Wątek: Kult Morra
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2012, 09:07   #2
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Po moim trupie, czyli historia pewnego wykrakanego powołania - miniopowiadanie





Zamek von Thieldorf, Bogenhafen


- Anthea! Szykuj się dziewczyno! Narzeczony czeka! – krzyknęła starsza kobieta przykładając ucho do drzwi.
Ludmilla von Thieldorf, której znoszona suknia widziała lepsze czasy Reiklandu, miała trzy córki. Najstarsza to piętnastoletnia Anthea, której zamążpójście spadło zubożałej rodzinie jak Ranald z nieba. Zainteresowany pan młody, a dokładniej stary wdowiec Arnold von Beyer miał tęgą kiesę oraz słabość do zaokrąglonych kształtów puszystych podlotków. Ludmilla zaś, której małżonek, zachowany przez Morra przed laty, zostawił na jej głowie szóstkę pociech w zrujnowanym długami majątku rodowym, wybrała nie widzieć oczywistości drugiego w cieniu tego pierwszego. Co prawda synowie opuścili rodzinne gniazdo wyfrunąwszy z Bogenhafen za karierą w imperialnej armii i to jeszcze za życia nieboszczyka męża, to jednak te trzy córki na wydaniu spędzały sen z powiek puszystej wdowy. I pewnie temu na bankietach mawiano, że stara von Thieldorf miała oczy Shallayai. Do czasu. Kiedy bogaty von Beyer wyraził pragnienie wzięcia okrąglutkiej Anthei, stara Ludmilla odwzajemniła uśmiech Sigmara. Córka miała być wzięta z całym dobrodziejstwem inwentarza dziurawych kieszeni jej szlacheckiego nazwiska. Mało tego. Jako szwagier młodszych sióstr przyszłej małżonki, miał zatroszczyć się o wiano pozostałych panienek von Thieldorf.

- Matko! Błagam! A moje sny? – zaszlochany głos dziewczęcia dobiegł z komnaty.
- Zaraz usłyszysz grzechot kości Ranalda dziewucho! – zagroziła matka. – I ani słowa więcej o tym!

Drzwi otworzyły się powoli. Stanęła w nich zapłakana, grubej kości dziewczyna, o ładnej, okrągłej jak księżyc w pełni, buzi.

- Dosyć tego nonsensu kruszynko. – otyła rodzicielka przytuliła do wydatnych piersi równie nalaną i wysoką córkę. - Dobre kowadło nie boi się młota. A Morr poczeka. Po moim trupie zostaniesz ty jego kapłanką. – westchnęła z przekąsem Ludmilla von Thieldorf, gładząc gęste włosy dziewczyny.
Zasmarkana Athea przeciągle pociągnęła zatkanym nosem.








Świątynia Morra, Bogenhafen
Osiem lat później...


Anthea von Beyer przekroczyła próg masywnej kamiennej budowli, której wrota stanowiły dwa słupy. Świątynię zakonu Augurów Morra mieszkańcy Bogenhafan odwiedzali tylko i wyłącznie w czasie obrzędów pogrzebowych, na co dzień omijając ten przybytek szerokim łukiem lub mijając go pospiesznie z pochyloną głową. Dziewczyna była w tym miejscu po raz drugi. Z pierwszego pamiętała ten sam zapach jaki unosił się w powietrzu, kiedy wypływał dywanem skłębionej mgły z okrągłej sali o nagich kamiennych ścianach, gdzie leżało ciało jej ojca. Teraz kapłani mieli przeprowadzać jej matkę do królestwa Morra.

- A wiec masz sny. Od lat wielu. – powiedział bez entuzjazmu wysoki mężczyzna o ziemistej cerze, którego skóra ciasno obciągała kości twarzy nadając jej wyrazu trupiej czaszki.
Anthea po dłużej chwili zaprzeczyła głową.
- Tylko w przededniu śmierci matki mej ojcze. – wydusiła unikając wzroku kapłana.
- Taaak. Wy wszyscy macie sny. – mruknął pod nosem tamten zaglądając w jej brązowe oczy. – Niech zgadnę. Śnił się ptak... Kruk.
- Dzisiaj. - dziewczyna przytaknęła skinieniem czoła. - Wpadł mi we włosy. I krakał, że matka moja... Ludmilli von Thieldorf... – wyznała cicho łamiącym się głosem.
- Tak. – kapłan z szacunkiem skomentował wspomnienie zmarłej. - I od stojącego u progu królestwa Morra Hrabiego von Beyer pani odejść zamierza oddając się w służbę nowicjatu właśnie naszej świątyni. Tutaj w Bogenhafen?
- Tak ekscelencjo. – odpowiedziała nabierając odwagi.
Kapłan westchnął. Wstał z kamiennej ławy. I skinieniem ręki kazał iść za sobą.
- Morr ma specyficzne poczucie humoru... – powiedział nie oglądając się czy młoda szlachcianka podąża za nim.

W owalnej, szerokiej sali o niskim sklepieniu, która była centralną częścią świątyni, panował półmrok. Kapłani siedzieli pogrążeni w medytacji tworząc wielki krąg spowity gęstym, białoszarym dymem. Leniwie sączył się z licznych kadzideł.

Anthea leżała przytulona policzkiem do zimnej posadzki pośrodku zgromadzenia. Przygotowywała się na najgorsze. Słyszała morzące krew w żyłach historie o rytuałach inicjacyjnych jakie musieli przechodzić kandydaci do nowicjatu kultów. Starej i nowej wiary. Wszystkie były trudnym testem. I niejednokrotnie bardzo bolesne dla penitenta. Wyobraźnia przerażonej dziewczyny rozbudzała się do granic możliwości. A kapłan, po wzniesieniu rąk ku niebu, wstał z ziemi i przechodząc obok dygocącej ze strachu Anthei, kopnął ją obutą w sandał kościstą stopą.

- Chodź. – powiedział. – Spełniły się twoje sny. – dziewczyna mogła przysiąc, że w jego grobowym głosie słychać było wyłowić nutę rozbawienia.

Jeszcze tego dnia straciła piękne, długie i gęste kasztanowe włosy. Przyoblekła prostą, czarną szatę z kapturem. Bez znaków. Niemal niczym nie różniącą się od tych kapłańskich. A ku swojemu zdziwieniu, jako pierwszą czynność posługi nowicjatu wykopała grób własnej matce.

Kolejne dni zmieniały się w tygodnie. Tygodnie w miesiące. A gdy minęło ich dwanaście Anthea miała za sobą całe pasmo żmudnej rutyny nowicjatu. Kopanie grobów, przygotowywanie ciał zmarłych. Mycie ich, krojenie, szycie i ubieranie trupów wypełniały większość dnia podczas pierwszych miesięcy. Nauka teologiczna, medytacja i asysta w rytach, były jak się jej wydawało, tylko dodatkiem. Stwardniałe od łopaty, silne dłonie oraz podkrążone oczy od licznych nieprzespanych nocy, oprócz ogolonej głowy i obdartych kolan od szorowania posadzek, były nieodłącznymi atrybutami nowicjuszki.

Pewnego letniego poranka, kiedy kontemplowała sen ostatniej nocy, który nie zdążył jeszcze umknąć jej pamięci, do celi wszedł ojciec przełożony. Ten sam kapłan, który przed rokiem przyjmował ją do nowicjatu.

- Jutro opuścisz mury naszego zgromadzenia. – powiedział do klęczącej nowicjuszki. – Nadszedł czas nowicjuszko, żebyś po raz ostatni zasmakowała go w pełni pośród żywych. Idź w Reikland i dalej. Gdzie chcesz. Nie stroń od żywych, ale nie płacz nad chorymi tylko dlatego, że jeszcze nie umarli. I nie szukaj na siłę śmierci wszędzie. Walcz z ze złodziejami dusz z zapamiętaniem. Ale nie zapominaj też o duszach nekromantów. I za nie też się módl. Zabijaj ożywieńców, by złożyć ich do wiecznego snu. Szanuj braci Morra. Innych bogów i bóstwa. wyliczał patrząc przed siebie. - Prócz śmierdziela Khaine. - zauważył spokojnie. - Idź i miej oczy szeroko otwarte. We śnie i na jawie. Ale nie szukaj znaków na każdym rogu dnia czy nocy. Bo omeny przyjdą same. Jeśli taka będzie wola pana naszego. Kto wie może krucze gówno skapnie ci na ramię. A może nawet na czoło. I może nie tylko we śnie. - mówił poważnie, lecz Anthea w jego mrocznych oczach już dawno nauczyła się widzieć o wiele więcej warstw i odcieni głębi, które nigdy nie zostaną zauważone przez zwykłych ludzi. – Idź i żyj. A jak wrócisz za rok, to może będziesz gotowa, żeby zostać kapłanem. Ale pamiętaj. Nie musisz wracać. W Ogrodzie Morra nie ma miejsca na chwasty. - w ostatnich słowach ojca przełożonego nie było miejsca na żadną inną interpretację.

Jednak czyż nie powiedział jej nic czego już nie wiedziała do tej pory?

Potem wstał i zatrzymał się przy drzwiach. Niedbale rzucił na jej prycz podróżny worek, który dotychczas ściskał w sękatych palcach jego przeraźliwie kościstych dłoni .
- Idź i schudnij trochę... - dodał obojętnie ni to od siebie, ni jako jakieś nowe, suche proroctwo.

I wyszedł.

Kiedy zajrzała do wora były w nim nowe sandały, chleb, podróżny pas z nożem oraz czarny wisiorek. Uśmiechnęła się patrząc przez okno na budzący się przepiękny, słoneczny dzień, przyciskając do obfitych piersi medalion atakującego kruka.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem