Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2012, 22:33   #482
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Boone, Dean

Uderzyli jednocześnie kierując swoje nowe moce przeciwko Kryształowi.
Ogień i szpony. I Moc. Ta dzika, pierwotna energia, która wręcz kipiała w ich ciałach.

Sally Dean czuła, że płonie. Że porzuciła ludzkie ciało – ten ograniczony worek z krwi i mięsa. Że z każdą kolejną sekundą otworzenia się na moc płomienia staje się mniej ludzka a bardziej ... ognista. Jak gwiazda. Jak supernowa. Jak niezniszczalna, kosmiczna, pierwotna siła.

Boone uderzał swoimi szponami, czując się, jak młot kujący kowadło. Zadawał ciosy, które mogłyby zniszczyć stal. Które mogłyby rozedrzeć beton jak papier. Ale kryształ pozostawał niezniszczalny. A jego struktura zdawała się być nienaruszona.

A potem usłyszeli ... wibrację. Czy też raczej poczuli ją. W swoich głowach, we wnętrzach swoich ciał.

To był kryształ. Śmiał się. Drwił z nich. I Sally w tym momencie zrozumiała w swoim szaleństwie i zaślepieniu. Jej moc pochodziła od niego. Od tego przeklętego kawałka materii. A teraz, kierując w niego swoje płomienie, zrozumiała, że wpadła w pułapkę tego diabła.

Wrzasnęłaby, gdyby miała usta! Ale dla niej było już za późno. Kryształ wchłonął jej ogień, jej płomienie. Razem z mocą, jaką odebrała z innych Zapomnianych spalając ich kilka chwil wcześniej w baraku. Płonęła, aż w końcu jej ciało rozsypało się w popiół, który – niczym ciemna fala – popłynął w stronę struktury kryształu.

Ostatnim przebłyskiem myśli udręczonej Sally Dean było, że ginie jak gwiazda. Spalając się na popiół.

A kiedy ogień z Sally został pochłonięty przez Kryształ ten zalśnił jaskrawym rozbłyskiem, jaśniejszym niż słońce i .... eksplodował zalewając wszystko wokół ogniem.

Boone zamknął oczy porażone ognistym żarem!





Noltan

Noltan stał, zastanawiając się, co zrobić. Niedźwiadek u jego stóp wydał ostatnie tchnienie. Tym razem nie dało się tego załatwić w inny sposób. Zabij lub zostań zabity. Odwieczne prawo wojny. Szaleństwo, jakie ogarnęło jego kumpla z oddziału musiało zostać ugaszone, a jedynym sposobem na jego ugaszenie wydawało się być przelanie krwi.

Duchy, które przekazał mu kryształ zawyły w jego wnętrzu. Napełniły mu duszę cierpieniem. Ujrzał, jak nad zniekształconym potwornym ciałem dawnego kumpla unosi się ciemny wir i przybiera kształt Bergmana, takiego, jakiego znał. A potem, niczym przyciągnięty jakąś niewidzialną siłą, wnika w ciało Noltana.

Zawył z bólu, bo wydawało mu się, że więcej nie udźwignie ciężaru śmierci.
A potem usłyszał szyderczy, potężny, demoniczny śmiech, który przetoczył się przez okolicę.

Barak, w którym było laboratorium nagle zmienił się w falę ognia. Falę, która niczym żarłoczny przypływ przelała się po okolicy, w mgnieniu oka sięgając również ciała Noltana i uwięzionych w nim dusz.





Harikawa

Obscure II - Waltz of Death - YouTube

Harikawa chwycił Morijabę za pokrwawioną dłoń. Dłoń przeraźliwie zimną, jak się zorientował, i mokrą.

- Ia! Ia! Cthulhu Fhtagn! – Murzynka nadal czyniła te dziwaczne inkantacje. Nie przerywała ich nawet na moment.

Harikawa poczuł, jak palce kobiety zaciskają się na jego palcach. Czuł, że jej ciało rozłazi się, rozlewa w obrzydliwą, śliską breję. Ale nie puszczał.

- Ia! Ia! Cthulhu Fhtagn!

Wyła Morijaba.

- Ia! Ia! Cthulhu Fhtagn!

Czuł, jak przez złączone z nią palce przepływa ... moc. Jakiś niewidzialny prąd.
Wiedział, że Murzynka chce mu coś dać. Jakąś ... magię. Jakąś nieludzką moc, która uczyni go silniejszym, szybszym, uczyni nadczłowiekiem. I że kiedy ją przyjmie dla Harikawy nie będzie już odwrotu, lecz Morijaba mogła osiągnąć swój cel.

Musiał się tylko zdecydować.





SUMMERS

Dłoń zbliżyła się do włącznika z okiem.

Tak. Czuł, że moc, która pokierowała go w tą stronę wybrała dobrze.
Wcisnął kamień i ujrzał, jak otwierają się wrota.

A za nimi zobaczył ... pustkę wypełnioną agonalnymi wrzaskami, trudnymi do opisania dźwiękami niszczącymi umysł oraz TO.


W przebłysku zrozumienia pojął, że właśnie otworzył drzwi do koszmaru.
Na świat zstąpił AZATHOTH. Władca wszystkich demonów. Sułtan bóstw. Absolutne zniszczenie i nienazwany anihilator.

Faktycznie. On mógł to wszystko zniszczyć. Bez najmniejszego trudu.

Ale najpierw pochłonął Summersa. Wystarczyło jedno spojrzenie potwornego oka Nienazwanego Destruktora.

Świat stanął na krawędzi zagłady.





Yoshinobu, Dempsey

Śpieszyli się najbardziej, jak potrafili. Razem. Zdecydowani pomóc temu, którego wybrali.

Za późno! Zdecydowali się chyba za późno. A może nie mieli szans.
Poczuli falę mocy, jaka zalała wnętrze świątyni.

Falę tak potworną, że aż zatrzymali się w pół kroku.

Tylko na chwilę, bo jednak wyczuwali, że nadal mają szansę. Wątłą, niczym płomień świecy palącej się w sztormową noc na pokładzie rybackiego kutra, ale mieli.

Schody skończyły się, a oni stanęli w wejściu do niewielkiej komnaty.
Pierwsze, co rzucało się w oczy to potężna dziura w jednej ze ścian, za którą widzieli bezkresną pustkę kosmosu. Otchłań, z której wynurzało się coś przerażającego, groteskowego i nienazwanego.

Ale oni znali nazwę tego kogoś. ON


W przebłysku zrozumienia pojęli, że właśnie są świadkami otwarcia kosmicznej bramy do koszmaru.

Na świat miał zamiar zejść AZATHOTH. Władca wszystkich demonów. Sułtan bóstw. Absolutne zniszczenie i nienazwany anihilator.

A punktem zaczepienia, który go tutaj ściągał okazał się być jeden człowiek. Czy też raczej to, co z niego zostało. Bezkształtna, amorficzna, bryłowata masa, z której wystawała zniszczona, gumiasta głowa. Jeden z Zapomnianych.

- Jeśli chcecie zamknąć te wrota – usłyszeli głos w głowie należący do Mnicha – musi w nie wskoczyć jakiś CZŁOWIEK. Z własnej, nieprzymuszonej woli.

Azathoth był coraz bliżej.

Bezkształtna bryła zawyła w potępieńczym, powitalnym wrzasku.





Boone

Otworzył oczy czując, że stoi zagrzebany w popiołach i zgliszczach. Sam.
Zrzucił z siebie jakieś szczątki baraku i rozejrzał się wokół.

Pierwsze, co ujrzał to wielkie pogorzelisko – jedno potężne, zrównane z ziemią miasto.


Potem ujrzał krążące nad nim .. cienie. Duchy zabitych mieszkańców. Tysiące. Bezkształtnych, Wirujących.

- Witaj – powiedziała istota

- Widzę, że Mithogolack stał się na tyle potężny, by otworzyć bramę. Zwiódł was. Okłamał. Oszukał. Ciebie ochronił dar Umiłowanych. Pazur Ocalenia. Ktokolwiek ci go podarował, uczynił ci zaszczyt. Teraz jesteś nieśmiertelny. Tak długo, aż umrze ostatni przedstawiciel rasy, którą teraz władasz.

Istota wydała z siebie rytmiczne klaskanie. To był śmiech.

- Mithobolack odszedł. Ruszył, by pochłonąć resztę. Brama została otworzona. Pytanie, czy uważasz, by ludzki gatunek przetrwał. Nie jesteś już jednym z nich. Nic cię nie wiąże z tymi plugawymi, pożerającymi się bez końca istotami. Lepiej dla wszechświatów byłoby, aby wszyscy ludzie wyginęli. Jak robactwo, którymi są.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 30-11-2012 o 22:44.
Armiel jest offline