-Nuda, panie dzieju. - powiedział pirat jakby do nikogo konkretnego. Wyjął z worka rapier i przyczepił do pasa.
- Nic się tu nie zmieniło... w sumie, dobrze, wiadomo do czego wracać. Dość długo tu zabawiliśmy, czas ruszać.
-Do kogo ty gadasz? - odezwał się ktoś tuż przy jego uchu.
-Głównie do siebie. No chyba, że pojawisz się ty. - spokojnie odpowiedział Marlin. -
Więc? Po co mi się tu "objawiasz"?
Młody korsarz spojrzał na swoje ramie, stał tam malutki człowieczek trzymający jego włosy by nie spaść, wyglądał dokładnie jak Marlin.
-Masz wątpliwości...
-Błagam cię, większej głupoty to jeszcze nie słyszałem. Ja działam jak chce, przypadkowo, kapryśnie, wręcz chaotycznie. Nie mogę mieć wątpliwości, to wręcz wbrew mojej naturze.
-Inny rodzaj wątpliwości...
-O, teraz mnie zaintrygowałeś, opowiadaj.
-Jako, że jestem tobą, twoim sumieniem, delirium i wytworem twojej skrzywionej przez tortury wyobraźni zarazem...
-Streszczaj się...
-Znam twoje najskrytsze pragnienia, ale jedno wybija się ponad wszystkie. I właśnie z nim masz wątpliwości, co wybrać, prawda? Łajbę czy ludzi?
-Albo rum...
-Nie zmieniaj tematu.
-Rany, przecież to oczywiste. Po co mi wielki statek jak bez ludzi nigdzie nie popłynę, albo po co mi załoga jak nie mam statku. Dojdę do tego małymi kroczkami. Zobaczysz.
-To co teraz zamierzasz?
-Mógłbym przejść się między tymi molami - wskazał na pomosty i przycumowane do nich jedno i dwumasztowce. -
i "zarekwirować" jakiś slup czy kuter... -Znam ten ton... to czemu tego nie zrobisz?
-Po pierwsze jest wczesny wieczór i na małych statkach są jeszcze ludzie, inne łodzie mogą nawet dopiero wpływać, więc po co nam kolejna bójka w porcie, straż na karku i kolejny dzień w areszcie? Po drugie, później będzie ciemno i trzeba będzie nawigować z gwiazd, a przy moim talencie trafimy z powrotem do Esomii.
-Więc co proponujesz?
-Idziemy do jakiejś tawerny, może uda się zaciągnąć na jakiś okręt, albo jak dopisze nam Boski Wagabunda, zdobędziemy nawet busole. ***
Do Drevis przybywały różne indywidua: kuglarze, wodzireje, fanatycy i szaleńcy, lecz osoby mówiące do siebie na środku ulicy wciąż były rzadkością. Więc kiedy w końcu jedna z takich osób weszła do karczmy, a ludzie przestali się za nią oglądać, mały i ciekawski John spytał swoją rodzicielkę:
-Mamo, a dlaczego ten pan do siebie gada?
-Ja będziesz pił tyle co twój cholerny ojciec to się dowiesz.
Matka John'a odpowiadała tak za każdym razem, co utwierdziło chłopca w przekonaniu, że jest to uniwersalna odpowiedź na każde pytanie.