Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2012, 23:26   #10
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Kesa była niezłą piechurką. Jak na medyczkę, oczywiście. W swoim, spokojnym tempie, po równym gościńcu mogła wędrować nawet cały dzień, z jednym, lub dwoma krótkimi popasami.

Tempo, które narzucił wieśniak, było jednak dla niej zdecydowanie za szybkie. Nawet na równiej drodze, a co dopiero przez leśne poszycie… Poza tym – była niewyspana, a ostatnie dwa tygodnie spędziła w jednym miejscu. Już po paru kilometrach rozleniwione mięśnie zaczęły protestować.

- Poczekajcie, Bućko – powiedziała do pleców mężczyzny – Nie nadążam za wami. Rozumiem, ze niepokoicie się o dzieciaka, ale musimy zwolnić.

Mężczyzna zatrzymał się. Popatrzył na Kesę smutnymi oczami zahukanego zwierzęcia.

- Tak pani... A bo to widzicie szyćko przez to, co ja tak mego synka kochanego kochom. Ech...

Chlipnął. Pogładził brodę. Machnął ręką i ruszył dalej w drogę, lecz tym razem wolniej, zważając żeby nie odskoczyć za bardzo od pani, co to miała jego synka ratować.

- Myślicie, że go uratujecie? - spytał po chwili nie przerywając marszu. - Pewnikiem, że inaczej być nie może... - odpowiedział sobie zaraz sam. - Bidulek. Taki zawsze wesoły był... Jako się to nieszczęście zdarzyło, to ojciec od razu pado: “idźcie Bućko do wsi, ino wartko, bo tu trza kogoś, kto się zna na rzeczy”, no to żem pobiegł, jakom stał... wiecie... Nie za szybko? - spytał lękliwie oglądając się za siebie.

- Jak nie będę dawać rady, to powiem. Ale pamiętajcie, że jak mnie zgubicie to małemu nie pomogę. Zdążymy na czas. Dzieci mają silną wole życia - uśmiechnęła sie pokrzepiająco Kesa. Co innego mogła powiedzieć? Zresztą, powiedziała prawdę – zawsze wierzyła, ze zdąży do chorego na czas. Bywało, niestety, różnie. Nie znosiła być wzywana, szczególnie daleko,. Dużo łatwiej radziła sobie ze śmiercią na jej ręekach, po nieudanych próbach interwencji, niż wtedy, kiedy docierała za późno. Jej poczucie bezradności i milczący, niewypowiedziany żal i złość bliskich zmarłego tworzyły przytłaczającą mieszaninę.

Bućko znowu lekko przyśpieszył. Westchnęła. Była raczej drobnej postury i wykroty oraz pnie, które wieśniak pokonywał nie gubiąc rytmu, ją znacznie opóźniały. Zagadała do mężczyzny wiedząc, ze to go zmusi do zwolnienia - Ojciec was posłał po mnie? dziadek małego? Skąd wiedział, że zabawiam w Ruczajowym Siole?

- Dziadek? Eee tam....
- roześmiał się po raz pierwszy od kiedy go poznała - Jaki on tam dziadek... Nie dziadek. Kapłan od nas. No nie godoł, co mom po was, jako po was pani iść, ino co by kogo co na rzeczy się zna ze wsi ściągnąć. No to widzicie, do Ruczajowego Sioła rzech poszedł bo to przeca najbliżej i prosto do sołtysa. To on mi pado, co jest tukej taka jedna, no i sami resztę znacie.

- Teraz rozumiem. Powiedzcie jeszcze o wypadku chłopca. jak to się stało. I co kapłan robił. No, i jak noga wygląda. Krew była, czy tylko krzywa? Wyszła kość przez skórę?

- Ano, jak się stało... Dziecka, wieta... biegają, to sie ganiali po polu... Tako ten smarkacz od Józwa, co to ino utrapienie z nim przychodzi z pola i ryczy, co naszemu sie co stało i że szybko trza...
- podrapał się po kudłach i westchnął. - No to wieta... pobieglimy a tu Bogdek leży w wykrocie. Z początku to nie wiedzielim co jest, bo bezsilny był i blady ino jako zjawa. Wzielim go na rence i w te pędy...

- Ojciec dziecko wzion do sie i wieta... Dobry człek z niego... a i na chorobach sie zna... bo to jak nam nasza krówka onego roku...

- Bućko -
upomniała go łagodnie.

- A no... Tedy oglondnął go i wieta... noga to mu tak spuchła... kości widać nie było, ale ojciec godoł, co ona musik być złamana. Zaraz jakieś zioła jon mu przykładać ale goronc taki na niego przyszedł i... - tutaj chlipnął cicho - Padoł ojciec, co źle z nim i żeby iść, to żem poszedł...

- I jak ta noga wyglądała, jak do mnie szliście? Mówił, że go boli? Mógł nią ruszać? Ropa szła?

- Sina była jako nos Lanmara co go zeszłej zimy odmroził. A Bogdek nasz nie godoł nic, nic co by sens miało, ino rzucał się a gorąc wielki od niego bił. Ropy rzadnej żem nie widzioł.


Kesa tylko pokiwała głową i dalej szła w milczeniu. Gorączka, zsinienie.. stan zapalny, jak nic. Ale ropa iść powinna. dziwne.. Skupiła się na drodze, odganiając niedobre myśli, które ją nachodziły. Zdążą.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline