Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2012, 23:52   #2
Mizuki
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NtaSEjfm36k&feature=BFa&list=PLF2C2769EFAF 0E992[/MEDIA]


Kayla Rieven
Brama Kupców [mapa 4]

Doświadczona podróżniczka, która śmiało rzec mogła "wiele widziałam w życiu" teraz z pewną dozą ekscytacji przypatrywała się wyrastającym na horyzoncie wieżom. Ich sylwetki były bardzo wyraźnie zarysowane na tle błękitnego, bezchmurnego nieba. Związana z tym wspaniała - o ile ktoś lubi ukrop - pogoda pozwoliła jej ujrzeć również szybujące po niebie magiczne okręty. Plotki o nich niosły się daleko na północ- z ust do ust, bądź też za sprawą cudu jakim bez wątpienia jest słowo pisane. Widok ten na chwilę obudził w niej duszę odkrywcy, pozwalając zapomnieć o rzeczach jakie ściągnęły ją pod bramy Halarahh.
Drzewa w końcu ustąpiły miejsca trawiastej równinie, która kilkukilometrowym pasem otaczała mury miasta. Na te z kolei miała teraz wspaniały widok. Spokojne, niewzruszone Halarahh...? Coś nie pasowało do tego pejzażu i nawet orkowy barbarzyńca o obitej pałką czaszce natychmiast wskazałby dzikie tłumy, warujące u bram. Już nawet z tej odległości dostrzegła setki postaci, rozmiarów mrówek, tłoczące się obok siebie i chatek ustawionych wzdłuż drogi. "Dzikie miasteczko"- jak określić można było zbiorowisko niepasujących do siebie ani stylem ani kształtem domostw przeżywało właśnie istne oblężenie. Jego skale dziewczyna zrozumiała dopiero przybliżywszy się do osady.
Wozy i ciągnące je zwierzęta, wielkie skrzynie jakimi wyładowane były naczepy i te które zestawiono gdzieś na bok. Kupcy, podróżnicy i typki o bardziej zakazanych gębach. Nad identyfikacją źródła ich zarobków nie trzeba było się długo zastanawiać. Całemu harmiderowi mocy dodawały okrzyki miejscowych, zapewne właścicieli zapuszczonych zajazdów, które przebijały się nawet przez ogólną wrzawę tutaj panującą.
- Piwo, wino, gorzołka!- wrzasnęła zdawałoby się niemal do ucha Kayli gruba "dama" w poszarpanej spódnicy. - Najlepiej i najłoskowiej dla sakwy! Tylko w Kuksańcu Umorloka!- teatralnie wyrzuciła ramię za siebie wskazując na wspomniany przybytek. Rudera może i to nie była, jednak na szlakach człowiek uczy się rozpoznawać te tawerny w których piwo jest tanie i przechodzi przez przełyk, od tych gdzie doprawia się je moczem... Albo bogowie jedyni wiedzą czym. Kuksaniec Umarlaka, cóż za barwna nazwa dla karczmy witającej pod murami przybyszów, otaczała aura (może tylko w jej własnej głowie?) kwaśnego jak ocet wina, śmierdzącego jak oddech goblina piwa i pieczeni z pieszczochów każdego miasta- szczurów.
Baba szybko straciła zainteresowanie panną Rieven posyłając motto handlowe dalej w tłum. Chętni znaleźli się szybko, co wielkim zaskoczeniem nie było... Pozostałe zajazdy, karczmy i tawerny zdawały się pękać w szwach. W kilku z nich goście, najpewniej kupcy, stołowali się na własnych skrzyniach z inwentarzem ustawionych na błocie u fasady budynku. Specjalnie dla nich służki wynosiły na zewnątrz dzbany z trunkami i mniej lub bardziej udane pieczenie.
Im bliżej murów miasta tym tłum gęstniał. Zmuszona do przeciskania się pomiędzy stojącymi w miejscu podróżnikami Kayla często słyszała w swoim kierunku słowa:"Paniusia tak się nie pcha! I tak już nikogo ni chcą przepościć psubraty!". Może naiwność, a może wiara w swoje zdolności nie pozwalała się jej jednak przejmować tymi ostrzeżeniami. Z uporem kapłana niosącego światło wiary brnęła dalej i dalej... Byle bliżej potężnej bramy.
-Mam zaproszenie od magistra z uniwersytetu!- usłyszała zbulwersowany, piskliwy głos kiedy dotarła przed "scenę". Miejsce gdzie zbita masa ludzkich ciał miała swój kres, tuż u stóp bramy i przed obliczem trzech, odzianych w granatowe szaty czarodziei. Gnom o połyskującej łysinie pieklił się właśnie przed jednym z nich, wymachując pięścią w kierunku roześmianych jegomości o podejrzanych buźkach.
- Wpuszczasz ich?! Jestem kupcem, przyjeżdżam tutaj od lat! Ja nie mogę wejśc do miasta a takie szemrane typy wpuszczasz? Co ci odczynniki alchemiczne oczy poparzyły?! Przecie te obdartusy tutaj po nic innego jak po kłopoty!
Gonom pieniacz, co zapewne w zawodzie kupca nie pomagało mu bardzo, mógł mieć trochę racji. Tylko głupiec wziąłby bowiem grupkę mężczyzn za kogoś innego niżeli oprychów o czarnych jak ich własne zęby charakterach. Toporki, miecze, sztylety gęsto powciskane za skórzane pasy wszak nie pomagały w niańczeniu dzieci czy też segregowaniu ksiąg.
- Mają zaproszenie pisemne.- oznajmił oschle jeden z magów przeganiając kupca gestem ręki.- Nastę...
- Ja nie potrzebuje zaproszenia! Przyjeżdżam tu od lat! Ja mam przyjaciół w tym mieście, możesz jeszcze tego gorzko pożałować!

Mężczyźni z podejrzanej grupki pokiwali jedynie głowami, po czym odmaszerowali w kierunku uchylonej nieznacznie bramy.
- Nie zdzierżę!- warknął kupiec dając krok w kierunku bramy. Prawie o jeden za dużo, gdyż natychmiast pojawiła się przed nim zapora z płomieni.
- Ostrzegam po raz ostatni.- warknął czarodziei w ciemnej szacie, kiwając ostrzegawczo palcem przed nosem gnoma. Przy zajściu tym uwagę Kayli zwrócił symbol jaki strażnik bramy miał wytatuowany na prawej dłoni, tuż za kciukiem.


- Policzymy się jeszcze za to... Zapamiętaj sobie panie...
- Assmarthalozujs. Nie ma pan zaproszenia, bez niego nie mam prawa wpuścic za bramy nikogo więcej. Nie rozumiem zatem o co chodzi?
- wypowiedział ze stoickim spokojem.
- Chuj ci w dupie chodzi! O!- zagroził jeszcze raz pięścią, po czym ruszył w kierunku swojego pozostawionego w tyle wozu.
- Zaproszenie...skurwysyn...jak na bal...- mamrotał niezadowolony pod nosem oddalając się od bramy.
Aeron w swym liście nie wspominał słowem o konieczności posiadania zaproszenia. Sam też nie był mieszkańcem Halarahh, zatem nie było się co łudzić- skrawek papieru zapełniony jego pismem nie otworzy jej bramy... Pozostało zatem wymyślić coś sprytniejszego niż stary gnom. Zadziałać atutami, które sprezentował jej los. Z nieśmiałym uśmiechem na twarzy i pewnym krokiem ruszyła ku czarodziejom, a konkretnie stojącemu po środku Assmarthalozujsowi.


Halvard Hrodebertsson
Brama Mądrości Mystry

W czasie gdy Rieven rozpoczynała słowne podchody do strażnika bramy inny, jeszcze nie świadomy czekających go kłopotów, mężczyzna kierował swe kroki ku Mądrości Mystry. I on poczuł napływający do serca niepokój ujrzawszy tłumy zgromadzone u bramy. Drobne wciąż postacie wypełniające każdą, najdrobniejszą szczelinę pomiędzy zbitymi jakby na szybko domkami - Dzikim miasteczkiem. To tutaj było o wiele większe niżeli wzniesione przy bramie Kupców, biorąc jednak po uwagę ilość petentów... Sytuacja nie prezentowała się tutaj lepiej.
Całe tabuny kupców, opryszków, podróżników, uważających się za magów person czy rolników zawalały drogę aż pod sam mur. Przydrożne gospody pękały w szwach obsługując nawet tych gości, którzy postanowili sami zapewnić sobie stolik gdzieś przed budynkiem. Co jakiś czas słyszeć się dało gromki śmiech, kiedy jakiś z oprychów postanowił klepnąć karczemną dziewkę w tyłek czy podstawić jej nogę. Jednak przede wszystkim w zmysły uderzała aura niezadowolenia, wręcz gniewu. Ten wypisany był na twarzach i tak już nieciekawych z punkty widzenia uczciwego obywatela. Halvard w swych wędrówkach nie raz, nie dwa miał okazję podziwiać takie facjaty, o szalenie podobnej mimice i ekspresji... Byli niczym dziki pies, przywiązany do cienkiej liny. Nikt nie mógłbyc pewny kiedy taki zerwie się z uwięzi i pokąsa, może nawet zagryzie co mu pod pysk podejdzie. Obłęd bywa bardziej zabójczy niż inteligentne, przebiegłe zło. A w szranki stawać może z nim jedynie fundamentalny fanatyzm.
W pobliżu bramy grobowe nastoje przeradzały się w coś na skraju wrzenia. W oczy rzucały się dłonie coraz mocniej zaciśnięte na rękojeściach.
Brama znalazła się w zasięgu wzroku Halvarda. Pierścień wzburzonych przybyszy ciasno zaciskał się na kilkuosobowej grupce magów. Szybko wypatrzył również paru z nich rozsianych pośród tłumu, sprawdzających ich papiery bądź też uspokajających w mniej wyszukany sposób. Prochem ognia nie przygasisz...
Zaskoczeniem zatem nie był kamień, który w końcu poszybował w kierunku jednego z czarodziei. Zakapturzony jegomość padł na ziemię, a spod jego skroni rozlała się na piach posoka.
- I dobre ta no skurwysnowi, ta!- warknął elokwentnie jegomość za plecami łowcy, na co jego nowi, sytuacyjni ziomkowie chwycili za broń.
- Pokażem tym zasrańcum kto tu yst najwinkszy jebaka!
Zerwali się do przodu, rozpychając tłum łokciami. Jednak nim na dobre podjęli prawdziwą walkę zdzieliła ich po pysku wyższa sztuka wojenna, jaką bez wątpienia jest magia. Świetliste pociski pomknęły wśród wzburzonego tłumu dopadając bezbłędnie właściwych pieniaczy. Zamarli w półkroku. Zdawało się, że ich mięśnie nagle zamarły, zasnęły... Opadli plackiem na piach, a otaczająca ich gawiedź uznała moment ten za najlepszy do zorganizowanego odwrotu.
Czarodzieje ruszyli pewnym krokiem przed siebie, a z ich twarzy nie trudno było odczytać zadowolenia jakie wywołała u nich panika jeszcze przed chwilą tak śmiałego tłumu. Chcąc nie chcąc i Halvard został poniesiony przez prąd cielistej rzeki. Odbijał się od ramienia do ramienia i na nic przydały się mu przekleństwa, groźby. Mimo wszystko każdy z hałastry bardziej obawiał się co najmniej niezadowolonych mistrzów sztuk magicznych. Kiedy pędząca gawiedź miała już ostatecznie go pochłonąć stało się coś czego z pewnością spodziewał się najmniej...
Tłum za jego plecami, w kierunku którym właśnie "leciał", rozstąpił się... Odbierając podparcie. Łowca poczuł jedynie uderzenie na kark i usłyszał trzask czegoś szklanego. Zaś gdy uniósł ponownie głowę dostrzegł z boku resztki szklanego flakonika i wsiąkający w piach, błękitny niczym jedwabny szal płyn.
Dopiero po kilu sekundach skupił swoją uwagę na parze butów wyłaniającej się gdzieś zza niej... Jakby z oddali, choć było to ledwie dwa metry.
- Teraz przesadziłeś prostaku...- unosząc wzrok dostrzegł wykrzywioną gniewem, brodatą twarz skrytą pod granatowym kapturem. - Atak na Obrońcę Halarahh nie będzie tolerowany... A ta mikstura była warta więcej niż twe życie. Zatem...- z głębokiego rękawa szaty wyłoniła się dłoń opatrzona wytatuowanym symbolem, tuz za kciukiem. Wraz ze słowami wypływającymi z jego ust szalenie szybko, dłoń otaczała coraz wyraźniejsza poświata. Nim jednak ostateczne słowo mocy wypłynęło z jego ust... Kolejna niespodzianka?
- A może tak spróbujesz się z kimś równie bezwzględnym Maastiriusie?
Ogarnięta aurą dłoń zawisła nad Halvardem, kiedy ochrypły, wręcz zgrzytliwy głos wydobył się zza jego pleców.
Czarodziej jak i sam obalony powędrowali spojrzeniem do źródła. Kobieta, choć tylko smukłe, zwykłe tejże płci kształty naprowadzały na tę myśl. Jej strój składał się ze strzępów złocisto-czarnego materiału i kilku płatów oprawionej skóry. Im wyżej tym "sytuacja" udziwniała się jeszcze bardziej. Smukłą, zdawałoby się kruchą szyję ozdabiały skórzane, posplatane ze sobą rzemyki. Twarz zdawała się niezdolna do wyrażania emocji. Prawe oko było niespotykanej, z pewnością nienaturalnej barwy. Złocista tęczówka osadzona na czarnym niczym węgiel "białku". Drugie przesłaniała zaś skórzana opaska z dziwnym, wytłoczonym na powierzchni symbolem. Całkowicie nieznajomym dla Halvarda. Eklektycznego wyglądu dopełniała fryzura - zebrane za pomocą szmatki włosy, a raczej warkoczyki ze wplecionymi paciorkami, pomiędzy które poprzetykane były czarne, krucze pióra.
- Nie wtrącaj się Quuanti. To sprawa Obrońców...- mruknął czarodziej cały czas unosząc dłoń nad głową zdezorientowanego łowcy.
- To mój gość a z tego co widzę próbujesz go uśmiercić. - postawiła kilka kroków w kierunku czarodzieja. - Przyznasz, że w takim wypadku jest to po trosze moja sprawa, hmm?
Zapadła chwila długiego, napiętego milczenia. Gawiedź jakby zapomniała o oddechu kostuchy, jeszcze przed chwila odczuwalnym na karkach i teraz każdy zakuty ryj gapił się w uroczą scenkę niczym sroka w gnat. Sam czarodziej wędrował spojrzeniem od Quuanti do Halvarda i z powrotem.
- Chyba nie sądzisz, że się Ciebie boje wiedźmo?- sapnął w końcu.
- Strach? To takie banalne uczucie...- złote oko wpatrywało się w Obrońcę bez najmniejszego ruchu. Halvard dostrzegł, że pod wpływem ochrypłego głosu dłoń wisząca na nim niczym katowski topór lekko drgnęła.
- Nie mam na to czasu. Obłęd...- odstąpił kryjąc dłoń w rękawie szaty. -Twój przyjaciel czy nie... Nie przejdzie przez bramy Halarahh póki żyję.
- Kusisz los, pięknisiu.
- Nawet Ty nie jesteś tak głupia.
- wzruszył ramionami i odwrócił się na pięcie, posyłając jeszcze jedno pogardliwe spojrzenie Halvardowi. - Zapamiętam cię...

Zadziwiające jak szybko wszystko wróciło do "normy". W miejsce ciszy pojawił się ponownie gwar. Przyśpiewki bardów, którzy talentem operowali podobnym co chór molestowanych ministrantów. Niewybredni przybysze klepali po tyłkach karczemne dziewki roznoszące wino, boki przy tym zrywając. Kupcy zaś przekrzykiwali się oburzeni an miejscowe władze. Halvardowi ciężko było jednak powrócic do stanu emocjonalnego sprzed kilku chwil... Szczególnie ze złotym okiem Quuanti zawieszonym na karku.
Kiedy wstał zbliżyła się do niego i bezwstydnie powędrowała ręką po torsie, chwytając w palce jego naszyjnik.
- Wilcze uszy... Halvard Hordebertsson jak mniemam?-puściła pamiątkę w równie bezczelny sposób. - Pracuje z Aeronem. Ale nie możemy tutaj rozmawiac. Jeśli nie odwidziało ci się jeszcze z nim spotkać...Chodź za mną. Już i tak wiedzą, że jesteś ze mną. - skierowała oko na magów u bram.- A słuch mają jak przyzwoitka na czatach.
Minęła go niemalże obojętnie kierując się ku jednej z zapuszczonych tawerny stojącej nieco na uboczu dzikiego miasteczka, w pobliżu murów. Szyld z napisem "Pod Murem" nie zwiastował wysokiej inteligencji, a na pewno pomysłowości właściciela...
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline