Bieszczady. Cudowna krainy gór i otwartych przestrzeni. Jeden z ostatnich regionów Europy, gdzie faktycznie można zapomnieć o cywilizowanym świecie. Sieci komórkowe przeważnie tracą tutaj zasięg, a najbliższy sklep, czy przystanek PKS-u znajduje się najczęściej kilka kilometrów od miejsca w którym właśnie się człowiek znajduje.
Ludzie tutaj żyją w biedzie, ale większość z nich potrafi cieszyć się życiem, jak nigdzie indziej.
To właśnie tutaj piątka młodych ludzi przyjechała na wakacyjną wycieczkę. To właśnie tutaj miał rozegrać się największy dramat w ich życiu.
W głowie mieli pustkę, a w ustach smak przetrawionej wódki.. Kompletna czarna dziura wypełniała wnętrza ich czaszek. Ostatnie godziny, a może i dni były dla nich wielką tajemnicą, którą okrywał mrok niepamięci.
Na dodatek ten potworny ból, który rozsadzał skronie i nieznośne pragnienie. Przez ciało co kilka chwil przechodził dziwny dreszcz, który wstrząsał całym organizmem.
Ostatnie co pamiętali, to strażacką remizę i imprezę w rytmach tradycyjnej polskiej muzyki.
w rytmach tradycyjnej polskiej muzyki. Dźwięki syntezatora do tej pory obijały się o wnętrza ich czaszek, niczym niesforna mucha.
Nie pamiętali gdzie są, ani jak się tu znaleźli. Miejsce wyglądało na kompletnie opuszczone i na dodatek bardzo oddalone od jakiejkolwiek cywilizacji.
Znajdowali się w dużym pomieszczeniu, które kiedyś pełniło rolę albo dużego holu, albo salonu. Ściany pomieszczenia były obdrapane i pomazane mało udanymi graffiti. Szyby w oknach zostały wybite, a farba z ram odłaziła w wielu miejscach. Jedynymi meblami były dwie zniszczone kanapy ustawione naprzeciwko siebie. Pomiędzy nimi urządzone było palenisko, które w tym momencie było już całkowicie zagaszone. Ogień jednak musiał palić się całkiem jeszcze nie dawno.
Leżeli w piątkę na obu kanapach i powoli budzili się jeden po drugim. Byli zmęczeni i bardzo spragnieni. W głowach hulał im huragan, który sprawiał, że ledwo mogli ustać na nogach. Krótkie rozejrzenie po pomieszczeniu nie mówiło im kompletnie nic. Za oknem zapadł zmierzch i robiło się coraz chłodniej.
To
Wojtek Pawłowski, pierwszy zauważył coś, co go bardzo zaniepokoiło i sprawiło, że zaczął usilnie przypominać sobie co robili. Na dłoniach i ubraniu miał bowiem zaschnięte ślady krwi i nie była to jego krew. Reszta ekipy także szybko zauważyła, że i oni mają podobne zabrudzenia. Żadne z nich nie było ranne i ten fakt przerażał ich najbardziej.