Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2012, 21:46   #4
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Halruaa to kraina cudów, o tym Halvard zdążył się już przekonać. Toteż nic dziwnego że czuł się niczym na wycieczce...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=V9V6ohif89Y[/MEDIA]

Kontrast pomiędzy stepowym, niebezpiecznym Shaar a krainą czarodziejów był … uderzający. Już sam widok interioru - zielonego, bezpiecznego dla podróżnych, obfitującego w cywilizowane przybytki - uczynił na Halvardzie bardzo przyjemne wrażenie. Choć, oczywiście, nie był tak naiwny by nie dostrzec pewnych … niedogodności.
- Raj dla ziemiaństwa, piekło dla rolników - mruczał wędrując w palących promieniach słońca i rozglądając się po tych wszystkich cudach z gorliwością tuigańskiego łupieżcy. Ale wody było to dużo, a jeśli woda była obecna, to nawet ze sznurowadeł było w stanie coś wyrosnąć. To była bogata kraina.

Wzdychał w trakcie marszu, jak tylko mógł chronił oczy i skórę od słońca. Syn mroźnej Północy nie czuł się najbardziej komfortowo w tak gorącym klimacie, ale nie narzekał. Zresztą przez te wszystkie lata przywykł do mocniejszego słońca niż przyzwyczajony był kosztować w “domu”. Odzwyczaił się za to od wielu innych rzeczy i gdy ostatniego wieczoru przed przybyciem do Halarahh znalazł zajazd, niemal nie zwrócił uwagi na wędrownego balwierza. Dopiero po dłuższej chwili, gdy długie, zaniedbane włosy raz po raz przeszkadzały mu w spożywaniu posiłku, coś go tknęło. Wyciągnął lusterko i przez chwilę kontemplował swoją gębę.

Ostrza i pazury jakimś cudem oszczędziły (nie ze wszystkim, rzecz jasna) jego twarz. Szare oczy spoglądały z coraz bardziej dojrzałego oblicza Strażnika Skał - już nie młodzika, choć zmarszczki od śmiechu ujmowały mu trochę lat. Potężny wzrost i rozłożystość ramion zawdzięczał ojcu; bladą cerę i czarne włosy - matce. Blizny na dłoniach i te skryte pod pancerzem i ubraniem - komu innemu, ale akurat na to nie zwracał uwagi.
- Chodźcie no, dobry człowieku, pokażcie swój kunszt i przytnijcie nieco te kłaki - zwrócił się do balwierza - Ekstra dopłacę za golenie, jeno delikatnie, byśmy obaj sobie bólu nie sprawili.

Balwierz chyba zrozumiał sugestię co do ostrożnego używania brzytwy, szczególnie gdy człek z Północy położył mu wielką dłoń na ramieniu a potem poklepał zachęcająco po plecach. Zbroja, słuszny wzrost dorównujący niejednej sośnie, spory wybór żelastwa na Halvardzie - czy tam sreber, tyle że nie stołowych - zniechęcały do niedbalstwa. Ku obopólnemu zadowoleniu rzecz cała się skończyła i gdy Halvard wstawał z rana mógł śmiało rzec że inwestycja w usługi balwierza przyniosła zbawienny skutek dla jego nastroju i prezencji. Zawsze to lepiej niż po samodzielnym skrobaniu gęby nad potoczkiem. Na pytanie o samopoczucie, zadane przez zaskoczonego jego uśmiechem karczmarza, mógł z czystym sumieniem odpowiedzieć że “kwitnące” - dowód że w pięknym Calimshanie spędził jakiś czas i przyswoił sobie zwyczaj jeden czy drugi. Po czym szparko wyruszył w kierunku Halarahh, nieco podekscytowany i bardzo niecierpliwy, z wypchanym plecakiem, mitrylową zbroją na grzbiecie, srebrnymi mieczami, rękawicami, długim, potężnym łukiem i paroma pękami strzał do niego. Spieszył się - jego długie nogi niosły go prędko. Już i tak zmitrężył kilka dni w pogoni za fałszywym tropem. Nie pierwszy raz już zresztą, ale jakoś tak czuł przez skórę że zbliża się kres jego wędrówki...



No i o mały włos nie osiągnął kresu wędrówki, ale w tym naprawdę negatywnym znaczeniu. Powitanie w Halarahh wyglądało zupełnie nie tak, jak miał na to nadzieję. Wytarto nim podłogę i to uciekając się do metod które wzbudziłyby protest każdego sędziego w jakiejkolwiek uznanej dyscyplinie sportowej. Nawet w walkach gladiatorów czy publicznym dokarmianiu lwów.

- Chlebem i solą - stęknął Halvard podnosząc się z ciężko doświadczanej co dzień setkami stóp, kół i kopyt ziemi na której go rozciągnięto - Chlebem i solą - tylko takiego powitania pragnę.
Dotknął karku, sprawdził czy szkło nie rozcięło mu skóry. A jakże, rozcięło. Taki już jego los. Kawałkiem materiału wytarł skórę. Spojrzał za niewiastą o twarzy niczym … no właśnie, aż trudno mu to było nazwać. Przez chwilę zatęsknił za Północą. Tam kobiety - zwykle - nie przyozdabiało nic więcej niż natura. A na pewno nie zniekształcało.

Sprawdził szybko czy aby mu coś nie zginęło, podniósł niesiony wcześniej w dłoni ciężki miecz. Zaczynał rozumieć powiedzenie “bezużyteczny jak miecz w Halarahh”. Zerknął za niewiastą która uratowała mu życie, a widząc że kieruje się do jakiegoś przybytku nie spieszył się zbytnio za nią, spojrzał najpierw w kierunku czarodziejów i bramy.
- Tym lepiej że mnie zapamiętasz - mruknął pod adresem mości Maastiriusa - bo ja nie zamierzam sobie zaprzątać tobą głowy. Ale jak cię spotkam to ci nogi z dupy powyrywam...

Dopiero potem zaprzągł własne kończyny do szybkiego marszu. Zrównał się z kobietą.
- Dziękuję - powiedział z uśmiechem. Naturalny mu dobry humor pozwolił mu łatwo poradzić sobie ze zdarzeniem sprzed chwili, a trzeba było czegoś więcej by nadszarpnęło to pokłady jego cierpliwości.
- Opłaconej dzierlatce też po wszystkim dziękujesz? - rzuciła nie kierując na niego swego spojrzenia. - Takie miałam zadanie... A raczej ono dalej trwa. - skinęła głową w kierunku murów.- Kiedy posadzę cię na pupci, w krzesełku po drugiej stronie wtedy podziękujesz. Mi czy Aeronowi. Od kogo bardziej wolisz buziaczka. - czyżby lekko się uśmiechnęła?
- Po pierwsze nie Hordebertsson a Hroebertsson - tropiciel uśmiechnął się szerzej - Co prawda my na Północy jesteśmy barbarzyńcami, ale do brzmienia mojego nazwiska jestem przywiązany, panno Quuanti. Po drugie - zbyt proste u nas są zwyczaje by dzierlatkom płacić za towarzystwo - uśmiechnął się znowu i pokręcił głową. - Ale fakt jest faktem że całusa wolałbym od ciebie, niźli od Aerona.
- Panny to w... - warknęła ochryple. - Znasz już imię, nie za piękne ale nie oszpecaj go jeszcze bardziej. Nazwij mnie jeszcze raz panna a ja cię oszpecę. Jasne?
Raczej niespecjalnie przejmowała się kulturą, obyczajem... Wnioskować można było tak po kopnięciu jakie z hukiem rozwarło przed nimi drzwi do gwarnego wnętrza tawerny. Jeśli Halvardowi przeszkadzał już skwar panujący na zewnątrz strumień jeszcze cieplejszego, wilgotnego od potu i przesiąkniętego zapachem uryny i rzygowin powietrza musiał poprawić mu humor niezwykle. Niemal jak odkrycie po czterdziestu dniach wędrówki po pustyni wyschniętą studnię.
Co zaś do samej klienteli... Sielankowo. W progu powitała ich elfka... Elfica? Samica Elfa, tak to nazwać trzeba, o pięknych, pełnych, jędrnych podbródkach uczepionych szyi i pyzatych jak dupa niemowlęcia policzkach.
- Cześć szefie, może grzdylka? - wysunęła nagle w kierunku Halvarda kufel ulewając na jego buty nieco trunku... Po zapachu mało szlachetnego.
Wnętrze kipiało energią - wszędzie coś się działo. Poczynając od kolorowych, orientalnych i tych bardziej tradycyjnych klientów, po szybujące w powietrzu niematerialne błękitne smoki, wielkości ludzkiej głowy, które swym zionięciem w niewyjaśniony sposób napełniały szklanice, po perkoczący nad paleniskiem gar, z którego wydobywała się niepokojąca mgiełka.



Quuanti podeszła do mniejszego stolika wciśniętego w róg sali.
- Dupy w troki bo wam wory przez gęby opróżnię.
Dwóch jegomości, do tej pory go zajmujących nie protestowało. Grzecznie zabrali kufle i odeszli w tłum.
- Tutaj możemy porozmawiać. Prędzej tutaj się portal do otchłani rozdziebie niż wlezie jaki szlachetny czarownik. -wskazała na wyniszczone deski podłogi nieopodal, po czym klasnęła zwracając na siebie uwagę szybującego smoka. - Ziołową. Pijesz coś poza mlekiem?- zapytała Halvarda.

- Więc “pani”... - mruknął Halvard, bardziej do siebie niż do drażliwej niewiasty i z jakiegoś powodu uśmiechnął się skrycie. Ale nie ciągnął tematu, w końcu … ile można. Ruszył w ślad za nią, podziwiając pracę nóg, zwłaszcza przy kopnięciu. Westchnął wchodząc do “Pod Murem”. To że przywykł do takich przybytków nie oznaczało że musiały mu się podobać. Kiedyś był szanowanym traperem, kto wie, może i zostałby spokojnym rolnikiem...

Halruaa było krainą cudów, już zdążył do tego przywyknąć, ale ciągle jeszcze popularność sztuk magicznych przytłaczała go. Tak jak teraz, w tej obskurnej budzie. Ciekawie rozglądał się naokoło, dając dowód pochodzenia z barbarzyńskich krajów. Zwłaszcza te całe smoki... Co do elfiej niewiasty … to buty też będzie musiał niedługo kupić nowe. Uśmiechnął się do niej. Świat nigdy nie przestanie go zadziwiać.
- Na kły przodków, jak tutaj gospodarz jest w stanie nad czymkolwiek zapanować? - mruknął jakby sam do siebie, ale upewniając się że czarodziejka usłyszy. Był w dobrym nastroju i nie widział powodu by nie zażartować sobie raz czy dwa.
- Ja również napiję się herbaty - skinął ku czarodziejce, zerkając na nią gdy sadowił się w krześle.
- Herbaty? Taa... Nalej mu herbaty.
- Najlepiej właśnie ziołowej - ożywił się Halvard.
Wyryte na krawędzi stołu okrągłe runy błysnęły na ułamek sekundy, po czym w ich obrębie wykrystalizował się... Kufel. W następnej chwili z pyska półprzezroczystej poczwary wylał się do jego wnętrza ciemny jak oko nowej znajomej trunek.
- No to witamy w Halarahh.- walnęła swym kuflem o jego, niemal strącając napitek z blatu, po czym wlała w siebie przyzwoity nawet dla krasnoluda łyk.
Przez chwilę rozglądał się, szukając pozostałych witających go rzekomo osób, ale zaraz wrócił spojrzeniem do kobiety.
- A dziękuję, Quuanti, zawsze to miło … zawrzeć nową znajomość w taki piękny dzień - posmakował “herbaty” i lekko się uśmiechnął, kryjąc ten uśmiech w kuflu. Dużo pić nie zamierzał, ale tak samo zawsze warto spróbować … nowych smaków w obcym kraju. Przekonująco zakaszlał i dopiero po dłuższej chwili złapał oddech.
Przyjrzał się dokładniej niewiaście, teraz już bez uśmiechu.
- Zgaduję że przedostanie się za mury Halarahh jest dość drażliwą sprawą dla wielu przyjezdnych? - zapytał na próbę, strącając z okutej srebrem rękawicy kropelki trunku wychluśniętego z kufla.
- Takie psie czasy... I ma to duży związek z celem twojego tutaj przybycia przyjemniaczku.- upiła kolejny łyk. - Nigdy nie zamykali bram. Nigdy nie wybierali kto może wejść a kto nie... Nagle, teraz. - rozsiadła się wygodniej w krześle. - Wszystko się pięknie układa. Po prostu idealnie... Myślałeś, że z tym magiem masz zwadę? Kochaniutki, to dopiero czubek tej góry gówna.
Teraz Strażnik Skał zdziwił się nieco i dla zyskania czasu upił nieco z kufla. Przybył tu w konkretnym celu i wiedział że łatwo nie będzie go osiągnąć. Ale co jego “cel przybycia” miałby mieć wspólnego z polityką władz stolicy względem przyjezdnych - to już przekraczało jego zdolności pojmowania. Mógł gdybać, ale nie miało to większego sensu.
- Co masz na myśli? - zapytał uprzejmie. - Dobrze rozumiem że dopiero od niedawna tak się tutaj dzieje? - znowu rozkaszlał się nader przekonująco.
- Od dwóch dni.
- pociągnęła na trzecią nóżkę. - Wcześniej sprawdzali wozy, kupców... A teraz przestali przepuszczać. Stąd moja obecność u bram, po niewłaściwej naszej sprawie stronie. - zmierzyła mężczyznę spojrzeniem. - Jak zaznaczyłam od dłuższego czasu sprawdzali przyjezdnych... Zadaj sobie pytanie jakim cudem twój cudaśny brat dostał się na drugą stronę.
Halvard skrzywił się. W duchu. Aeron za dużo paplał. Nieładnie tak wywlekać na światło dzienne tajemnice rodzinne. Ale po prostu siedział i bawił się kuflem, obracając go długimi palcami. W końcu nie dziewczyny to była wina że tutaj się znalazł.
- Nie wiem - powiedział po chwili zastanowienia i wpatrywania się w mroczną zawartość - Przyjezdnym jestem, Halruaa i zwyczajów nie znam dobrze. Pewnie … pewnie kogoś przekupił u bram? - podniósł spojrzenie na kobietę.
- Panowie i panie z Szponiej Wieży są przekupni... Bywają. Szczególnie ci chełpiący się tytułem “obrońcy”. - skinęła głową.- Ale wątpię by ktoś posiadał tyle złota... Ba, złoto ich nie interesuje. Wiesz co ich interesuje? - nachyliła się nad stolikiem. - Władza.
Halvard przypomniał sobie tatuaż na dłoni, ponad kciukiem jednego z Obrońców, tego, który groził mu śmiercią. “Szponia Wieża” też mu się dziwnie znajomo i nieprzyjemnie kojarzyła. Ale przechylił głowę i odezwał się zdziwionym tonem:
- A kto zacz ci “obrońcy”? I co to za “wieża”? Wydało mi się też że czarodzieje dzierżą całą władzę w Halruaa, to jeszcze więcej jej potrzebują? - zapytał tonem prostaczka.
- Igrasz sobie ze mną? - warknęła.- Chociaż jedną książkę w ręku miałeś nim tutaj przybyłeś? One nie gryzą, wiesz?
Westchnęła głośno i na zachętę, albo też dla ukojenia nerwów dokończyła swój napitek.
- Tak... W Halruaa władają silni czarodzieje. Ale rozejrzyj się dookoła... Myślisz, że mamy ich tutaj ilu? Trzech? Czterech? - trzasnęła ręką w stół, jakby nie dostrzegając sporego kawała blatu, który przy tym urwała. - Są tutaj ich setki. Co prawda jeden tytułowany jest królem... Ale to nie znaczy, że jakiś inny nie chciałby mu odebrać tej godności. Zazdrość... to u mistrzów magii tak popularne jak pycha. Pojawił się najlepszy z pośród setek... Tamci zaczynają kombinować jak się go pozbyć. To bardzo pospolity wzór, prawda? W mieście mamy kilkanaście stronnictw czarodziei. Są wśród nich ministrowie, wielcy magistrowie, badacze, alchemicy... I król. A stronnictwa te jednoczą się każde w swojej, często upiornej, wieży. Widziałeś je na pewno z daleka? Szponiasta Wieża, Wieża Szponów... Albo zgromadzenie skur...- odchrząknęła.- Nazywaj jak wolisz. Są teraz najsilniejszym ze stronnictw. Najbardziej wpływowym, najliczniejszym... Ale nie rządzącym. - uśmiechnęła się.- Ich magia jest destrukcyjna. A nasz wielki król jest wieszczem. Rozumiesz?- spojrzała w jego oczy. - Nadążasz, co?
Strażnik Skał pokiwał powoli głową.
- Nadążam - powiedział z niejakim zdumieniem w głosie - Przystępnie to tłumaczysz. Ale to jeszcze nie koniec? - zapytał ciekawie.
- Aaa tak... Obrońcy. - splunęła przez ramię. - Zdarzają się wśród nich i przyzwoici ludzie, ale w większości to tylko czarodzieje, którzy chcą piąć się w hierarchii wyżej, a służba porządkowa ma być jedynie pierwszym krokiem. Pilnują ładu na ulicach, przestrzegania prawa. Bronią miasta w razie potrzeby. Niestety polityka i tam się wcisnęła... W tym cudnym mieście jest ona wszędzie. - z każdą chwilą jej domyślny, dobry nastrój odpływał gdzieś daleko. Wydawało się, że zaczyna mówić bardziej do siebie. - Czasami aż tęsknię za bagnem... Chociaż tutaj jest jeszcze większe. Wiesz jak to jest? - spojrzała przez dziurę w ścianie służącą za okno w kierunku opisanych runami murów. - Im większe bagno tym bardziej cuchnie. Ale... Nie teraz się o to martwić. Na przedstawienie wszystkiego przyjdzie czas, kiedy znajdziemy się już po drugiej stronie. Bo chyba tego chcesz, co?
Halvard coś niecoś wiedział o cuchnących bagnach i czuł się w tym temacie całkiem kompetentny, dlatego pokiwał głową na smutne wyznanie Quuanti.
- “Naszej sprawy”, powiedziałaś wcześniej - mruknął - Aeron jest w środku, w mieście? I ten mój … cudaśny brat … też się tam znajduje? Jeśli tak to chętnie się tam dostanę.
Przekrzywił głowę przyglądając się szacująco niewiaście.
- Dlaczego pomagasz Aeronowi? - zapytał cicho.
- Dlaczego JA pomagam Aeronowi? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Czeka nas wiele wyjaśnień. Ale tak... Aeron jest w mieście. Nie posiada tak otwartej możliwości przekraczania bram jak ja. Jeśli wyjdzie mogą już go nie przepuścić... Chyba, że... - zmierzyła go wyzywającym spojrzeniem. - Jest droga na drugą stronę. Bez “prezencików”, uśmiechów, proszenia, gadaniny i lizania rzyci. - tym razem na jej twarzy pojawił się prawdziwy, wyrazisty uśmiech. - Ale to droga tylko dla ludzi o twardych nerwach.
“Czarodziej to czarodziej, każdy uważa że jest …” - Halvard nie dokończył jednak myśli. Wychodziło na to że list od Aerona zawierał naprawdę niewiele treści. Na razie jednak przestał zastanawiać się nad darem przelewania myśli na papier łowcy-sojusznika, zamiast tego ciekawie spoglądał na kobietę.
- A cóż to za droga? - zagadnął.
- Jak wszystko tutaj... magiczna.- skinęła głową.- Nie wiem kto ją stworzył ale zdradzono mi jej sekret. Nazywa się ją Ścieżką Tysiąca Oczu. Bądź też Gościńcem Prawdy. Ponoć przepuści tylko tych, którzy są silni duchem. Innych załamie, wpędzi do grobu albo i gorzej... - popukała palcem w skroń.
- A ty się zdecydujesz podążać nią? - Strażnik Skał nie pozbył się ciekawości z oczu i głosu, bo i po prawdzie był ciekaw tej kobiety.
- Powiedzmy... że ciężko złamać we mnie niektóre rzeczy. A w szczególności siłę ducha. - mówiąc to ściszyła ochrypły głos. - Pytanie synku, czy ty masz... No wiesz? Sakwę z odpowiednimi komponentami do takiej przeprawy?
- Masz na myśli … sakiewkę jaką magowie noszą? - zdumiał się Halvard i zaczął grzebać w plecaku. - Czekaj, jakąś zdobyłem po drodze...
- Baby to ty nie masz pewnie, co?
- przyglądała się poszukiwaniom mężczyzny niczym tańcu godowemu gigantycznych jaszczuro-łasic, o jakich krążyły pośród dzieci legendy.
- Nie złożyło się - przyznał Halvard ze smutkiem, przetrząsając graty.
- Dobrze, nie będzie zawodu. I tak by pewno nie płakała...- pokręciła głową z niedowierzaniem. - Chodzi mi o sakwę z komponentami mężczyzny? Wiesz, smoczym skarbem? Smoczym jajem, albo dwoma? No takie... - rozejrzała się dookoła. - Gdybym wzięła duży młotek i miała cię nim zdzielić, to gdzie byś nie chciał nim dostać... Na wszystkie strachy lasu o czym ja gadam. - wymasowała dłonią brwi. - Ty na pewno jesteś TEN Halvard?
- W głowę - poinformował ją miło a pomocnie Halvard, kończąc bezowocne poszukiwania - w głowę nie chciałbym dostać. Całą resztę da się wyleczyć jak głowa pracuje. Dobrze więc, zaprowadzisz mnie do tej ścieżki?
Przez chwilę wpatrywała się w niego beznadziejnie.
- Tak, tak... myślę, że nie da się popsuć czegoś, czego nie ma.
Wstała od stołu.
- Zapłać za nasze trunki i przyjdź przed karczmę. Zaprowadzę cię...
Obrzucił ją pytającym spojrzeniem gdy wpatrzyła się w niego i skomentowała jego słowa. Poczekał aż Quuanti wyjdzie i dopiero wtedy pozwolił sobie na atak śmiechu. Długo próbował się opanować, wstrząsany drżeniem całego ciała. Potem otarł łzy, nos wysmarkał, znalazł tego który mienił się być właścicielem tego przybytku i opuścił karczmę.

Halruaa to prawdziwie kraina cudów, coraz bardziej się co do tego przekonywał. To jak Quuanti na niego oddziaływała było najlepszym tego przykładem. Szkoda że później nie będzie tak wesoło. Na wszelki wypadek miał się na baczności - również przed nową znajomą. Jeśli to jakiś podstęp jego “cudaśnego brata”, czego nie mógł wykluczyć, to im bardziej kobieta go nie doceniła - tym lepiej. Ciekawe dlaczego pomagała Aeronowi. A raczej dlaczego on jej pomagał, jeśli faktycznie działało to w drugą stronę.
“Zazdrość... to u mistrzów magii tak popularne jak pycha” - zadźwięczały mu w uszach jej własne słowa.

- Do jakiego stronnictwa należysz? - zapytał ciekawie Quuanti gdy do niej dołączył. - Mówiłaś o wieżach i … takich tam. Zgromadzeniach, jeśli dobrze pamiętam - miał zamiar wypytać ją w drodze jak tylko się da. Nie oczekiwał zbyt wielu pytań pod swoim adresem. W końcu, był tylko bezmózgim barbarzyńcą...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 04-12-2012 o 11:42.
Romulus jest offline