Na dzisiaj umówił się, że będzie pracował na pierwszą zmianę. Od kilku dni nie mógł się doczekać dzisiejszego dnia, a powodem było spotkanie z dr. Chance i jego prelekcja w „Zapomnianej wiedzy”. Od kiedy przeniósł się do Bostonu i zaczął pracę w dokach portu, wizyty w tym klubie oraz w czytelni były jego ulubioną rozrywką intelektualną. Tam odnajdywał wspomnienia swoich górskich przygód i wypraw. Tam tez mógł spotkać ludzi choć w jakiejś części parających się tym co lubił przyrodą gór, samymi górami i ich tajemnicami. Jeszcze w Polsce w Towarzystwie Tatrzańskim, organizacji niewątpliwie będącej pionierską w Europie, miał okazję w praktyce i również w teorii krzewić i rozwijać turystyką górską. Niezrealizowane plany wspaniałej górskiej wyprawy na MtKinley zatrzymały go w tym portowym mieście. Ciężko pracował w porcie który przeżywał swój rozkwit w związku z dobre rozwijającym się w tym czasie w Bostonie przemysłem włókienniczym.
W związku z dzisiejszym wydarzeniem czuł się podekscytowany od rana. Ostanie spotkanie i doktorem i jego zainteresowanie fotografią górską Henryka i historiami jakie opowiadał o Tatrach zachęcały do spotkania tego człowieka raz jeszcze. Poza tym zdążył już zaznajomić się z opinią o doktorze Chance jako człowieku o nieco oryginalnym podejściu do nauki ale również podróżniku co zapewne najbardziej interesowało Henryka.
- Zostaw to Henry. Ja skończę już te paczki. Krzyknął Bob, Amerykanin pracujący razem z Henrykiem. Miły facet i uczciwy.
- Dziękuję. Polecę się przebrać i biegnę żeby zdążyć. Opowiem Ci wszystko! Z uśmiechem odparł Henryk i ruszył do szatni. Dzisiaj do portu przybył ogromny pasażerski transportowiec, Leviatan. Robił wrażenie zawsze jak przybijał do portu. Henryk na te transatlantyckie statki spoglądał z tęsknotą nieco za swoim Zakopanem i tatrzańskimi kolibami. Co raz częściej rozważał powrót, barierą były pieniądze bo albo wróci do domu i zaprzepaści zapewne szanse na realizację wspinaczkowego celu albo nadal będzie zbierał pieniądze ale tęsknił za domem. W tym już kilkuletnim trwaniu pomagały mu listy od przyjaciela. Jan Bachleda, jego druh od wspinaczki i pionier narciarstwa w swoich listach dodawał mu sił i wiary w ostateczny sukces w realizacji postawionego celu. W ostatnim liście przysłał mu
fotografię z przyjaciółmi z jednej z tatrzańskich wypraw.
Wyjął z kieszeni marynarki i zerknął, uśmiechnął się widząc Jana, Władka i Romka. To były czasy, westchnął, po czorta chciałem więcej … pomyślał.
Dzisiaj celowo ubrał się nieco wyjściowo, na tyle ile tolerował, miał marynarkę i koszulę flanelową. Przy wyjściu z Portu spotkał jak zwykle o tej porze człowieka wożącego dostawy do marketu w mieście. Zwykle człowiek ten zabierał Henryka swoim
wozem dostawczym. I tym razem zabrał się z nim. Pomimo, że jechał nie pierwszy raz to jednak nie był entuzjastą tych automobili, nie raz przejazd przez skrzyżowania był stresujący. I tym razem chyba myślami spowodował kraksę. Przed nimi, dosłownie kilka chwil na ich oczach
miał miejsce wypadek. Tłum ludzi zebrał się natychmiast. Jakiś mężczyzna wyskoczył z samochodu, klął i sięgnął do kufra. Wyjął skrzynkę, zwróciło to uwagę Henryka bo dlaczego w takich okolicznościach brać się za rozładunek towarów przewożonych w aucie. Skrzynka musiał być ciężka, bo z trudem mężczyzna ubrany w ciemny garnitur ją dźwignął, na dodatek była mokra, ciekła z niej stróżką woda i … Henryk przetarł oczy … i wystawała z niej ciemnozielona kończyna, macka jak ośmiornicy. Dziwne … pomyślał, dostawca owoców morza, takim autem … Mężczyzna udał się w tym samym kierunku co Henryk. To nie było już daleko. Wszedł ze skrzynką do drzwi jednej z kamienic .. Henryk jeszcze spojrzał w kierunku zamykanych drzwi i przyspieszył w kierunku swojego celu. Za kilka minut był na miejscu.
***
Zajął miejsce w przedostatnim rzędzie. Z zainteresowaniem wysłuchał wykładu i dyskuzji. Zaskakująco żywej i pełnej zwrotów akcji. Ponieważ nie miał szans i zapewne odwagi na publiczne wystąpienie wśród tych wszystkich naukowców i pragnących sensacji fotoreporterów a chciał okazać zainteresowanie (zgodnie z prawdą) tym o czym mówił doktor zdecydował, że wręczy mu fotografię. Tę z górskim, tatrzańskim klimatem, a na rewersie poda mu numer telefonu do Pani Johnson u której wynajmował basment.