Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2012, 14:00   #7
Rebirth
 
Rebirth's Avatar
 
Reputacja: 1 Rebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputację
Detroit. Nigdy wcześniej nie planował wracać do miasta, które kojarzyło mu się jedynie z brudnym sierocińcem i spasionym jak knur sprzedawcą samochodów, który miał pecha trzy razy oblać go kawą tego samego dnia. Na szczęście cacko którym właśnie kierował, było tego warte. Jechał już drugą godzinę. Tą niesamowicie nudną trasę umilał sobie słuchaniem geekowskich kapel, z czego ulubioną niewątpliwie byli chłopaki z Machinae Supremacy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nMdz9CKIbAk[/MEDIA]

I've tried to find some common ground
somewhere I can be unbound
by the preconceptions we have found

True strength is choosing your own side
when different worlds collide
Do you stay silent
to seem strong inside?


Do you really wanna be
another face in the masquerade?

Ich energiczne brzmienie wgniatało mimowolnie stopę w pedał gazu. Przyspieszył znacznie, chcąc poczuć się trochę jak Steve McQueen w Bullit. Oczywiście daleko jego bryce było do stylowego Mustanga GT, ale dla niewymagającego kierowcy jakim był Minton, było to już wystarczające przeżycie. Zresztą na prawie pustej "międzystanówce" nie trzeba było się martwić o prędkość, zwłaszcza że nawet największe leniwce z drogówki w obawie przed nadzorem, woleli nie wybierać tak niepopularnego rejonu. Do Detroit wszak nie jechało się ot tak. W zasadzie zwykle się tam nie jechało, niezależnie od okoliczności. Czemu więc George pozwolił sobie na ten wybryk? Sam do końca nie wiedział. Egoizm, naiwność, a może po prostu szczera chęć bliższego uczestnictwa w nieuchronnym przebiegu wydarzeń? Wolał jednak nie zadawać sobie znowu tych pytań, gdyż nagłe rozmyślenie skutkowałoby koniecznością spędzenia kolejnych dwóch godzin na monotonnej jeździe. Nie był przyzwyczajony do długich podróży, raczej należąc do typu domatora, który nie opuszczał swej warowni dopóki naprawdę nie musiał. Gdzieś mijając jeden drogowskaz za drugim, wrócił myślami do wczorajszych wydarzeń. Wciąż próbował dociec na zasadzie dedukcji kto interesował się całym jego profilem działalności i życiem prywatnym. George był informatykiem, a dokładniej programistą baz danych. Pracował jako wolny strzelec dla kilku mniej znanych firm, które jednak potrafiły lokować dobrze kapitał, a więc nie skąpiły grosza. Nigdy praktycznie nie spotykał się z pracodawcami, wszystko załatwiając zdalnie z własnego pokoju pracy. Zwłaszcza po wybuchu, wolał zachowywać anonimowość na tyle, na ile się dało. W cieniu setek takich samych "biuroboli" jak on, było to nadzwyczaj ułatwione. Parę dni temu zorientował się jednak, że od miesiąca jest obserwowany przez tajemniczego nieznajomego. Ktoś próbował dowiedzieć się o nim i jego pracy, grzebiąc w urzędniczych papierach, dzwoniąc po klientach, a nawet próbując włamać się na komputer George'a. Nie był pewien czy to agent, czy ktoś z półświatka. Trudno było Mintonowi przyznać, że nie ciekawość ani chęć przygody zaciągnęła go do Detroit. Był najzwyklejszym tchórzem. Tylko czym była odwaga, jak nie działaniem wbrew instynktowi samozachowawczemu? Tchórzostwo - tak znienawidzona w amerykańskim społeczeństwie cecha, to przecież najzwyklejsze podążanie ku samo przetrwaniu. Czyty minimalizm ryzyka, i dla kogoś o tak ścisłym umyśle, było to wyjątkowo racjonalnym podejściem do życia.
Tą wewnętrzną walkę księcia z tchórzem, przerwał dzwonek telefonu. Minton choć droga nadal była bezpieczna, gdzieś nawykiem włączył tryb głośnomówiący:
- Halo? Cześć Brandon.
- Yo koleś, jesteś na chacie?
- Sorry, musiałem wyjechać. Jadę do Detroit.
- Gdzie?
- Do Detroit.
- Wiem, słyszałem że do Detroit! Koleś, ale po co tam jechać?
- Mam pewne sprawy, słuchaj jestem w podróży, możesz się streścić?
Brandon był najlepszym kumplem George'a. Obaj wychowywali się w sierocińcach, choć w zupełnie innych miastach. George'owi się powiodło, a Brandon nadal klepał biedę przy jakiś slumsach. Łączyła ich zażyła przyjaźń i wiele ciekawych zdarzeń. Jeśli natomiast chodziło o kasę, to Brandon wisiał mu już z czterysta dolców. Minton miał więc nadzieję, że to nie jest kolejna prośba o "chwilową" pożyczkę.
- Koleś, szkoda że cię tu nie ma. Wygrałem dwie wejściówki na maraton filmów Marvela, i myślałem że się wybierzemy...
- Może innym razem - trochę żałował że to mówił - Słuchaj, sprawdziłeś tych gości?
- Jakich gości? A czekaj, tak... Y, a właściwie to nie. Sorry stary, miałem ostrą imprę...
- Zrób to więc i poszukaj lepszej pracy - tymi słowami zwykł gasić swojego nadpobudliwego przyjaciela, gdy już nie miał ochoty z nim rozmawiać. Trochę okrutnie, ale skutecznie - I powiedz ciotce Reese żeby nie zapomniała nakarmić Fargo - dodał na odchodne, by mieć pewność że jego papuga nie zdechnie z głodu.
- Jasne...
- Ok, to sorry ale zaraz mam zjazd i muszę kończyć...
- Cya.
- Cya.
Czuł się trochę winny, że musiał spławić Brandona, ale ledwo widoczny w zaroślach znak informował że zbliżał się do terenu miejskiego. Miasto było tuż, tuż. Wolał nie wjeżdżać od razu do centrum. Tyle, że nie do końca był pewien że zna drogę. Wtem jakby przywołana z myśli, wyrosła mu przed szybą stacja benzynowa po prawej. Spojrzał kątem oka na stan paliwa. Chyba dobrze będzie zatankować, a nuż to ostatnia taka okazja. Gwałtownie zwolnił i skręcił niemalże w ostatniej chwili, aż opony zapiszczały głośno i wyraziście. Jego wzrok utkwił na moment w niespodziewanym jak na takie miejsce motocykliście. Może to był po prostu krewny właściciela stacji? Czort czy inny diabeł go wiedział. Zaparkował powoli przy jednym z dystrybutorów, wypatrując czy stacja jest czynna i czy aby na pewno samoobsługowa, po czym otworzył bak i napełnił go lepszą jakości benzyną. Wierzył w obiegowe porady. Na zadupiu "lepsze paliwo" to po prostu "normalne". Gorsze, to zwykle popłuczyny wysadzające silnik spod maski. Starał się jednocześnie unikać zbędnego kontaktu wzrokowego tego gościa w bluzie. Nie był typem zaczepnym. Poszedł jeszcze zapłacić i kupił przy okazji jakiegoś batona oraz pomarańczowy napój w puszce. Włożył je w boczny schowek drzwi od strony pasażera i ruszył na miejsce kierowcy. Był gotów do drogi.
 
__________________
Something is coming...

Ostatnio edytowane przez Rebirth : 11-10-2012 o 15:08.
Rebirth jest offline