Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2012, 22:35   #9
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Dawno pana nie było.
Jennings, zarządca stajni jeździeckich w Milton, przywitał Iana Welda, stałego i dobrego klienta, nie tylko słowami, ale i głębokim ukłonem.
- Osiodłać Hellsbane? - spytał. - Czy woli pan może Hearke’a?
- Hearke - zdecydował Ian.


Parę minut później poczęstował ogiera marchewką, sprawdził uprząż, a potem dosiadł wierzchowca i ruszył.
Najpierw stępa i wolnym kłusem, by koń przyzwyczaił się do jeźdźca, a potem... potem można było sobie pozwolić na nieco swobody.

Wrócił po dobrych dwóch godzinach szybkiej jazdy, którą śmiało można było nazwać terenową. Okolice Milton obfitowały w miejsca, gdzie zarówno można było pędzić cwałem, jak i spróbować sił swoich i wierzchowca w skokach przez średniej wielkości przeszkody.
Zsiadł i oddał wodze w ręce stajennego. Tutaj nie było mowy o czymś takim, jak własnoręczne rozsiodłanie konia i wytarcie go. Tego się po prostu tutaj nie robiło. Nie mówiąc już o tym, że wiara Jenningsa w umiejętności klientów była, delikatnie mówiąc, niewielka.
Obdarzywszy stajennego odpowiednim napiwkiem i pożegnawszy się z zarządcą wrócił do domu. W końcu nie można było wiecznie uciekać od pracy.

***
- 94 -

ROZDZIAŁ VI

Gdy tylko słońce pokazało się nad horyzontem, mgły, do tej pory delikatnym całunem spowijające powierzchnię jeziora, uniosły się i rozpłynęły powoli, ukazując mnóstwo żyjątek i roślin unoszących się na lśniącej w promieniach słońca tafli wody. Tu potężna lilia wodna wystawiał ku słońcu grube, okrągłe liście, na których bez problemu mogłoby usiąść dziecko. Tam wielki nartnik ślizgał się po lekko pofalowanej powierzchni jeziora. Koliber, niczym żywy szmaragd, zawisł na moment obok obok czerwonego jak krew kwiatu, znęcony zapewne zapachem nektaru. Wielka srebrzysta ryba wyskoczyła z wody w pogoni za przelatującym owadem i z pluskiem zanurzyła się z powrotem. Długi pień drzewa z dwiema naroślami na jednym końcu, mający dziwną właściwość zanurzania się i wynurzania w coraz to innym miejscu, powoli płynął przez jezioro.
- Kajman - mruknął Biggles. - To jest to samo wielkie bydlę, które rozrabiało tutaj dziś w nocy.
William skinął głową.
Siedział na zwalonym pniu wielkiego hebanowca i obserwował las.
Korony potężnych pni drzew łączyły się ze sobą kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Liany oplatały każdy pień, zwisały z gałęzi, przechodziły z jednego drzewa na drugie niczym wielka sieć, czyhająca na nieostrożną istotę, która zechciałaby wędrować podniebnym labiryntem. Pnącza i orchidee czepiały się drzew, ozdabiając swych gospodarzy wielobarwnymi kwiatami. Drzewiaste paprocie rozkładały swe pierzaste liście.
W roślinnym labiryncie fruwały motyle o skrzydłach wielkości dłoni. Stado barwnych papug przeleciało nad jeziorem, a tukan z olbrzymim czerwono-żótym dziobem przysiadł na gałęzi, kilkanaście metrów nad głową Williama.
- Widzieliście gdzieś Shannon? - Tym razem to głos Maxa zakłócił poranną ciszę.
Biggles zaklął, sięgając po opartego o pień drzewa remingtona.
Shannon Whitaker, główny sponsor całej wyprawy, miała przedziwny talent do pakowania się w kłopoty, które lgnęły do niej niczym muchy do miodu.

Ian oderwał palce od klawiatury.


Wyciągnął z maszyny kartkę papieru, spojrzał na wpisany przed chwilą tekst i, podobnie jak Biggles, zaklął.
Nie wiedzieć czemu bohaterowie jego najnowszej powieści zaczęli żyć własnym życiem, uparcie postępując wbrew intencjom ich stwórcy. A Shane była z nich najgorsza. Jeśli coś można było zrobić w trudniejszy sposób, to właśnie na nią można było liczyć. W komplikowaniu spraw prostych nie miała sobie równych.
Trzeba było ją utopić na samym początku, pomyślał z niechęcią.
Niestety pozostawienie jej w Bogocie nie wchodziło w grę, skoro to właśnie z niej uczynił właścicielkę mapy, której twórcą był ponoć Andrea López, jezuita, misjonarz i odkrywca.
Oczywiście mapa była bardzo stara, wiekowa wprost, ale na ile prawdziwa? O tym mieli się przekonać na miejscu.
Po raz pierwszy postawił swego głównego bohatera w takiej sytuacji. Do tej pory wolny jak ptak robił wszystko na własną rękę, sam sobie będąc sterem, żeglarzem, okrętem... A teraz nie dość, że znalazł się sponsor wyprawy, to jeszcze był to sponsor w spódnicy. W dodatku uparta jak muł, z ciekawością znacznie górującą nad rozsądkiem.

Sięgnął po filiżankę.
Cienka porcelana, pamiętająca czasy sprzed epoki herbacianych kliprów, niezbyt pasowała do klimatu kolumbijskiej dżungli, ale co innego picie herbaty z metalowego kubka w środku selwy, co innego ta sama czynność w zaciszu własnego gabinetu. Wszyscy przodkowie pewnie w grobie by się przewrócili, gdyby zaczął pić herbatę na przykład ze szklanki, na modłę którą do Bostonu przywieźli rosyjscy kupcy. Z drugiej strony - smakowi herbaty z samowara trudno było coś zarzucić. Ale i tak - co filiżanka, to filiżanka.

Spojrzał na stos notatek z ostatniej wyprawy. Trochę tego uporządkował, ale drugie tyle pozostało. Może jednak lepiej by było dokończyć tamto, niż zmagać się z nieposłusznymi postaciami?
Wrócił myślą do bohaterów swojej książki.
Czy gdyby wspomniany przed chwilą kajman zeżarł Shannon, akcja potoczyłaby się wartko, czy też kłopoty by się zwiększyły?
- 95 -

- Zeżarł ją. - Biggles spojrzał na kajmana. - I naszą mapę, nie daj Boże.
- Nie pływa brzuchem do góry, więc raczej nie zeżarł naszej szabownej towarzyszki wyprawy. - Max, któremu Shane ostatnio nieźle zalazła za skórę, zdecydowanie nie uznał ewentualnego przypadku ludożerstwa za zbyt wielką tragedię. - Złego diabli nie biorą - dodał z pewnym żalem. - Ona jest niezniszczalna.
- W przeciwieństwie do moich nerwów - odparł Biggles. - Może ty jej dla odmiany poszukasz, Will?
- Zagramy w marynarza? - zaproponował wywołany. Bez wiary w sukces. Wziął winchester. - No dobra, rozejrzę się. - oznajmił.
***

A może by tak mały wypadek?
Myśli Iana stale powracały do Shane.
Tak. Wypadek na polowaniu. Tylko na kogo by to zwalić... Kto najmniej lubił Shane? Biggles? Czy może Max? Z czyjej broni padnie ów fatalny dla sponsorki strzał? Do wyboru był bogato zdobiony marlin z 1889 roku, własność Williama. A może tak dwadzieścia lat młodszy remington, wiernie służący Bigglesowi? Czy też najnowszy model winchestera, którym od niedawna cieszył się Max?


Jeden przypadkowy acz celny strzał by wystarczył. Tylko kogo by tu obdarować wyrzutami sumienia... Powieść z pewnością zyskałaby na głębi, ale co by powiedzieli czytelnicy? Ile osób zaczęłoby wieszać psy na autorze? Przerobić powieść przygodową na psychologiczną? Dla bardziej ‘wyrafinowanych’ czytelników?

- Najpierw do tarczy, czy do ruchomego calu, panie Weld? - Głos Kenta Trentona, właściciela bostońskiej strzelnicy Massachusetts Shooting Clubs, wyrwał Iana z rozważań o ewentualnym ‘wypadku’.
- Tarcza - odpowiedział Ian. - Sprawdzimy, jak się sprawuje ten winchester.

***

Drzwi otworzyły się bezgłośnie.
- Dzwoniła pani Delano - oznajmił Jeeves. - Przyjedzie po pana za godzinę.
- Dziękuję, Jeeves.
Kochana Anne. Zawsze można było na niej polegać. Zarówno w załatwianiu powierzonych spraw, jak i w dopilnowaniu, by młodszy braciszek nie wymigał się od obowiązków, takich jak udział w przyjęciu. Gdyby jej nie znał mógłby się założyć, że chce mu wyszukać żonę.
- I depesza przyszła - dodał służący, podając na tacy złożony we czworo kawałek papieru.


Gdy niezawodny rolls royce Anne wiózł ich na przyjęcie, Ian miał okazję zastanowić się nad tym, co takiego będzie mieć do powiedzenia B. E.

***


Kawior, ostrygi, szampan... Tony jedzenia, morze szampana.
Rozmowy, plotki, interesy, gadanie o niczym.
Próby zdobycia żony, również cudzej.
Usiłowania złapania w sidła męża.
Szara codzienność przyjęć w bostońskich wyższych sferach. Nudy na pudy, przynajmniej dla Iana. Ale trzeba było robić dobrą minę do złej gry.

***
Dwa dni później, na trzy minuty przed ósmą, Ian wysiadł z taksówki tuż przed wejściem do restauracji “Crystal”.
 
Kerm jest offline