Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2012, 14:48   #1
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
[storytelling] Wilczy pazur.

#1. Tęsknota.

Pogoda była piękna i chociaż jesienne słońce nie grzało już tak jak kilka tygodni wcześniej to miło było postać w jego cieple. Ptaszki śpiewały wesoło, ruda wiewiórka wbiegła po pniu do dziupli, uzupełniała zapasy przed nadchodzącą zimą. Wszystko zdawało się być radosne o tym uroczym poranku, tylko duży basior, jakby wbrew temu od dłuższego już czasu wyczuwał nieodgadniony niepokój. Od kilku dni nie mógł sobie znaleźć miejsca. Obchodził swój rejon już po raz wtóry, niespokojny warczał co chwilę. Reszta stada, łącznie z waderą nie rozumiejąc jego zachowania uchodziła mu z oczu. Nawet małe wilczki szybko zrozumiały, że nie warto wchodzić mu w drogę. Jakaś siła, której nie rozumiał, coś nieodgadnionego pchało go w jednym kierunku. Ciągle nie dawało mu to spokoju. Nie rozumiał dlaczego miałby opuścić teren, w którym się wychował, w którym spędził całe swoje życie, który znał, w którym rządził. Wiedział jednak, że dłużej tego nie wytrzyma, że musi to zrobić. W końcu podjął decyzję.


Nena Deacair, Rednas Kella, Ellfar Ravil, Orin Sorley.
Karczma na rozstajach.
Karczma na rozstajach była... karczmą na rozstajach dróg. Niewielkim zajazdem u skrzyżowania szlaków.

***

Wysoka brunetka o dużych oczach o delikatnym odcieniu fioletu, w których można utonąć bez pamięci, włosach spływających łagodnymi falami za talię musiała zwracać na siebie uwagę mężczyzn. Gładka, opalona cera podkreślała pełne usta. Usta idealne do całowania. Dlatego też wszyscy, może z małym wyjątkiem, mężczyźni siedzący w karczmie na rozstajach zauważyli siedzącą przy ławie dziewczynę i zerkali na nią co chwilę, mniej bądź bardziej ukratkowo. Szczególnie trzech głośnych typków, którzy najwyraźniej mieli już w czubie, mimo wczesnej pory, wpatrywało się w nią nadzwyczaj natarczywie.

Nena kończyła właśnie śniadanie. Z tego co mówiła miła, pulchna i rozszczebiotana karczmareczka, zajazd był ostatnim w jej podróży do podnóża Gór Dawnych Szlaków. Tutaj musiała zejść z wygodnego, szerokiego traktu i zapuścić się w bardziej dzikie tereny. Nie bała się puszczy i tego co w niej może spotkać. Nena Deacair podobnie jak stary basior czuła tęsknotę do miejsca, którego nigdy nie widziała. Przynajmniej nie w rzeczywistości.

Skruszyła kromkę chleba na stół a Niloufar, ciekawska łasiczka wystawiająca do tej pory łepek z poły jej płaszcza, wyskoczyła zwinnie na stół i sprzątnęła okruchy. Zwierzątko rozglądnęło się wokół, zatoczyło trzy rundki wokół pustego talerza, po czym wskoczyła spowrotem w cieplutkie poły płaszcza swojej pani.


***

Małym wyjątkiem, który nie zwrócił uwagi na piękną dziewczynę był elf w średnim wieku siedzący samotnie w najdalszym, najciemniejszym kącie sali. W jego wyglądzie było coś... szlachetnego. Czego nie można było powiedzieć o jego zachowaniu. Nawet pulchna karczmareczka nie była taka rozszczebiotana gdy podchodziła do jego stolika.

Rednassa Kella trapiło zmartwienie. Już od ponad miesiąca był w podróży. Gdy otrzymał zadanie od swojego mistrza od razu wyczuł kłopoty. Zamiast jednak odmówić, co wydawało się najrozsądniejsze, rzekł tylko:

- Tak mistrzu. Uczynię jak każecie.

Po czym wycofał się tyłem i przygotował do podróży by jeszcze tego samego dnia opuścić osadę. Nie bardzo rozumiał celu swojej misji, w który nikt go nie zagłębił. Polecenie było jasne.

- Dotrzesz do podnóża Gór Dawnych Szlaków. Odnajdziesz arcymaga Meradiona i zaoferujesz mu swoje usługi.

Jasne. Jasne. Jasne...

A teraz, żeby zdążyć przed zimą nie mógł iść wygodnym, w miarę bezpiecznym szlakiem, lecz musiał przebyć Puszczę Gór Krańca. Dlaczego miał złe przeczucia?

***

Chudy elf o długich blond włosach i czujnych, ruchliwych oczach obserwował wszystkich uważnie. Widział piękność siedzącą pod oknem w pierwszych promieniach wstającego słońca. Zauważył jej zwierzątko nim jeszcze wskoczyło na stół. Widział mężczyzn śliniących się na jej widok - trzech nad wyraz głośnych opijusów, z których szczególnie jeden miał wyjątkowo tępy wyraz twarzy i którego elokwencja była odwrotnie proporcjonalna do jego wzrostu. Zauważył, że jeden z dwóch kupców dyskutujących o czymś zawzięcie rozsupłał mieszek i pokazał jego zawartość kompanowi, na co ten rozejrzał się nerwowo po sali. Widział niezadowolony wzrok karczmarza, gdy jeden ze znajomków tępaka trzepnął rozgadaną karczmareczkę w okrągły tyłek. Zauważył też jej spąsowiałą twarz i uśmieszek czający się w kącikach ust. Jednak ponad wszystko przyglądał się ponuremu elfowi siedzącemu w kącie sali jadalnej.

Przykuł jego uwagę już wczoraj wieczorem. Miał dziwne przeczucie, nie... miał pewność, że dumny elf był magiem. Chyba nikt poza nim nie spostrzegł jak światło świecy stojącej na stole nieznajomego nachyla się nad jego strawą. Jak, gdy skończył posiłek i oparł się o ścianę wręcz utonął w mroku. Lecz Ellfar Ravil wystarczająco dużo czasu spędził wśród magów, by zauważyć te subtelne różnice w grze świateł.

Zatęsknił za czymś, co nie było mu dane.

***

Orlin Sorley, chuderlawy niziołek, zszedł powoli do sali. W głowie jeszcze huczało mu od wypitego wina. Rozejrzał się mętnym jeszcze wzrokiem po gościach zajazdu. Niewielu ich zostało od wczorajszego wieczora. Większość wyruszyła przed świtem. Okrąglutka karczmareczka powitała go uśmiechem. Odwzajemnił jej go. Czuł, że jeszcze wieczór lub dwa i grzałaby jego łoże. Minął ponurego elfa, trzech wesołych kompanów, którzy pozdrowili go wzniesionymi kuflami i głośnym okrzykiem. Podniósł dłoń na przywitanie i uśmiechnął się do nich. Pamiętał, że wczoraj bardzo dobrze się bawili przy skocznych, sprośnych przyśpiewkach i im w szczególności zawdzięczał dzisiejszy szum w głowie. Westchnął na widok pięknej dziewczyny siedzącej pod oknem. Zajął stolik na środku sali i zamówił zsiadłe mleko z jajkiem sadzonym - najlepszy sposób na ciężkie poranki.

Bawił w karczmie już dwa dni i czuł, że musi w końcu podjąć decyzję o dalszej podróży w kierunku Gór Dawnych Szlaków. Gdyby tylko znalazł kogoś z kim mógłby się tam wybrać. Samotna podróż nie wchodziła w grę. Była zbyt niebezpieczna. Co innego podróżowanie szlakiem, co innego zapuszczanie się w dzikie ostępy.

Trafił na stare legendy, nie do końca jasne i różniące się wersjami w zależności od regionu, o wielkiej bitwie stoczonej w Mrocznych Wiekach gdzieś w sercu Puszczy Gór Krańca. Jeśli bitwa była choć w połowie tak duża, jak mówią o niej starcy przy ogniskach, to powinien znaleźć jej ślady. Tym bardziej, że wszystkie wersje legendy zgodne są w jednym; magia była w tej bitwie decydującym orężem.

Rozmarzył się. Widział siebie na dworach królewskich opiewający czyny dzielnych wojowników. Potrzebował tylko natchnienia. Natchnienia, za którym tutaj przyjechał.


Cathil Mahr
Puszcza Gór Krańca.
Jeszcze nigdy nie zapuściła się tak daleko na zachód. Wszystko zaczęło się od jelonka.Piękne zwierzę, z pięknym porożem, za którego skórę mogła dostać trochę brzdęku wypatrzyła tydzień temu przy wodopoju. Podchodziła go już kilka razy i kilka razy była tuż tuż od upolowania go. Stary byk jakby wodził ją za nos. Trzymał na dystans, a gdy już miała odpuścić ukazywał się niby przypadkiem i pozwalał do siebie podejść, lecz gdy tylko zajmowała dogodną pozycję do oddania strzału on płoszył się i uciekał.
Ostatecznie minęło siedem dni, w której jej zapasy żywności zmalały do zera, zapuściła się w nieznane jej tereny a teraz przyszła pora, w której musiała zadbać o swój brzuch coraz głośniej domagający się aby go napełnić. Zwierzyny zresztą wydawało się tutaj dosyć i upolowanie czegoś było tylko kwestią czasu. Pod warunkiem, że głośne burczenie jej brzucha nie wypłoszy za chwilę wszystkich z lasu.

Kesa
Ruczajowe sioło.
Obudziło ją natarczywe pukanie w drzwi. Spojrzała za okno. Była głęboka noc. Narzuciła coś szybko na siebie. Pukanie nie ustawało.

- Pani! Otwórzcie! - głos nieznajomego mężczyzny.

- Człowieku, przestań się tłuc - głos wójta wsi, człowieka poczciwego i dobrego. - Toć pani śpi jeszcze. Poczekajże do rana!

- Kiedy teraz trza! - niecierpliwił się.

Otworzyła drzwi. Oczy oślepiło światło pochodni. W progu stał znajomy jej burmistrz i wieśniak, którego widziała pierwszy raz na oczy. Na pewno nie był z Ruczajowego sioła. Twarze miejscowych już poznawała. No cóż... wieść o jej zdolnościach rozchodziła się po okolicy.

- Wybaczcie pani, próbowałem... - wójt zaczął się tłumaczyć lecz umilkł gdy Kesa podniosła dłoń.

- Dobry człowieku - zwróciła się do nieznajomego - bądźcie łaskaw nie świecić mi tym po oczach - skinęła na pochodnię - i mówcie co was sprowadza w środku nocy.

Nieznajomy odsunął pochodnię, zdjął czapkę i rymnął przed nią na kolana.

- Dobrodziejko... ratujcie! Dziecko moje jedyne... źle z nim... rana zła... goić się nie chce... Gorączka... Ratujcie!

Z nieskładnej i pośpiesznej mowy wieśniaka wyciągnęła po dłuższej chwili taką oto historię. Kilka dni temu podczas zabawy chłopak nieszczęśliwie przeskoczył parów i złamał sobie nogę. Miejscowy kapłan zrobił co mógł ale dziecko dostało wysokiej temperatury a noga spuchła. Od tego czasu minęły trzy dni, z czego dwa zajęła podróż. To daje pięć dni jeśli wyruszą natychmiast.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline