Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2012, 17:51   #4
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację


“Czego tu chcieli? Dokąd zmierzali?”

Petru nie zastanawiał się długo. Odór krwi, jej lepkość, ciepłota ciał … świadczyły, że ktokolwiek zabił wyznawców Xaphana, czczonego również pod mianem “Tego, Który Ogień Sprowadza Z Góry”, znajduje się w pobliżu. A jeśli nawet nie tak znowu blisko, to drapieżników nie brakowało - zarówno dwunożnych i dwurękich, jak i takich o zdecydowanie większej liczbie kończyn, mniejszej zresztą również. Dlatego się spieszył. To że nie pierwszy raz natknął się na scenę masakry pomagało - miał już doświadczenie.

Pobojowisko zbadał nie zaniedbując sprawdzenia śladów tam skąd atakujący wyskoczyli wraz ze swoimi zwierzętami, bacząc pilnie by własnych pozostawić jak najmniej w zdradliwym popiele i uniknąć wdepnięcia w brunatne kałuże. Znalezioną na sękach i gałęziach sierść roztarł w palcach i powąchał, ciekaw gatunku który tak sprawnie rozprawił się z Grzesznikami. Dłuższą chwilę zastanawiał się nad znalezioną bronią, wreszcie miedziane miecze i noże starannie zawinął w płótno dźwigane na podobną okazję, dobrał dwa porządniej wykonane łańcuchy i kilka haków. Sprawdził, czy zdobyczny ładunek brzękiem go nie zdradzi i odszedł z pobojowiska, plugawy, rytualny oręż pozostawiając na miejscu. Wyznawcom demona nie ofiarował chwili żalu po nich ale też nie przeklinał ich pamięci. Sami wybrali swój los i swoją nagrodę, Prawdziwym Wiernym nie mogli zaszkodzić, a Naz’Raghul już się o nich upominało.

Rozsiadł się w miejscu skąd wiatr zmiótł ponury, dławiący pył, sprawdził że dobrze widzi pobojowisko i ewentualnych “gości”, dopiero tam zdjął maskę i gogle. Sięgnął po prowiant i wodę by pokrzepić się, a w międzyczasie pomyśleć.

Miedź bardziej się przyda w Palenque niż pozostawione, niskiej jakości żelastwo, tym bardziej że zmierzał przecież ku osadzie która zajmowała się wydobyciem i przetopem rudy w gotowy surowiec. Tam powinien dostać znakomite żelazo, pochodzące ze złóż “magnetytu”, jak miejscowi je podobno zwali. Palanque czekało na takie i Petru miał zamiar je zdobyć.

“Chyba. Jeśli dobrze pójdzie. Jeśli w przeciągu ostatniego roku osada nie została przeniesiona czy zaatakowana, albo jakieś inne nieszczęście na nią nie spadło, o które przecież tak łatwo w tej nieszczęsnej krainie. Jeśli odnajdę osadę, jeśli …”

Tropiciel przerwał pochód tych “optymistycznych” myśli i uśmiechnął się melancholijnie sam do siebie, podrapał po policzku. Nemertes nie raz kpiła z jego czarnowidztwa, a przynajmniej z tego co w nim jako czarnowidztwo postrzegała. Zwierzęta były duże, towarzyszyły dwóm raptem zbrojnym. Potrzebowały wody, dużo wody, a dwaj mężowie, jak by silni nie byli, nie mogli jej nieść tak wiele, by na długo wyprawiać się poza miejsce gdzie mogli ją uzupełnić. Zapewne. Same zaś ciała kultystów nie nosiły śladów rytualnych okaleczeń, tak często praktykowanych w odwiecznej wojnie pomiędzy wyznawcami demonów... Petru przypomniał sobie swą nieszczęsną eskapadę sprzed roku - gdy Rzeźnicy Thamuza najechali Eskrador, wioskę będącą domeną Wasco, na ciałach oddających cześć Pożeraczowi Dzieci pozostawili inskrypcje i piętna bez omyłki identyfikujące atakujących. “Identyfikujące” - bardzo delikatnie rzecz nazywając. Nawet w stolicy Wasco o okrucieństwie Rzeźników w Eskrador mówiło się szeptem i z przerażeniem.

Wrócił do tu i teraz, podrapał się niemal do krwi po swędzącej, spoconej czaszce. Atakujący nie zabrali dobrej broni, zapewne dlatego że ich własna była lepsza. Ba - takie pozostawienie łupu było wręcz niespotykane w spustoszonym Naz’Raghul! Mieli więc dostęp do dobrej, metalowej broni. Może więc w pobliżu była poszukiwana górnicza osada? A oni tam zmierzali? Patrol? Możliwe. A może i nie.

Spojrzał w kierunku w którym trop prowadził. Jedzenie jeszcze miał, gorzej z wodą. Zaznaczone na mapie miejsce okazało się wyschnięte, przynajmniej czasowo - w Na’Raghul nigdy nie było wiadomo dlaczego pewne źródła zanikają, by później “powrócić”. Wodę musiał uzupełnić za parę dni. Ale nie mógł szukać na oślep. Trop który pozostawili atakujący był całkiem niezłym kierunkiem poszukiwań. Istniała spora szansa na to że doprowadzi go do miejsca do którego planował dotrzeć. A jeśli się mylił … cóż, w Pelorze nadzieja że wystarczająco wcześnie się o tym przekona. Odruchowo sięgnął za pazuchę by pobożnie dotknąć symbolu Ojca Słońce.

Skinął wreszcie głową i sięgnął do maski by wytrzepać filtr, wytarł gogle z pyłu. Miał się zagłębić między drzewa, więc ciężki miecz przytroczył do plecaka, zamiast tego ujął topór.
- Idziemy, Petru - szepnął sam do siebie, wdzięczny za brzmienie nawet własnych słów. To była prawdziwa ulga usłyszeć czyjś głos, nieważne że swój. Pierwszy raz był tak daleko od Palenque. - Powoli i ostrożnie.

Ruszył przed siebie z toporkiem w gotowości, obok tropu, pilnując kierunku wiatru i zapachu, pamiętając o zwierzętach i ich zmysłach. Rozglądał się też za miejscem na nocleg, zdatnym do obrony i ucieczki, takim które dałoby szansę na rozwieszenie dzwonków na rzemykach, ostrzegających swych dźwiękiem przed niebezpieczeństwem. Ponuro przypomniał sobie że z rana musi przyciąć pazury, by w razie natknięcia się na wioskę nie potraktowano go z miejsca jako potworności.

Nie spieszyło mu się z “pościgiem”. Po prawdzie z zadowoleniem powitałby obserwację że odległość do tropionych się zwiększa, a nie zmniejsza. Dawało to mniejsze szanse na to że zabójcy kultystów podobnie urządzą i jego. Wystarczyło mu to co przeżył rok wcześniej uciekając przed Strażnikami Splugawienia Wasco.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline