Liczba współuczestników wyprawy jakby nieco się zmniejszyła. Co miało i swoje plusy, i minusy. Jako że kwota pozostała bez zmiany, to i na osobę więcej przypadło. Za to każdego czekało nieco wiecej pracy. W końcu sześć ogrów to nie przelewki.
Ale żeby paladyn był aż taki łasy na złoto? Świat schodził na psy...
- Miło nam będzie, Dorien - zapewnił ich przyszłą towarzyszkę podróży. - Jestem Jack - przedstawił się.
O tym, że ktoś potrafiący leczyć rany, to skarb, nie zamierzał wspominać. A jeśli ma wygląd przyjazny dla oka i miłe obycie, to był to skarb podwójny.
Skoro mieli zapewnioną przewodniczkę, oraz opiekę medyczną, to, w zasadzie, nie było już o co wypytywać kapłana Lorthisa.
Jack skinął wychodzącej dwójce na pożegnanie, a potem zwrócił się do pozostałych.
- Idziecie do gospody? - spytał, najwyraźniej popierając w tej materii krasnoluda. - Warto by się nieco pokrzepić przed wyprawą.
Wspólny posiłek, parę razem wypitych łyków piwa... To zawsze pomagało w nawiązywaniu kontaktów między członkami drużyny.
Wieczorem, acz nie tak znów późnym, położył się spać. Chociaż na początku czekała ich wędrówka, a nie walka, to jednak lepiej było porządnie wypocząć. |