Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2012, 00:50   #7
Ghoster
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze

Wnętrze Planarnej Łajby było słowem piękne, srebrno-niebieskie gobeliny zdobiły wewnętrzne części burty katamaranu, a sam statek podzielony był na kilka poziomów, w których z kolei mieściły się szeregi pomieszczeń. Oczywiście wchodząc do środka pierwsze co witało klatkowicza to była wielka hala, w której można było tańczyć, gdzieś tam z boku na lekkim wzniesieniu był także bar li tam karczma ze stolikami, szynkiem i masą krzeseł, za ladą natomiast czekali już barmani, to jest kilku niższych sferowców, już szykujących się na klientów, którzy właśnie wchodzili do środka. Orkiestra zaczynała grać…

„Dosłownie utonąłem w twoich oczach, piękna.”
- Jakiś głupi skurl do genasi wody.

Zabawa była iście przednia, Tonący lali piwo hektolitrami, i czy to przezorność gospodarza czy też zwykłe zaklęcie jakiegoś nadzwyczaj utalentowanego maga, znajdowały się tutaj chyba wszystkie gatunki tego trunku, jakie istniały. Piwa zbożowe, piwa z miodem, piwa z piwem i piwa bez piwa; arborejskie zielone i mechanusowe bezalkoholowe. Czarcie, święte, smutne i te zapomnienia. Ba, goście mogliby przysiąc, iż jeszcze kilka minut tego dało się gdzieś pomiędzy beczkami i leżącymi podeń kuflami znaleźć także piwo erekcji, ale jak widać już się skończyło. Muzyka grała a goście tańczyli tudzież pili, gawędzili lub flirtowali ze sobą wzajemnie. Błędnie twierdziły zatem skurle, które uważały Straż Zagłady za jedynie bandę ponurych trepów chcących, by wieloświat został zniszczony. Tak naprawdę większość z Tonących twierdziła, iż wieloświat jest po prostu skończony – dąży do destrukcji i należy go używać póki jeszcze można. Krąg życia i inne pierdoły tylko pokazywały, że jednak, jeśli wszechrzecz faktycznie dąży do entropii absolutnej, nie ma czasu i bawić się trzeba. To też robili wszyscy, bawili się.

„Jesteś strasznie oziębła, maleńka.”
- Inny głupi skurl do genasi lodu.

Znajdowali się tutaj wszyscy, zarówno jeśli chodzi o rasy jak i frakcje. Na środku tańczyły zatem diablęcia z aasimarami, tanar’ri trochę z boku spoufalali się z Chaosytami, którzy prezentowali to wszystkim wokół swoje tańce, które nie niosły ze sobą absolutnie żadnego rytmu li melodii. Przy stolikach za butlami i kuflami obsiadały oczywiście wszelkiej maści bariaury, krasnoludy-pierwszaki, nawet jakiś Łaskobójca po pracy postanowił wychylić kielicha. Gdzieś tam dalej był człowiek o srebrzanej skórze z ostrzem z materii chaosu, na który spoglądała z kolei od czasu do czasu pewna kobieta githzerai, która to swoje ostrze przekuła na szpilę we włosach. Był jeszcze zaciekawiony całą sytuacją gnom, oraz jakiś inny aasimar, który, oczywiście jak to bard, postanowił wstawić się trochę i pobawić wraz z dziewczętami, ba, nawet spróbować zagrać z orkiestrą to czy tamto. No i jak możnaby zapomnieć o genasi powietrza, który chadzał we wszystkie strony łykając rozrywki. Po całej sali ganiał też jakiś nad wyraz żywy zając, kicając między bawiącymi się grupami gości, w stronę tę i tamtą, a co jakiś czas wracał do małej dziury w ścianie napić się wódki, która spoczywała głęboko na końcu jamy, do której to zresztą próbował się dostać jakiś Anarchista, ale szybko tego pożałował, gdy zając odgryzł mu kawałek ucha.

· Laurel · Gimrahil ·

Laurel był zdumiony tym, jak jego pojęcie na temat Straży Zagłady nagle się zmieniło, gdy przekroczył próg wejścia do statku. Balanga trwała w najlepsze a tany niosły tutaj zgromadzonymi. Zdażyło się tak, iż wychylił on kieliszek wina czy tam dwa, przywitał się z paroma Tonącymi, ba, nawet Harmonium zdawało się być mu życzliwym. Gdzieś tam po drodze mignęła mu także twarz pewnej githzerai, do której skinął głową, nie zauważył jednak czy skinienie zostało odwzajemnione, chociaż na pewno je widziała. Niemniej nie dane mu było cieszyć się długo pijaństwem i rozrywką jaką spowita była Planarna Łajba, bo tak oto przed jego oczyma stanęło nagle pomieszczenie, nad którego rozwartymi drzwiami widniał wielki, donośny, kaligrafowany napis: „Różnorodna Kolekcja Najróżniejszych Różności”. Wkroczył do środka nie wahając się choćby przez moment.

Jego oczom ukazało się pomieszczenie po brzegi wypełnione rzeczami, jakich on sam jeszcze nigdy nie widział. Szafki, półki i stoły na których prezentowały się dumnie wszelkie znaleziska wieloświata, wystawione tutaj niby muzeum, na widok wszystkich gości. I chociaż o kradzieży raczej mowy nie było, gdyż stało tutaj co najmniej kilku Tonących, to jednak jakiemuś nad wyraz dzielnemu kadukowi udało się podłapać jakieś cudeńko. Tak czy inaczej pierwsze co rzuciło mu się w oczy to wielki dorsz na ścianie, cały niebieski i śliski, którego głowa kiwała się do rytmu muzyki w hali obok, a oczy wirowały wokół zataczając kółka. Dalej stał cały stół różnych dziwnych rzeczy, wśród których dało się znaleźć chociażby „Mandolinę Podwójnego Fis”, „Wszystko-Wiedzącego-Powiedzieć-Niechcącego”, który zdawał się być małą, jadeitową figurką wypełnioną po brzegi żwirem. Wedle tabliczki obok, która tłumaczyła użycie tego przedmiotu, miał on służyć po prostu denerwowaniu wszystkich magów świata, jako iż figurka wiedziała jednomyślnie wszystko, ale nie chciała nic wyjaśnić, będąc tym samym odporną na wszelkie zaklęcia. „Atrament O Kolorze Śmierci”, „Nietłukący Się Talerz” czy „To-Tamto”, nic nie przykłuło jego uwagi jak ta księga pośrodku. Spojrzał na instrukcję, która mówiła:

„Księga o nieznanej nazwie, znaleziona niegdyś przez, niech cień Pani go omija tudzież świętej pamięci Fudżina Al-Qaďďimura. Legenda głosi, iż przynosi ona szczęście i rady każdemu, kto przypieczętuje z nią przedwieczny pakt, którego warunki znane są tylko księdze i użytkownikowi.”

Wydawało mu się to o tyle ciekawa, iż tomisko to było w środku puste. Ot, żadnych tekstów, ilustracji, po prostu czysty, chociaż nieco kremowy, papier. Wnet jednak coś się zmieniło… Kartki zaczęły się przewracać, wyginać, szurać o siebie wzajemnie i przekładać. Nikt prócz Laurela zdawał się tego nie widzieć, ale on dostrzegał to dokładnie, będąc zupełnie zaskoczonym. Ba, miało być coraz gorzej; z pustego manuskryptu poczęły się wylewać litry wody. Księga wypełniła się wtem kałużami, strumykami, stawami, jeziorami, rzekami, morzami i w końcu oceanami. Płyny bruczyły po stronnicach i skapywały z księgi na stół i podłogę pod nią. Potem mrugnął, a cała woda zniknęła, nie wiedział dokładnie co się stało. I nagle, ni stąd ni zowąd, na pierwszej stronie, która otworzyła się gdy ten nie patrzył, jakiś niewidzialny pisarz zaczął stawiać litery we wspólnym handlowym. Tekst był krótki i jednoznaczny:

- Weź mnie.


„Mistrzu, jak to się ma do Entropii?”
- Tonący na widok lim-lima.

Gimrahil zdawał się być równie zainteresowany Różnorodną Kolekcją Najróżniejszych Różności, którą studiowało tutaj wokół co najmniej kilku co spokojniejszych jegomościów, którzy to woleli raczej poznać co też w sobie ta cała Planarna Łajba kryje, niż być kolejnym spitym do nieprzytomności trepem. Trafił on zatem na biblioteczkę z tytułem wyrytym po obu stronach szafy: „Dowody na perfekcję Entropii”. Widać było, iż istnieli i tacy Tonący, którzy żużel i spopielenie uważali nie tylko za ideologię czy sztukę, ale doszukiwali się jej naukowych właściwości w nawet najmniejszych przedmiotach. Bo tak oto na półkach widniały takie unikalne trofea jak „Buteleczka Zniszczenia”, która, całkiem wedle swojej nazwy, miała demontować i rozrzedzać materiał, na który została wylana; tyle przynajmniej stało na etykiecie flakoniku. Gdzieś tam dalej zobaczył jeszcze „Ybhhbafabbr Khdazhhhlk”, czyli małe pudełeczko, które miało powodować, że ten, który je otworzył, tracił całkowicie umiejętność mowy. Tuż obok stała tabliczka dająca trochę informacji na temat tej osobliwości, i tak oto Gimrahil dowiedział się, iż Ybhhbafabbr Khdazhhhlk został stworzony przez, i nie było to wcale dziwne, jednego z magów Tonących, który specjalizował się w tego typu magii. Zresztą wiele z jego dzieł można było znaleźć na tych półkach, „Złamany Palec Bez Kości”, przez który znikały wszystkie kości, „Spleśniała Kukiełka”, przez którą pleśniały łapy ewentualnych złodziejów i liczne inne przedmioty. Najbardziej zainteresował go jednak fetysz gdzieś z boku. Mała, spreparowana główka mogąca się zmieścić bezproblemowo w ręce z zaszytymi ustami, powiekami i nosem, a gdyby miała uszy, to pewnie też by były zaszyte. Cała ta karykatura zdawała się uśmiechać, a prócz nici zdobiły ją dredy wystające tylko z czubka głowy, na których była ona też zawieszona na półce, oraz zgnile-blada cera. Gdy Gimrahil jej dotknął, okazało się, że jest także niezwykle sucha i giętka. Obok stała dość rozwiła informacja.


„Powyżej prezentuje się okazale świetnie zachowana głowa Szkarłatnego Efvazi, varrangoina wprost z najgłębszych czeluści Otchłani. Symbolizuje ona nieskończoność rozkładu; od ponad tysiąca lat znajduje się w materii entropii, zatracając coraz bardziej swoje istnienie. Jeszcze jakiś czas temu potrafiła mówić, możnaby ją zwać mimirem, niemniej od ponad czterystu lat zatraciła całkowicie głos. Mówi, się, iż była ona najpierw potężnym szamanem pewnego mało rozwiniętego, tudzież mało rozgarniętego, plemienia varrangoinów w Nieskończonych Warstwach, najpewniej na Falujących Wzgórzach, to jest sześćdziesiątej siódmej warstwie Otchłani, niemniej pewnego dnia czarownik się zezłościł. Zezłościł się tak mocno, że umarł; od tego czasu służył jako fetyszystyczny symbol plemienia. Jakkolwiek ta historia wydaje się nierealna, ponieważ varrangoiny nie tworzą plemion, głowa ta faktycznie jest fetyszem i faktycznie prezentuje doskonałość rozkładu. Ale może to tylko najzwyczajniejsza w wieloświecie głowa quasita.”

Już miał się zbierać Gimrahil, znudzony poniekąd czytaniem przydługawej notki o zwykłej, spreparowanej główce, jednak obróciwszy się na pięcie, chcąc pójść do baru po drinka, zza jego pleców dobiegł go piskliwy, skrzeczący tenor.

- Nie masz pojęcia kto mnie lizał!

· Uthilai · Th’amar · Zarif ·

”Tanar’ri tanar’ri baatezu.”
- Nie do końca składna parafraza pierwszackiego „człowiek człowiekowi wilkiem”.

- Hej, Sa’aln, chodź no tu na chwilę! – Rzucił jakiś szyfr do githyanki przed Th’amar, ten zaś pognał do kolegi, zupełnie nie zważając na kobietę, z którą właśnie rozmawiał. Ot, wypisz wymaluj członek Transcendentalnego Zakonu, robi zanim myśli. Githzerai została zatem sama, poniekąd trochę zagubiona, ale nie trwało to długo. Oto bowiem gdzieś przy ścianie na piedestale stał Esekiel Longbarrister, już zbierając wokół siebie zainteresowanych ludzi. Podążyła w tym kierunku, mając nadzieję uzyskać odpowiedzi na parę pytań.

Bard, zmęczony już w sumie poniekąd zabawą, postanowił zagrzać sobie ciepłe miejsce w karczmie, gdzieś w kącie, mając dobry widok na całą halę, w której gromadziły się istoty wieloświata. Nie przyszedł tutaj po to, ale miał nadzieję, iż jednak dowie się cóż to były za pytania, o których wspominała Pentar. Jakkolwiek szalona i absolutnie niemożliwa wydawała się idea, by Tonący nagle zechcieli bratać się z Harmonium, to jednak faktol rzekła co rzekła i zainteresowała tym aasimara. Tak oto siedział on przy stoliku, do którego z czasem zaczęły dołączać osobistości raczej ciche i spokojne. Chociaż, żeby nie skłamać, po kilku chwilach rozwiązała się i pewna dyskusja. Uthilai nie był nią raczej zainteresowany, dlatego próbował się nie wtrącać. Po jakimś czasie jednak towarzystwo zrobiło się nieco uciążliwe, prosząc o wzniesienie toastu i podobne sprawy, dlatego ten szybko ulotnił się chcąc dowiedzieć się jaki jest faktyczny cel tego całego przyjęcia. Tym sposobem podążył on za mefitem Longbarristerem, który zdawał się przywoływać do siebie kicającego to tu to tam zająca, chociaż bardziej jak równego sobie, niźli chowańca. Pech chciał, iż jakimś cudem nadepnął ktoś tamtemu na jego mały ogon.


- Oż ty pierdolony kutafonie! – Wrzasnął wnet zając. – Ja ci dam deptać mi po ogonie! – Schadenfreude zdawało się przychodzić na myśl, gdy królik zaczął obrażać rozmówcę i jego rodzinę, z czego wytoczyła się nawet krótka rozmowa, ale summa summarum diabelstwo doszło do wniosku, iż skończyły mu się obelgi, a zając miał ich jeszcze sporo w zanadrzu.

Gnał zatem dosłownie w podskokach Tisdovesk, jedyny zając Straży Zagłady, w kierunku swego przyjaciela, Longbarristera, który to zajął wygodne miejsce na piedestale. Ba, obok stał jeszcze specjalnie drugi, przygotowany dla istoty równie małej, na co ktoś zdecydowanie musiał zwrócić uwagę stawiając je tam. Albo po prostu przypadkiem znalazły się tam dwa piedestały. Tak czy inaczej wskoczył nań zając i, pozdrowiwszy mefita, poczekał, aż wokół zbierze się grupa zainteresowanych. Z daleka widać było, iż to właśnie oni dwaj będą chcieli powiedzieć coś tym, którzy przyszli tutaj bardziej na wiec niż na przyjęcie, ale pozostawali tak chwilę w ciszy, gdy coraz to kolejni jegomoście tworzyli wokół nich półkole. Tak się też złożyło, iż wśród tej małej gawiedzi znalazła się też githzerai Th’amar, genasi powietrza, to jest Zarif, oraz ten aasimar Uthilai. I nagle zrobiło się jakoś ciszej. Nikt nie wiedział dokładnie czemu, być może za sprawką zaklęć li jakiegoś uroku, który rzucił zając, w każdym razie od tej pory, w tym małym, niewidzialnym kloszu w jakim się znajdowali, mogli słyszeć siebie wyraźnie, ale z zewnątrz nikt nie mógł usłyszeć ich. Potem Esekiel rozpoczął:

- No, myślę, że akurat wy nie przyszliście tu wypić. – Parsknął śmiechem, ale widząc, iż wszyscy patrzą się na niego jedynie grobowo poważnie, kontynuował. – No więc złożyło się tak, że frakcja nasza szuka kilku ochotników do… Opieki nad pewnymi przedmiotami. Cóż, cała rzecz w tym, iż te przedmioty nie są jakimiś tam zwykłymi rzeczami, które można znaleźć byle gdzie, można powiedzieć, że są to takie drobiazgi, które chcą, by się nimi zaopiekować.

- Znaleźliśmy je dość niedawno. – Dodał zając. – Chodzi o to, krwawniki, by pomóc tym przedmiotom w tym i owym. Wiem, wiem, to brzmi głupio, ale nie powiemy wam dokładnie o co chodzi. Widzicie tamte drzwi? – Wskazał Tisdovesk, dość pokracznie raczej ze względu na swoją postać, w stronę jakichś małych wrót na drugim końcu Planarnej Łajby. – Wśród eksponentów naszej małej Różnorodnej Kolekcji Najróżniejszych Różności znajdziecie mnóstwo fajnych wihajstrów. Poszperajcie tam i… Podotykajcie różnych rzeczy, w końcu zobaczycie w czym cień sprawy.

- Hej, chwila, i to wszystko, panie króliku? – Zapytał ktoś.

- Ja ci dam królika, ty śmieciu! Jak śmiesz? Jestem zającem! – Oburzył się.

- Śmieciu? I mówi to jakieś gołe zwierzę? Do mnie, rycerza Aldina? – Odpowiedział drugi.

- Nawet nie masz pojęcia jak fajnie jest latać z fujarą na wierzchu! Sam chciałbyś… – Nie skończył, gdyż przerwał mu Longbarrister.

- To wszystko, ot, małe zlecenie, jak znajdziecie coś ciekawego to się tym zaopiekujcie. – Rzekł Esekiel.

I wówczas klosz musiał zniknąć, bo nagle zrobiło się głośno. Mefit wraz z Tisdoveskiem zleźli z piedestałów, a ludzie się rozeszli. Jedni poszli w kierunku wcześniej wspomnianej galerii li kolekcji, inni natomiast uznali to za spory żart, bądź też było to dla nich aż nadto podejrzane i woleli się w to nie pakować. Ostatnimi trzema osobami, jakie tam zostały, byli Uthilai, Zarif oraz Th’amar…

 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 08-01-2014 o 16:53.
Ghoster jest offline