ufała niespecjalnie ją kusił.
Do dwunastej był szmat czasu. Do tej pory chciała zasięgnąć języka, posłuchać plotek o owym Spiridonie i przede wszystkim zarzucić sieć odnośnie przesyłki Corp-Techu. Ktokolwiek widział, ktokolwiek słyszał...

Trzeba też przejrzeć nagrania z kamer. Obstawiała, że te przestały działać symultanicznie po wysłaniu impulsu zakłócającego ich pracę w danym promieniu. Jeśli uda się prześledzić zasięg zakłóceń może określi się jego centrum i oszacuje źródło. Taki sprzęt nie mógł być wielkości babskiej puderniczki. Van, może truck?
Pracownicy Corp-Techu przeglądali już co prawda ten materiał ale Felipa niejednokrotnie przekonywała się, że garniaki i ludzie ulicy mają inny sposób postrzegania i przetrawiania informacji. Może zauważy coś co przeoczyli oni. Warto spróbować.



 

Ostatnio edytowane przez liliel : 02-09-2012 o 00:49.
liliel jest offline