Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2012, 12:00   #2
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
AKT PIERWSZY

SYBILLA


http://3.bp.blogspot.com/-jcoQe8P3A0...E/s1600/k2.jpg

Odczuwali strach. Bez wątpienia. W każdej chwili swojej służby. Nie znając nikogo, poza swoją komórką organizacyjną. Narażeni nie odwety Niemców w równym stopniu, jak inni mieszkańcy Warszawy. Narażeni na donosy volksdeutchów czy innych szpicli. W każdym narodzie, nawet w walecznych Polakach, znajdą się tacy, których czy to strach, czy inne pobudki popchną do kolaboracji lub denuncjacji.

Na Karcelaku, jak co dzień, kwitł handelek. To było serce stolicy. Tutaj można było kupić wszystko, jeśli się miało odpowiednie kontakty.



DOKTOREK

Deszcz zapowiadał się na pochmurny. Może to i lepiej. Może dzięki temu warszawskie ulice dostaną należnej im oprawy. Cóż to za wojna, kiedy świeci słońce? Czyż dni wojny nie powinna być taka, jak prawda o niej. Mroczne i ponure.

Zygmunt wstał. Napił się wody i rozejrzał po mieszkaniu. Małej kawalerce w suterenie. I tak miał powód do zadowolenia – przynajmniej w tej kwestii. Jego gospodynią była pani Pelagia - miła, straszą kobieta, zapewne łączniczka polskiego podziemia. Nie rozmawiali o tym.

Z trudem opuścił łóżko, myślami kierując się w stronę Agaty. Wstał. Została mu niespełna godzina do spotkania wyznaczonego przez rozkazy. Mieli spotkać się w punkcie zbiórki, jakim były ruiny starej przepompowni nieopodal Wisły. Odprawę, jak zawsze, poprowadzić miał ich dowódca – Tarcza.

Doktorek wstał, by pogawędzić chwilkę z panią Pelagią, a potem ruszyć na spotkanie.


TUNIA


Tunia spoglądała przez okno na ulicę.

- Odsuń się do szyby – powiedziała babka. – Chodź, proszę do stołu. Śniadanie stygnie.

Prosta owsianka. Kromka chleba z dżemem. Kawa zbożowa. Na mięso już nie wydawały pieniędzy. Oszczędzały.

- Znów się gdzieś wybierasz? - babcia obserwowała wnuczkę z uwagą. – A jak się rozpada? Złapiesz przeziębienie. Wiesz ile kosztuje teraz lekarz?

W głosie seniorki słychać było wyraźną troskę. Natalia miała nadzieję, że o nią, a nie o środki do życia.

- A jak wpadniesz na łapankę? Trafisz na Pawiak? Słyszałam, co tam wyprawiają ci przeklęci Niemcy. Że też skarania boskiego, na nich nie ma.

Natalia uśmiechnęła się i nie kończąc śniadania, pożegnała z babcią i wyszła.

Starsza kobieta jeszcze przez chwilę patrzyła w stronę drzwi. W jej wystraszonych oczach pojawiły się łzy.



BENIAMINEK


Znów to poczuł, gdy wstawał. Bóle w plecach. Przeciągające się rwanie korzonków. Brutalnie przypominające o tym, że wybory życiowe i wiek dość mocno nadszarpnęły jego zdrowie.

Ale Piotr nie zwykł narzekać. No. przynajmniej nie robił tego w samotności.

Wstał, obudzony jak zawsze, dzwonami w kościele. Ksiądz Szymon Hajdukiewicz - jego gospodarz – był porządnym człowiekiem. Wyrozumiałym, łagodnym, zupełnie niestworzonym do czasów wojny. Takiej jak ta. Brudnej, okrutnej i nastawionej, – co Beniaminek rozumiał doskonale – na systematyczne wyniszczanie podbitych narodów. Masowe groby w podwarszawskich lasach dawały nieme świadectwo bestialstwa okupantów. I siłę do walki.

Dzisiaj o dziesiątej mieli spotkanie. Akurat czasu by się wyszykować. Tarcza – dowódca ich komórki – był człowiekiem godnym zaufania, mimo swojego wieku. Prostym, konkretnym, nastawionym na dobro swoich podkomendnych. I religijnym. To budziło szacunek Beniaminka.

Za oknami zaniosło się na deszcz. Może nawet i letnią burzę, bo przecież od kilku dobrych dni upał był nieznośny.

Beniaminek westchnął. Czas było ruszać do służby.


SPRZĘGŁO


Życie. Skomplikowany mechanizm, ciąg równań podparty zbyt wieloma niewiadomymi, by ścisły umysł Janusza, dawał radę to ogarnąć.

Jego życie, po wpadce, przerodziło się w pasmo ucieczek i zmiany kolejnych kryjówek. Jego koledzy z podziemia, pomogli mu skryć się przed Niemcami. Dali nową tożsamość. Kazali na kilka dni „przycichnąć”, ukryć się.

To, nad czym pracowała jego komórka wpadło już w ręce Niemców. Dla nich każdy, kto brał udział w tym projekcie, był potencjalnym zagrożeniem. Musiał trafić na przesłuchanie. Wiedza, jaką posiadał, dawała nazistom kolejną szansę w wojnie, którą rozpoczęli z zamiarem zwycięstwa, a która trafiła w końcu na pierwszy opór.

Kroki na schodach usłyszał, jak zawsze w ostatniej chwili.

Potem rozległo się pukanie. Ustalony ciąg sygnałów. To był Mirek. Jego łącznik. Osoba, która przerzucała go już kilka razy pomiędzy kolejnymi domami, kiedy wcześniejsza kryjówka stawała się spalona.

- Sprzęgło – powiedział Mirek zza drzwi – Musimy się zbierać. Przenoszą cię gdzieś.


POETA


Zanosiło się na deszcz. Sebastian musiał jednak dzisiaj iść do pracy. Rozwozić listy. Wiedział, że spotka się dzisiaj jeszcze z kimś jeszcze. Z łącznikiem, który wskaże mu kolejny cel. Jak zawsze, punktem kontaktowym będzie mieszkanie – punkt kontaktowy. A rozkaz zostanie przekazany podczas zwyczajnego wręczania poczty właścicielowi. Panu Łowickiemu, – bo tylko tyle o swoim kontakcie wiedział Poeta.

Polska Podziemna wymagała krwi. Krwi swoich wrogów. Kolaborantów, kapusiów, czasami bandziorów w Niemieckich mundurach. Czasami krwi swoich obrońców. Czasami zwykłych ludzi.

Poeta był żołnierzem. Wykonywał wyroki. Nie wahał się. Już nie.

Przed kamienicą, w której mieszkał pan Łowicki, stała niemiecka ciężarówka, dwa samochody i motocykl. Naziści blokowali bramę.

Poeta zobaczył ich w ostatniej chwili, wychodząc zza rogu.

Niemiecki żołnierz spojrzał na niego i na jego mundur listonosza.

- Halt! – ręka żołnierza podniesiona do góry dała znak Poecie, by podszedł. - Komm her!

Serce żołnierza zabiło szybciej. Nie miał jednak w torbie nic, co mogłoby go obciążyć. Musiał jedynie zachować zimną krew.

No chyba, że już o nim wiedzieli. Że zgarnęli Łowickiego i czekali tutaj na listonosza, z którym się kontaktował.


STRYJ


Będzie padało.

To była pierwsza myśl, jaka przemknęła przez umysł Konstantego po przebudzeniu.
Zaspał.

Pewnie dlatego, że wczorajszej nocy przemykał się ulicami z wiadrem farby i malował „kotwicę” – nowy symbol podziemia, mający zwiastować nadzieję. Polska Walcząca.

Widzicie rodacy! Nie poddaliśmy się! Nie daliśmy zgnieść nazistowskim buciorom.

Stryj był podekscytowany. Dzisiaj miał spotkać się z Tarczą. W końcu zostanie wzięty do czegoś poważniejszego, niż kolportaż ulotek, przenoszenie rozkazów i meldunków. Chciał walczyć. Walczyć w bardziej bezpośredni sposób. Chociaż, po prawdzie, odpowiadało mu bardziej to, co robił teraz. W takiej wojnie czul się lepiej. Mógł bardziej wykorzystać swoje wrodzone talenty i predyspozycje.

Młodzieniec pochłonął śniadanie w biegu i popędził na wyznaczone spotkanie.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 16-09-2012 o 14:38.
Armiel jest offline