Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2012, 12:45   #3
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Tyria Grey


Patrzył na nią. Dzień i noc czuła na sobie badawcze spojrzenie. Miał oczy jak wilk, brązowe z żółtymi plamkami, czujne i głodne. Mówili, że Hwarhen przez trzy lata opłakiwał ostatnią zmarłą żonę, uczynił już zadość jej pamięci i teraz szuka nowej. Nawet Moruad rzuciła do Tyrii mimochodem, że Hwarhenowi trzeba znaleźć babę, bo żal, by tyle dobra leżało w nocy bezczynnie na udzie wojownika. To był dobry dzień na rozmowy, dzień w którym opuścili Skagos i siostra magnara zdawała się szczęśliwa i swobodna. Dlatego Tyria odparła jej, nadając głosowi pozory żalu, że choćby Moruad obłożyła Hwarhena po czubek jego kudłatej głowy całą solą z kopalni Skagos i posypała całym złotem, na którym śpią w Domu Żywego Boga zmarli magnarowie wyspy, to nie znajdzie się żadna kobieta, która wojownika zechce, i żaden klan nie da mu swojej córki na zatracenie. I nie o to chodzi, że Hwarhen jest szpetny, bo mógł uchodzić nawet za przystojnego, nie o to też, że nie miał sławy czy dóbr, bo tych miał pod dostatkiem... nawet nie o to, że był okrutny i gwałtowny – bo nie był. Szło o klątwę, przemożną, druzgocącą siłę, która zabierała każdą kobietę, którą pokochał. Moruad wyciągnęła wtedy bukłak miodu i kazała Tyrii pić – choć wcześniej koso patrzyła na swą przyboczną sięgającą po jakikolwiek trunek.
- Tyria, dziecko... jesteś taka młoda. Gdyby kobiety patrzyły tylko na bogactwo i sławę, wszystkie miałybyśmy trzech mężczyzn na krzyż na spółkę. Gdyby kobiety bały się głupich plotek, sprzeciwu rodziny, złych spojrzeń, to dzieci nie rodziłyby się wcale. Zobaczysz, kiedyś, być może. Kobieta, która kocha, nie boi się ani ludzi, a i bogom napluje w oko, byle dopiąć swego.
Tyria siedziała obok siostry magnara przy ognisku i pomału w jej sercu budziły się niedobre podejrzenia. Długie lata żyła obok Moruad spokojnie i bezpiecznie. Siostra magnara dotrzymała słowa i odprawiała wszystkich zalotników Tyrii... choć dziewczyna wiedziała, że niektórzy oferowali za nią niemało, Moruad się nie ugięła. Co innego jednak bogactwo, obietnica sojuszu nawet... a co innego prośba mlecznego brata. Tyria nie miała wątpliwości, że gdy Hwarhen poprosi, jeszcze tego samego wieczoru Tyria będzie mu grzała posłanie, a Moruad nie mrugnie nawet okiem. Jej związek z Hwarhenem był w końcu dużo bliższy niż z Tyrią. Nie chronił jej nawet obyczaj. Mleczne rodzeństwo nie mogło się ze sobą parzyć... ale następnego pokolenia ten zakaz już nie dotyczył.
- Nie chcę żadnego mężczyzny – mruknęła wtedy z ustami lepkimi od miodu.
Moruad tylko uniosła brwi.
- Naprawdę?

Po drodze na Długi Kurhan którejś nocy ścisnął mróz i Tyria przebudziła się, gdy ktoś pchał się jej pod futra.
- Łapy przy sobie! - warknęła i sięgała już po nóż.
Zaspany Hwarhen ziewnął jej tylko w twarz i bezceremonialnie rąbnął się obok niej, obwijając się szczelnie wilczurą.
- Zimno jak pierun. Schowaj pazury, wilczyco.
Moruad siedziała przy ognisku i nie odezwała się ani słowem. Oczy miała otwarte, ale nieobecne, może zresztą spała? Zanim Tyria zdążyła odwarknąć coś Hwarhenowi, ten już spał głęboko, z nosem wciśniętym w jej łopatki i chrapał jak stary niedźwiedź. Jego wielka dłoń, którą ją objął w pasie nie drgnęła przez całą noc, więc może faktycznie chodziło mu tylko o ciepło. Następnej nocy przymrozek puścił i Hwarhen spał już sam. Tyria zaczęła mieć nadzieję, że może się w swych rachubach omyliła. Jechali na Długi Kurhan, by wyrwać z gardła Nocnej Straży kości Erranda Greystarka. Do ciągnącego wolno po bezdrożach pochodu dzień i noc dołączali kolejni wyspiarze. Zaś z każdą milą, która oddalała ich od Skagos, a przybliżała do Muru, Moruad Magnar coraz bardziej i bardziej zaczynała wyglądać i zachowywać się... jak magnar.

***


- Moruad.
- Hm?
- Myślałam o tym, co mówiłaś?
- Hm? Skagos, a myśli? To niecodzienne. Naprawdę masz obcą krew.
- Nie miałaś racji.
- Nie miałam? - dopiero teraz na nią spojrzała.
- Sahayeda kochała tę wronę, Greystarka.
- Tak mówią pieśni.
- A nie dopięła swego. Zginęła. A była magnarem, nie zwykłą kobietą.
Moruad zacisnęła dłonie na Sercu Zimy, milczała długą chwilę i Tyria zaczęła myśleć, że odpowiedzi się jednak nie doczeka.
- Czy gdy pasterz idzie przepędzić wilki, które zakradły się do jego stada, nawet gdy w ich obronie zginie, Tyria... czy robi to dlatego, że kocha swoje owce?
- Ludzie to nie owce.
- Ludzie w większości to owce. A pasterz idzie bronić swoich owiec nie dlatego, że je kocha. Robi to dlatego, że je posiada. Są jego własnością. Rozumiesz?

***


To było trzy miesiące temu. A teraz Hwarhen Bez Żony, wojownik z klanu Crowl, śledził ją dzień i noc swoimi wilczymi ślepiami. Uniknąć go nijak nie miała sposobu – dzielili obowiązek strzeżenia Moruad. Nie był nachalny... ale patrzył. Dzień i noc. Bywały takie chwile, że doceniała jego obecność. Gdy już na kurhanie od słowa do słowa i od słowa do bitki Ygwen i Walram z klanu Stane zaczęli ją szarpać, Hwarhen wzniósł się na niemożebne wyżyny ponad urazą własnego klanu, który Tyria przecież również śmiertelnie obraziła. Stanął wpierw milcząco za plecami Stane'ów i strzelał kostkami wielkich dłoni. Kiedy już uznał, że Tyria nie poradzi sobie sama, zapytał, czy klan Stane wypowiedział klanowi Magnar przymierze, bo Tyria należy teraz do Moruad Magnar. Stane'owie zgłupieli z lekka. Hwarhen wycedził jeszcze, że gdy klan Stane przymierze z Magnarami będzie chciał zerwać, byłoby uprzejme z ich strony, gdyby się wstrzymali do zakończenia sprawy ze Strażą. On osobiście bardzo chce znaleźć swego przodka, który padł w bitwie, ale nie chciałby też, by ominęła go chwacka, klanowa wojenka.
- Uważaj, wilczyco – westchnął, kiedy wracali do namiotu Moruad. - Uważaj na każdy krok i słowo. To, co tu robimy, to ważna sprawa. Możemy wygrać życie o niebo lepsze niż to do tej pory. Albo możemy wszyscy razem zdechnąć.

Bywały i chwile, w których się go bała. Jak wtedy, gdy weszła do namiotu Moruad po południowe wino, którym jej pani chciała podjąć Alraun i Borroka, przybyłych właśnie przywódców klanu Rork z północy wyspy. Tyria grzebała po pakunkach, i nagle spomiędzy rozluźnionych rzemieni posypało się złoto. Ciężkie bransolety i zapinki, i monety, i naszyjniki... wszystkie pokryte brudem i grubym, czerwonawym nalotem skagoskiej soli. I było tego... mnóstwo. Szeroko otwartymi oczami ogarniała to niewyobrażalne bogactwo i wtedy do namiotu wszedł Hwarhen. Z szybkością zaskakującą u kogoś jego postury pozbierał błyskotki, a potem zamknął Tyrię w żelaznym uścisku swoich wielkich łap.
- Nie widziałaś tego! Nie widziałaś nic! - wysyczał. - Chroń siebie, głupia dziewczyno!

Tyria rozsądnie milczała. Pośród rosnących w siłę na Długim Kurhanie Skagosów patrzyła, słuchała i milczała. Nad zmarłymi płakała rzadko, tylko by nie wzbudzić podejrzeń. To nie byli jej przodkowie. Nic jej z nimi nie łączyło.

***


W dzień, w którym wszystko się zaczęło Moruad około południa zachciało się świeżego mięsa. Tyria zrzuciła więc obowiązek strzeżenia siostry magnara na barki Hwarhena i poszła polować. Wrzaski i śpiewy na kurhanie odstraszyły już dawno zwierzęta z okolicy, musiała więc odejść naprawdę daleko. I kiedy wreszcie się udało i wyciągała strzałę z ubitego koziołka, z chaszczy na rzężącym, słaniającym się na nogach koniu wyjechał Olram z klanu Stane. W stanie niewiele lepszym niż koń. Zsunął się z siodła i w tej samej chwili zmordowany koń padł na ziemię i zajął się już na poważnie umieraniem.

Olram, który nigdy nie zwracał się do Tyrii inaczej niż „ty zdradziecka suko” wyciągnął do niej dłonie.
- Pić – bardziej wyczytała z ruchu jego warg. Podała mu swój bukłak, pił długo i chciwie.
- Enned Magnar nie żyje! - ryknął chrapliwym głosem. - Zarżnięta... jak świnia – dyszał ciężko.
- Kto?
- Wrony!
Tyria przerzuciła sobie przez ramię truchło koziołka. Nigdy w życiu nie widziała córki Endehara, i jej życie mało ją w sumie obchodziło. Miała jednak świadomość, co będzie oznaczać jej śmierć. I miała świadomość, co się stanie, gdy Olram zacznie krzyczeć o tej śmierci na kurhanie.
- Moruad będzie chciała wiedzieć. Na razie tylko ona. Idziemy. Trzymaj gębę zawartą.

***


Nigdy dotąd nie mogła powiedzieć, że widziała swą panią wściekłą. Aż do tej pory. W czarnych oczach Moruad po relacji Olrama błyskało coś okrutnie złego.
- Dziękuję ci, Olramie, żeś ni chwili nie tracił – rzuciła do wojownika. - Siądź przy mym ognisku, bądź mym gościem... Zgryź na razie swe pragnienie zemsty i milcz. Niebawem ruszysz w drogę na Skagos, do mego brata.
Olram wyszedł, a Moruad milczała. W jej oczach czaiło się coś złego, niczym to monstrum z morza, którego kapłanami był jej ród.
- Taki młody kwiatuszek – mruknął współczująco Hwarhen. - Taka tragedia.
Siostra magnara powiodła zimnym wzrokiem po nim i po Tyrii, jedynych obecnych w namiocie i wycedziła gniewnym, zduszonym szeptem:
- Od pięciu lat daję Qorgyle'owi wchodzić sobie na głowę. Od pięciu lat się układam z wronami, każdego dnia płacę za te układy cenę. Ryzykuję własną głową wobec magnara. I więcej – ryzykuję i obrażam bogów. Bo trzeba i bo warto. I po pięciu latach wyrzeczeń i zginania karku, kiedy jesteśmy już blisko celu, mogę sobie to wszystko w dupę wsadzić. Wszystko dlatego, że durnej dziewce zachciało się rżnięcia, ale rozmyśliła się w trakcie, więc ją równie durna wrona w szale sprawiła jak kawał mięcha. Gdybym wiedziała, że ją zaswędzi, wyruchałabym ją sama zanim odpłynęłam, trzonkiem od kilofa. Tragedia? Hwarhen. To pieprzona katastrofa!
- Nikt na kurhanie jeszcze nie wie – wtrąciła się Tyria. - Zaprowadziłam go prosto do ciebie. Z nikim nie gadał po drodze...
- Tyle dobrego – rzuciła Moruad i zapadła się we własne myśli. Odezwała się po dłuższej chwili, znów spokojna i zimna. - Skoro nikt nie wie... to nikt nadal nie będzie wiedział. Tyria, Hwarhen... powiedzcie dzielnemu Olramowi, że rozkazałam mu jechać do mego brata i powiedzieć słowo w słowo to, co rzekł mi. Odprowadźcie go z dala od kurhanu. Zabijcie i ukryjcie ciało. Przynieście mi jego głowę. Potem wracajcie.

Erland Crowl


Gdy Endehar zabił swego ojca i brata i został magnarem Skagos, klan Crowl zrobił to, w czym był najlepszy i dlatego przetrwał.
- Nic! - krzyknął Alabar, który im przywodził, a echo w jaskini zwielokrotniło jego tubalny i tak głos. - Nic! - wrzasnął raz jeszcze i nieliczne sprzeciwy zgasły, zduszone jego niebywałą siłą perswazji. - Zrobimy dokładnie nic!

Erland stał wówczas obok Hwarhena, poszturchiwany przez kotłujący się tłum. Młody wojownik nachylił się do jego ucha i wyszeptał pośród wszechogarniającego jazgotu:
- Nic nie mówili o Moruad.
- Wiem.
- Ona ma pięć lat.
- Wiem.
- To tylko mała dziewczynka.
- Wiem. Zamknij się, zanim powiesz jedno słowo za dużo.
- Jest bardziej moją siostrą niż jego.
- Milcz. Endehar jest naszym bogiem.

Kiedy jednak więc się skończył, Erland nie mógł sobie znaleźć miejsca. Hwarhen miał rację. Czy chcemy żyć w świecie, w którym małe, bezbronne dziewczynki spotyka krzywda i giną, nawet w imię woli boga? Erland gryzł się długo z myślami, by w środku nocy wyciągnąć ze skrzyni swe najlepsze odzienie. Potem pożyczył od kuzyna jednorożca i pojechał do Królewskiego Domu, by paść Endeharowi do stóp i przypomnieć bogu, że jego siostrę wiążą z klanem Crowl silne więzy.

Gdy wrócił dwa dni potem z maleńką Moruad, wielu z jego własnego klanu zarzuciło mu bluźnierstwo i zdradę. Jaskinie zamieszkiwane przez klan Crowl znowu wypełnił jazgot zbyt wielu gardeł. Erland postawił Moruad na ziemi i krzyknął tak głośno, że mógłby obudzić śpiących wiecznym snem zmarłych magnarów Skagos.
- Endehar, magnar, przemówił! Oto jego słowa! - ryknął i zapadła cisza. - Klan Crowl to klan wielkich wojowników! Klan Crowl to bogobojni ludzie wierni przymierzom! Dlatego Endehar, magnar Skagos, daje klanowi Crowl swą siostrę na wychowanie! Niech rośnie wśród was, dzielni mężowie, przy swym mlecznym bracie! Gdy dorośnie, poślubi jednego z was, by przypieczętować nasze przymierze!

Niesnaski, okrzyki gniewu i oskarżenia zamilkły jak ucięte nożem.
- Magnar przemówił! - wydarł się Alabar. - Magnar pobłogosławił klan Crowl!
- Endehar!
- Crowl! Crowl! Crowl!

Tłukli styliskami toporów i kilofów w tarcze, pośród wrzasków prócz imienia Endehara i triumfalnego „Crowl, Crowl, Crowl!” Erland słyszał i własne imię. Poderwali go w górę, zawisł nad rozedrganym morzem rąk i głów i krzyków. Rozłożył ramiona i w tej jednej chwili w swoim życiu czuł się bohaterem z dawnych pieśni. W tej jednej chwili klan wrzeszczał jego imię, a Erland rozkładał szeroko ramiona i czuł się jak Engan, Orzeł z Morza, potężna istota, która oszukała pierwszego magnara Skagos i ukradła koronę z Królewskiego Domu, by zapewnić ludziom ochronę przed zimnem. I tak jak o triumfie Engana rzadko śpiewano, tak i on musiał ukryć swoje zwycięstwo głęboko we własnej duszy. Na Skagos bunt musiał przybrać pokorne oblicze.

Gdy razem z Hwarhenem zaprowadził Moruad do dzieci, patrzyły na nią krzywo. Patrzył z oddali, czy sobie poradzi. Stała z boku i patrzyła, jak dwóch chłopców drażniło kraby, podjudzając je do walki. Wreszcie przykucnęła obok nich, maleńka i krucha.
- Dlaczego każecie im walczyć? - mówiła cicho. Już wtedy zawsze mówiła cicho i ostrożnie, ważąc każde słowo.
- Bo możemy. To zabawne jest, weź patrz...
Dziewczynka nachyliła się nad walczącymi krabami. Przysunęła się jeszcze bliżej. A potem nagle uszczypnęła jednego z chłopców w policzek.
- Ałaaaa! - po plaży poniósł się urażony wrzask. - Czemu to zrobiłaś?
- Ponieważ... mogłam – oznajmiła z wyższością.
Wtedy skoczyli na nią we dwójkę, a reszta dzieci wrzeszczała zachwycona. Nie miała szans ze starszymi i wprawionymi w bójce chłopakami. Po chwili siostra magnara leżała z rozbitym nosem i twarzą wciśniętą w piasek.
- Nawet nie próbowała wygrać – mruknął skwaszony Hwarhen. - Jest słaba.
- A ty jesteś ślepy, przyjacielu – odparł Erland miękko. - Wygrała.
- Nieee.
- Tak. Popatrz. Kraby im uciekły. Gówniarze przegrali. Nawet im do głowy nie przyszło, o co poszła bitka.

Moruad zlana krwią uśmiechała się blado, pokazując usiane piaskiem ząbki.

***


Minęły lata, Moruad z cichej dziewczynki wyrosła na równie cichą i ostrożną kobietę. Często odwiedzała Erlanda w świętym gaju i chciwie słuchała jego słów. Ale nigdy, dopóki nie wróciła z wyprawy za Mur w bohaterskiej glorii pogromczyni Weylanda Wędrowca, nigdy wcześniej nie zobaczył w niej magnara. Jednak cały czas pamiętał o tej chwili na plaży, w jego wspomnieniach dwa kraby pomiędzy nogami wrzeszczącej dzieciarni uciekały bezpiecznie ku wolności, jaką dla nich oznaczało morze.

Potem zaś... potem Moruad zabrała go ze sobą, kiedy w środku nocy wyprawiła się do Domu Żywego Boga i okradła swych przodków. Erland stał obok, patrzył jak Hwarhen odsuwa kamienie grobowców, i jak Moruad własną ręką wybiera złoto spomiędzy kości dawnych magnarów. Patrzył na to i zrobił to, w czym klan Crowl był najlepszy. Nic. Zrobił dokładnie nic.

***


Do grobowca Sahayedy zszedł pierwszy, z Hwarhenem tuż za plecami. Moruad wybierała jeszcze kosztowności w jaskini obok, okradając Svena o Piersi Szerokiej jak Stół, wielkiego wojownika i równie wielkiego przyjaciela Straży. To trzeba jej przyznać – zabierała złoto tylko tym magnarom, którzy za życia sprzyjali wronom... więc po śmierci możliwe, że im to nie przeszło.

Erland uniósł pochodnię i zamarł. W grobowcu Sahayedy leżały wśród niemożliwych bogactw dwa szkielety. Jeden o drobnym kośćcu i straszliwie zmiażdżonej czaszce, na której ciągle tkwiły sploty białych włosów. Drugi był szkieletem potężnego mężczyzny. Tu pieśni mówiły prawdę. Errand Greystark zaiste był olbrzymem pośród ludzi. Pomiędzy żebrami w suchej i przesyconej solą jaskini zachowały się zetlałe resztki czarnej przyodziewy... Pieśni zatem kłamały, a przynajmniej nie mówiły całej prawdy. Ktoś, kiedyś, jakimś sposobem wykradł wronom kości Erranda Greystarka i złożył je w tajemnicy obok kobiety, która dla niego zginęła. A wojna trwała sobie w najlepsze setki lat. Moruad obiecała Endeharowi, że wydrze kości Greystarka Qorgyly'owi z gardła – i oto się okazało, że nie ma czego wydzierać... Już szła. Jaskinie rozbrzmiewały jej lekkimi krokami.

- Bacz na słowa – ostrzegł go Hwarhen. - Chcesz żyć?

Erland chciał. I zrobił dokładnie to, w czym jako Crowl był najlepszy. Nic. Dokładnie nic.

Moruad nie poświęciła szkieletowi Sahayedy więcej niż jedno spojrzenie. Nad Errandem nachyliła się nisko, zaplotła palce na jego żebrach i przytuliła do czaszki piegowaty policzek.
- Ciekawe – powiedziała. - Pieśni mówią, że w ostatnich słowach kazała się pochować obok niego. Ciekawe. Jak mogła mówić ze zmiażdżoną czaszką?
- Była magnarem – Erland usłyszał własny głos. - Magnar może wszystko...

I to była właściwa odpowiedź. Moruad zgarnęła kości Greystarka do worka, uprzednio ściągając z palca szkieletu pierścień z herbem. Kiedy zabezpieczyli grobowce i wyszli na zewnątrz, Moruad kazała kapłanowi, który ich wpuścił do jaskiń, skoczyć w przepaść.
- Mam rodzinę – powiedział ten niemłody już człowiek.
- Zatem wybieraj. Ty zginiesz i oni zginą. Albo ty zginiesz, a ja będę o nich pamiętać.

Nieszczęśnik skoczył. Następnego dnia Erland i Moruad wracali morzem do siedzib klanu Crowl. W połowie drogi Moruad przechyliła się nad szalejącymi falami i wrzuciła w morską toń worek z kośćmi Greystarka.

***


- Bogowie pokazali mi przyszłość – powiedział jej, gdy wyszła go powitać na Długim Kurhanie. - Widziałem kobietę, i wronę, i czarne słońce nad nimi.
- Zapowiedź wielkiej zimy – skinęła mu głową. - Spójrz teraz w dół i powiedz mi, Szepczący, co widzisz.

Przed nimi rozpościerał się zasnuty dymem obóz na kurhanie. Obok siebie w wykopach pracowali w zgodzie wiecznie się wadzący Crowlowie i Stane'owie... nawet przerażający Rorkowie z północy wyspy, którzy bili się z każdym klanem i nigdy nie zawierali przymierzy.
- Widzę trzy setki ludzi... którzy nie walczą.
- Widzisz cztery setki. Wrona zwana Blane jest tak miły, że liczy nas co wieczór. Widzisz cztery setki, a zobaczysz jeszcze więcej. I to wszystko są ludzie, których nie ma już mój brat.
 
Asenat jest offline