Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2012, 23:50   #7
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Post wspólny graczy

Nathalie przeciągnęła się w jedwabnej pościeli i przymknęła powieki, żeby zgasić blask słońca, które przedarło się przez nieszczelne zasunięte zasłony.

Gładkie prześcieradło przyjemnie pieściło jej nagą skórę. Hotel był luksusowy, Studio zadbało o to. Luksusowy, a jednocześnie tak podobny do innych hoteli w Stanach i Paryżu, Berlinie… Tylko na wschodzie było inaczej. Albo tak luksusowo, że dech zapierało, albo tak prosto, że strach było tam wchodzić. To był kraj kontrastów.

- Wstawaj, Will – powiedziała do mężczyzny obok– Ty jedziesz do Studia. Musisz mnie jakoś wytłumaczyć… Wiem, że Capra ma terminy umówione na trzy miesiące naprzód, ale naprawdę nie mogę… Dr Chance ma wykład. Musze z nim pomówić.

Mężczyzna otworzył oczy i przyciągnął ją do siebie. Przez chwilę przyjmowała pieszczoty, a potem odepchnęła jego niecierpliwe ręce.

- Will! –w jej głosie była nagana - Muszę się przygotować – powiedziała wysuwając się z łóżka. Naga przeszła do przylegającej do pokoju łazienki.

- Ma cherie – powiedział Will, z przyjemnością lustrując jej smukłą postać– Masz kontrakt. Nie możesz tak po prostu nie przyjść na spotkanie z reżyserem. Nawet tobie taki numer nie przejdzie. Przecież…

Resztę jego słów zagłuszył szum prysznica dochodzący z łazienki.
Mężczyzna pokręcił głowa, niezadowolony i zrezygnowany. Wiedział, że próba przekonania dziewczyny z góry skazana była na niepowodzenie. Zaczął rozmyślać nad wymówka , która przedstawi Francowi Capra.
„Panna Kelly jest niedysponowana” , „Panna Kelly spadła ze schodów i straciła przytomność” (zobaczył natychmiast nagłówek w „Wiadomościach porannych” ), „Panna Kelly musiała spotkać się z chora matką” (oczywista bzdura, Helena Woolf zebrała – po raz kolejny – oszałamiające recenzje po wczorajszej premierze na Brodwayu).

Ubierał się powoli, wahając się między nagłym atakiem migreny (Wiadomości poranne: „Czyżby pannie Kelly udało się obejść prohibicję?”) a wizyta u ciężko chorego dziecka pragnącego, ostatni raz przed niechybna śmiercią, usłyszeć jedną z wzruszających pieśni z w wykonaniu panny Kelly, kiedy ta wbiegła do sypialni.

- I jak? – zapytała okręcając się przed nim.

Nie poznał jej w pierwszej chwili. Wyglądała jak .. szukał długo słowa.. jak pensjonarka. Seksapil, drapieżność i czar, z którego była znana, zniknęły gdzieś, zastąpione prostotą i bezpretensjonalnością. Zniknęły loki, wycięte suknie i perłowy róż na policzkach. Został świeżość, naturalność, nawet pewne.. zagubienie.

Will pochylił głowę w niemym salucie. – Doprawdy, krytycy się nie mylą, jesteś znakomita aktorką, moja droga. Gdzie zdobyłaś to.. ubranie?

Uśmiechnęła się, zadowolona.

- Nie chcę go onieśmielać – powiedziała – Nie sadze, żeby mnie kojarzył, ale ktoś z jego otoczenia mógłby mnie rozpoznać. To by było.. niefortunne.

Założyła jasny kapelusz, ocieniając twarz.

- Wytłumaczysz mnie, prawda? Spotkamy się wieczorem. Lub jutro. – pozwoliła pocałować się na pożegnanie i wyszła.

----

- Aczkolwiek profesor Dempsey to zasuszony gryzipiórek i grafoman, który nie wystawił głowy ze swego gabinetu i nigdy w życiu nie widział stworzeń o których wypisuje referaty, to jednak ma rację. Jeden ząb podobno należący do yeti to żaden dowód. W Himalajach można kupić takich na pęczki, podobnie jak skalpów owego stwora. Aż tyle, że można by uszyć z nich palto. - Huknął donośnym głosem siedzący w pierwszym rzędzie mężczyzna o przysadzistej sylwetce.- W tym całym wystąpieniu brakło mocnych niepodważalnych dowodów.
- Ten trzonowiec jest dowodem, profesorze Arturo
- zaśmiał się Chance. - Lecz pan, oczywiście, jak zawsze, musi najpierw zbadać obiekt, z którego pochodzi. Cecha wrodzona, którą doceniam i szanuję, bo pan nie raz i nie dwa pokazał, że wiara nie zawsze pokrywa się z faktami. Proszę mi uwierzyć. Ząb został dokładnie zbadany. A ja niedługo udowodnię, że miałem rację.
- A gdzież ów ten ząb się trafił, doktorze Chance?
- spytał mimo wszystko powątpiewając profesor. I podrapał się po brodzie mówiąc. - Jak by nie patrzeć mizerny to dowód, nawet jeśli teza prawdziwa.
- Przekona się pan, profesorze Arturo. Już niedługo się pan przekona, że ząb należy do przedstawiciela gatunku Dryopithecus giganteus. A dowód nie jest mizerny. Dysponuję dokładnymi analizami dokonanymi przez niezależnych, europejskich naukowców. Niepodważalne metody udowodniły, że ząb jest naturalny, nie jest mistyfikacją, nie pochodzi od żadnego znanego gatunku naczelnych ani dryopiothecus. I ma nie więcej niż kilkanaście lat. Łącząc te wyniki w całość musimy dojść do jednego słusznego wniosku, prawda profesorze? Że trafiliśmy na wielką szansę i każdy, dla kogo istotne są prawdy ukryte przed oczami ignorantów nauki, staje teraz przed kluczem do rozwikłania jednej z większych zagadek zoologi.

Doktor Chance najwyraźniej wierzył w swoje słowa.
- Albo że i w analizach zdarzają się pomyłki, doktorze. Partaczy można spotkać w każdym zawodzie. Także wśród ekspertów, czego profesor Dempsey był wiele razy przykładem. - Nie tylko Chance miał zatargi z tym przedstawicielem konserwatywnego nurtu i antydarwinistą. Maximilian jednak nie ustępował.- Niemniej jakoś umknęło mi miejsce pochodzenia tego znaleziska.
-Nie są to bynajmniej Himalaje
- uśmiechnął się Chance. - Na razie jednak moje źródła pozostawię nieodkryte.
-Byle nie znowu Kansas.
-prychnął ze śmiechem Phileas.- Zapewniam doktorze, że tam nie ma sasquatcha. Tylko krowy. I te czworonożne i te na dwóch nogach. Zjeździłem ten przeklęty stan wzdłuż i wszerz. I jedyne co było bliskie podobieństwa do wielkiej stopy to wyleniały niedźwiedź, którego ustrzeliłem.
Chance uśmiechnął się w odpowiedzi. Na tyle, na ile profesor go znał, wiedział, że prędzej czy później, może nie w tak publicznym gronie, pozna odpowiedź na nurtujące go pytania.
- Profesorze Arturo - powiedział Chance. - Jak zawsze cenię sobie polemiki z panem, lecz może dajmy też wypowiedzieć się komuś innemu. Czy są jeszcze jakieś pytania?
- Kto dokonał ekspertyzy? -
zapytał mężczyzna z jakiejś gazety.
- Profesor Jonathan Krumwich oraz profesor Apolonius Diagonesis. Obaj z Rzymskiego Kolegium Naukowego - odpowiedział Chance. - Jeszcze jakieś pytania? Śmiało, drodzy państwo.

- Wspomniał pan, doktorze, że niedługo będziemy mieli szansę przekonania się, iż właściciel tego zęba, lub jego krewniak, istnieje.
Mężczyzna, który zabrał głos, był wzrostu trochę więcej niż średniego. W przeciwieństwie do Maximilliana Phileasa Arturo był dość szczupły. Jego opalona twarz świadczyła o tym, że bynajmniej nie należał od grona gryzipiórków.
- Tak przynajmniej zrozumiałem pana słowa. - Mówiący uśmiechnął się, ale bynajmniej nie ironicznie. - Kiedy, mniej więcej, nastąpi ta chwila? Bo byłbym bardzo zainteresowany ujrzeniem któregoś z tych przedstawicieli.
- Niedługo. Muszę załatwić kilka formalności. Znaleźć współpracowników i wyruszyć tam, gdzie trzeba. Proszę uzbroić się w cierpliwość, panie Weld. Na pewno o panu nie zapomnę. Zaproszę na pokaz.
- Ton głosu zdradzał, że dr Chance żartuje.

Henryk Chmurski, siedział w przedostatnim rzędzie i przysłuchiwał się uważnie rozmowie. Jako że nie był Amerykaninem, rozmowa pomiędzy profesorami i doktorem momentami stawała się trudna dla Henryka do zrozumienia. Musiał w skupieniu słuchać zdań tych zawierających sformułowania zawierające bardziej naukowe słowa których na co dzień w Bostońskich dokach portu, gdzie pracował, nie słyszał. Nie rozumiał skąd taka niechęć do tego co mówił dr Chance wśród niektórych naukowców. Jemu samemu jego historie- bo tak traktował wykłady i prelekcje doktora wydawały się bardzo interesujące. Pewnie głównie dlatego, że mówił o rzeczach a raczej stworzeniach potencjalnie pochodzących z gór. A te Henryk kochał najbardziej. Poznał doktora właśnie tutaj, w klubie “Zapomnianej wiedzy” przy okazji krótkiej prezentacji zdjęć z polskich gór, Tatr którym Henryk poświęcił większość swojego 34-ro letniego życia. Był członkiem i aktywnym pracownikiem Towarzystwa Tatrzańskiego o czym przy okazji tamtej prezentacji mówił. Zanim przybył do Bostonu nie słyszał o “wielkiej stopie” a w jego “rodzinnych” Tatrach nikt takiego stwora nie widział. Nie mniej historie, szczególnie te tragiczne którym przypisywano, tu w Ameryce nierzadko sprawczą rolę Yeti były dla niego intrygujące i interesujące zarazem. Podobała mu się prelekcja doktora. Tego rodzaju wydarzenia były na razie jedynym co Henrykowi pozostało z górskich szlaków … wspomnienia i opowieści. Nie tak miało być jak się wybierał do Ameryki, odważny i pełen nadziei na spełnienie snu o McKinley. A ułożyło się tak, że od kilku lat był bez żywych gór, wypraw i tego czym naprawdę żył. Teraz pracował w porcie żeby przetrwać i nie miał szans na realizację marzeń o wyprawie na najwyższą górę Ameryki. Taki ktoś jak dr Chance może być jego szansą na powrót do życia przynajmniej w części takiego jakie kochał. Szkoda, że nie Himalaje pomyślał, ale góry na pewno bo tam bywa to stworzenie i tam zapewne doktor zechce wyruszyć aby dowieść swoich słów na jego istnienie. Tylko jak znaleźć się wśród jego współpracowników, jak to nazwał, to nie dawało spokoju Henrykowi. Miał ochotę wstać i powiedzieć mu, że potrzebuje kogoś takiego jak on. Kogoś kto zna góry, wie jak w nich się poruszać, przetrwać jak tam żyć. Inni pytali, rozmawiali, dowodzili pochodzenia zęba a Henryk myślał … a może bardziej marzył.

- Czy to góry będą celem Pańskiej kolejnej wyprawy? - Zapytał krótko. Chciał się odezwać i pokazać doktorowi. Przypomnieć wierząc, że doktor przypomni sobie o Polaku - taterniku z którym przegadał wieczór o polskich górach, nowych szlakach, wspinaczkach, wypadkach i tajemnicach których żywym świadkiem i uczestnikiem był Henryk.

Nim Chance zdążył odpowiedzieć Henrykowi Chmurskiemu wydarzyło się coś niespodziewanego.

- Doktorze Chance! – szczupła postać kobieca, prawie że dziewczęca, przecisnęła się w stronę podwyższenia. Spóźniła się nieco na wykład i nie zdołała zająć miejsca w jednym z bliższych rzędów. Bezceremonialnie przerwała rozmowę mężczyzn. Miała mocny, głęboki głos, dziwnie niepasujący do drobnej sylwetki. – Doktorze, w końcu udało mi się pana spotkać!

Ubrana w proste spodnie, koszulę i lnianą marynarkę, wyglądała równie mało oficjalnie jak dr Chance. Twarz pozbawiona była prawie makijażu, ukazując jasną, gładka cerę i regularne rysy. Jeśli by nad nią chwilę popracować, lepiej ubrać, umalować, mogłaby uchodzić za piękność. Włosy miała jednak niedbale związane a inteligentne oczy schowane w cieniu ronda kapelusza. Albo nie dbała o ubiór, albo specjalnie wybrała takie „przebranie” – trudno było stwierdzić na pierwszy rzut oka.
- Tak się cieszę – ujęła go za ramię i zajrzała mu w oczy - Musi mi pan pomóc. Zrobi pan to dla mnie, prawda?

Ech! pomyślał Henryk. Zamieszanie jakie zrobiła kobieta zbiło Henryka z pantałyku. Usiadł na miejscu nie dostawszy odpowiedzi na swoje pytanie i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Postanowił jednak, że przypomni się doktorowi gdy już trochę zelżeje dyskusja. Podejdzie i pogratuluje ciekawej prelekcji. Ładna ta dziewczyna, ze swojego miejsca widział ją dobrze. Drobna a ile w niej energii, pomyślał.

Doktor zrobił zdziwioną minę, nieco chyba zaskoczony obrotem sprawy. Zamrugał oczami nerwowo.
- Tak? - spojrzał po zgromadzonych ludziach, których na sali nadal pozostawała dobra trzydziestka. - Pomóc w czym, młoda damo?

- Korespondował pan z moim ojcem - powiedziała, wyciągając z kieszeni list i wciskając mu w dłoń. - Z Henrykiem Michalczewskiem. Pisze tu do pana “Mój drogi przyjacielu”. Musieliście się znać!
- Młoda damo, choć zapewne za tym dramatycznym wystąpieniem kryje się równie dramatyczna historia, to jednak...
- wtrącił się profesor Arturo komentując sprawę głośno. - Czy musi ona być roztrząsana przy tylu świadkach? Jestem pewien, że łatwiej byłoby rozmówić ów problem po konferencji. I może bardziej... prywatnie?
Dziewczyna zmierzyła szybkim spojrzeniem przysadzistego mężczyznę. W jej oczach błyszczała determinacja i przekonanie o słuszności jej działań. Nie odezwała się jednak, tylko znów spojrzała na Chancse’a.
- To nie może czekać, doktorze. On nie może czekać.- poprawiła się szybko.

- Panno Michalczewska - doktor wydawał się być mocno przejęty sprawą. - Faktycznie, widzę że ma panna problem. Nie wiem, co ja mam z nim wspólnego, ale proszę posłuchać rady światłego człowieka, jakim jest profesor Arturo i zaczekać z takimi rozmowami do zakończenia tego spotkania. Obawiam się bowiem, że większość ludzi zgromadzonych na tej sali przybyła w zupełnie innym celu, niż wysłuchiwanie historii rodzinnych, za przeproszeniem panienki.

„Panienki”? Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi. Widać było, ze nie przywykła do protekcjonalnego traktowania.
Światła magnezowych fleszy wypełniły znów salę swoimi rozbłyskami. Co rozsądniejsi widzieli już nagłówki, jakie żądne sensacji pismaki wyciągną z tego niecodziennego incydentu.
Dziewczyna zapozowała, odruchowo, ale błysk magnezji przyhamował nieco jej temperament.

- Proszę usiąść panno Michalczewska - poprosił doktor Chance spokojnym tonem na tyle cicho, by słyszała go tylko dziewczyna będąca sprawczynią tego zamieszania. - Chętnie zamienię z panią kilka słów po prelekcji.
- Oczywiście, ma pan rację doktorze - powiedziała, odchodząc na bok. Nie sprostowała pomyłki w nazwisku. I ciągle jednak nie spuszczała z Chance’a spojrzenia szarych oczu.

- Peter Jennings, "Wiadomości poranne". - Niski mężczyzna, do tej pory siedzący spokojnie w środkowym rzędzie, wstał i wbił w młodą kobietę sprytne oczka. - Czy mówiąc "on nie może czekać", miała może pani na myśli powód naszego spotkania, owego... - wskazał na tablicę - dryopithecusa giganteusa?
Dziewczyna uśmiechnęła się. zaczepka dziennikarza nie stremowała jej, widać było, że jest obyta z tego typu sytuacjami.
- Przykro mi, rozmawiam z dziennikarzami wyłącznie po wcześniejszym umówieniu się.

Samuił przez większośc prelekcji milczał, chłonąc zadziwiające nowiny głoszone przez doktora. Jedynie spojrzeniem błądził od kolejno przemawiających osób, ostatecznie za każdym razem powracając do doktora Chance. Przypadł mu do gustu jako osoba... W szczególności po tym jak poradził sobie z wyniosłym doktorem, który chyba przyszedł tutaj tylko po to by torpedować pomysły prowadzącego wykład kolegi. Nie przepadał za takimi ludźmi - którzy z góry zamykają się na wszelkie spostrzeżenia związane z danym zagadnieniem. Sam jednak specjalistą nie był, zatem czy nie zachował by się tak samo jak nadęty doktorzyna zabierając głos?
Na szczęście doktor o tajemniczych inicjałach B.E zachował się jak na mężczyznę przystało. Był opanowany i w sposób rzeczowy odniósł się do zarzutów wytoczonych przez drugiego.
Opanowanie. Tak to w ludziach podziwiał. Histerycy, szczególnie na froncie, byli jak mina na której właśnie usiadłeś zadkiem. Niewypał, który uderzył prosto w twoje pozycje i w ponurej atmosferze czekał na odpowiedni moment by tysiącem odłamków poszarpać ciało na wzór starej szmaty.
Jedno trzeba było przyznać - ząb nie był jeszcze wielkim dowodem. Takiego, ktorego nikt nie zdoła zakwestionowac. Czytanie gazet było jego jedyną, nie licząc okropnie odbierającego radia, rozrywką. A w tych co chwila czytało się od nowych gatunkach odkrywanych na calym globie. Może nie na tyle często by stało się to czymś normalnym, powszechnym... Ale dowodziło, ze każda teoria, przypuszczenie o takim znalezisku mogło być prawdziwe. Wystarczyło pozwolic na działanie.
Z lekkim grymasem na twarzy obserwował kobietę, która nagle wpadła do sali, wręcz domagając się wyjaśnień ze strony profesora. Coś o ojcu? Tragedia rodzinna? Z pewnością nie było to ani odpowiednie miejsce, ani odpowiednia chwila na podejmowanie takich tematów...Chyba, że panna chciała zrobić ze swojego życia osobistego temat dla brukowców.
Oczyma wyobraźni widział już nagłówki jutrzejszych gazet, które przyjdzie mu rozwozic po punktach sprzedaży... “B.E Chance - czy miał coś wspólnego ze śmiercią ojca?”. Oczywiście nie miał zielonego pojęcia czy ojciec dziewczyny nie żyje a może po prostu w ostatnich chwilach życia pragnie raz jeszcze ujrzec starego przyjaciela? Faktem było, że trafiła z momentem jak pięścią w nos.
Wysilił się na drobny uśmiech i przesiadł o jedno siedzisko w prawą stronę. Skinął głową na zwolnione miejsce.

- Proszę bardzo, niech panienka usiądzie. Na pewno zdoła panienka wszystko wyjaśnić po prelekcji. - jego głos był ciężki, nieco ochrypły. Przeciągane końcówki wyrazów zaznaczały bardzo wyraźnie rosyjski akcent. Przyprószone siwizną i zaczesane do tyłu włosy były zadbane, tak samo jak przycięte na równo wąsy. Ktoś bardziej obeznany szybko by poznał, że marynarka zarzucona na ciemną kamizelkę i biała koszulę o srebrnych spinkach na mankietach nie jest z górnej półki... Schludności jednak nie można było mężczyźnie odmówić. Nawet woda kolońska, która była jednym z tych zapachów jaki przedawkowany zwalał z nóg konia, dobrze komponowała się z ogólną prezencją.
- Uszanujmy pracę doktora. - dodał.

- Ta odpowiedź w zupełności mi wystarczy - odparł dziennikarz, nie przejmując się ani odpowiedzią kobiety, ani wtrąceniem się mężczyzny. - Pani Michalczewska odmawia udzielenia odpowiedzi. Świetnie to zabrzmi, dziękuję. - Był wyraźnie z siebie zadowolony.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała dziennikarzowi. Uśmiechnęła się lekko - jej przebranie musiało być naprawdę dobre, skoro jej nie poznał. “Wiadomości poranne “ schodzą wyraźnie na psy...
- Dziękuję - powiedziała po rosyjsku do mężczyzny proponującego jej krzesło i usiadła obok - Ma pan rację, zachowałam się nieodpowiednio. Trzeba uszanować pracę doktora.

Nie planowała odpuścić, oczywiście. Jeśli jej nie przyjmie, poczeka, aż wyjdzie, a potem każe kierowcy jechać za jego samochodem. Bez trudu ustali adres. Skoro ojciec nazywał dr Chanse’a „najdroższym przyjacielem” musiało ich coś łączyć. Powinien znać jego miejsce pobytu.

Chance zrobił na niej dobre wrażenie. Przypominał jej ojca – ten sam zapał, stanowczość, przekonanie o prawdziwości głoszonych tez. Ufne i konsekwentne podążanie za ideą, która wydawała się słuszna. Bez przejmowania się Dla innych mógł wydawać się nawiedzonym dziwakiem, w niej budził zaufanie.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 11-01-2013 o 20:10.
kanna jest offline